Paweł Sztarbowski: Przekonanie o apolityczności sztuki jest bzdurą
Z Pawłem Sztarbowskim, zastępcą dyrektora ds. programowych Teatru Powszechnego w Warszawie, rozmawia Wiesław Kowalski
Kto przyniósł „Mein Kampf” do Teatru Powszechnego w Warszawie?
Paweł Sztarbowski: To była propozycja Kuby Skrzywanka. Nasze rozmowy trwały dość długo. Wiesław Kowalski: Nie od początku byliśmy do tego pomysłu przekonani. Najpierw poprosiliśmy go o inne propozycje, ale wracaliśmy wciąż do rozmów o książce Hitlera, widząc w niej szansę na wywołanie szerokiej dyskusji. Mieliśmy chyba takie trzy podejścia. Kuba przedstawiał nam swoją koncepcję krytycznej analizy tej książki i przekonał nas, że w obecnej sytuacji politycznej w Polsce i na świecie warto się z tym tekstem zmierzyć. To był moment, kiedy pojawiła się też na polskim rynku książka Madeleine Albright „Faszyzm. Ostrzeżenie”.
I wtedy sięgnąłeś po raz pierwszy po „Mein Kampf”?
Tak, wcześniej nigdy tej książki nie czytałem. Szokujące były dla mnie szczególnie trzy pierwsze rozdziały. Są autobiografią Hitlera, młodego chłopaka, który wspomina dzieciństwo, rodziców, mówi o edukacji i wychowaniu. I wtedy też Kuba opowiedział nam o swojej głównej inspiracji, czyli o filmie „Biała wstążka” Michaela Hanekego, który opowiada o grupie małych niemieckich dzieci w wiejskiej społeczności obserwowanej w latach 1913–1914 na północy Prus oraz o narastającej w tej gromadzie przemocy rodzącej się pomiędzy księdzem proboszczem, miejscowym nauczycielem i właścicielem majątku. I wtedy właśnie, jak zderzyliśmy ze sobą szczególnie pierwsze partie „Mein Kampf” z „Białą wstążką”, stwierdziliśmy, że jest w tym dziwnym wyborze być może coś, co pozwoli nam opowiedzieć o sytuacji tu i teraz, przestrzec nas przed czymś, co może nam grozić i opisać faszyzm w jego zalążku. Nie w perspektywie szaleńca czy dyktatora, ale z pozycji młodego chłopaka, który z racji edukacji czy różnych społecznych działań nagle tworzy sobie ten obłąkańczy światopogląd, który za parę lat okaże się zbrodniczy.
A kiedy pojawił się w orbicie współpracowników Grzegorz Niziołek?
To była też propozycja Kuby, i kiedy Grzegorz zgodził się na podjęcie współpracy przy tym projekcie, co było dla nas bardzo ważne, bo jest autorem wybitnej książki „Polski teatr Zagłady”, ostatecznie zdecydowaliśmy się na podjęcie tego ryzyka. Uwierzyliśmy wtedy, że to nie będzie tylko sztubacki wybryk, ale rodzaj krytycznego namysłu nad książką napisaną przez Hitlera, lecz także rodzaj badania współczesnego faszyzmu.
Dosyć zaskakująca była liczba komentarzy, która pojawiła się przed premierą spektaklu. I to zarówno w Polsce, jak i za granicą. Czy coś Cię w informacjach prasowych zaskoczyło, spodziewałaś się, że wasza decyzja wywoła taki rezonans?
To jest zasługa artykułu Alexa Marshalla, który się ukazał w „The New York Times”. Wcześniej pisał on o naszej „Klątwie” i o filmie Wojciecha Smarzowskiego „Kler”. Dużo z nami rozmawiał, poznał naszą działalność i wtedy – co było bardzo miłe – nazwał nasz teatr najodważniejszym teatrem politycznym w Europie. Bardzo docenił to, że łączymy działalność artystyczną z jasno określonymi celami społecznymi. Marshall, kiedy usłyszał o „Mein Kampf”, też nie mógł wyjść ze zdziwienia. Jednak potem, kiedy opowiedzieliśmy mu o tym jako o materiale do krytycznej lektury, uznał, że rzeczywiście może to być interesujące. Potem już, w trakcie prób, spotkał się z Kubą i Grzegorzem, a także aktorami, bo stwierdził, że warto o tym napisać. I stąd się właśnie wzięło zainteresowanie kolejnych międzynarodowych mediów naszym projektem. To dla nas ważne, szczególnie biorąc pod uwagę sytuację ciągłego zawężania się liczby niezależnych mediów w Polsce. Coraz mniej jest przestrzeni na poważną analizę czy dyskusję na temat tego, co się w sztuce dzisiaj dzieje.
Wracając do Grzegorza Niziołka – zdecydował się na tę pracę m.in. dlatego, że Teatr Powszechny ma dzisiaj polityczną wiarygodność. Chyba jednak nie u wszystkich?
Nie ma czegoś takiego jak program dla wszystkich. Chcemy wychodzić poza ramy tradycyjnie rozumianego teatru. I robimy to na różne sposoby. Stąd się biorą nasze decyzje o wieszaniu flagi LGBT na budynku teatru podczas Parady Równości, flagi uchodźców podczas Międzynarodowego Dnia Uchodźcy czy wygłaszanie przez Olę Bożek przemówienia Simone Veil w sprawie legalizacji aborcji przed Sejmem podczas pracy nad „Bachantkami” w reżyserii Mai Kleczewskiej. I myślę, że o tego rodzaju wiarygodność chodziło Grzegorzowi. Przekonanie o apolityczności sztuki jest bzdurą. Za programem każdej instytucji kultury stoi określona polityka, tylko zwykle jest ona niejawna. Za naszymi działaniami stoi konkretna postawa polityczna i tego nie będę ukrywał. Jest ona związana z działaniami na rzecz otwartego, demokratycznego społeczeństwa, przepracowywania trudnych tematów współczesnych i historycznych, na które często nie ma miejsca w debacie publicznej. Teatr może być tutaj inspirującym i ważnym narzędziem.
Wywiad został opublikowany w Presto #24