Pasja w kosmicznych klimatach (relacja)
Artystyczne wizualizacje, niepokojąca atmosfera, znakomity efekt polichóralności i poczucie lekkiego przesytu pozostaną nam w pamięci po wysłuchaniu i obejrzeniu widowiskowego wykonania „Pasji wg świętego Łukasza” w podkrakowskiej Alverni. Nie tylko one. Duet Penderecki – Jarzyna w niemal kosmicznych klimatach to połączenie co najmniej interesujące.
Było niepokojąco, nie tylko ze względu na poruszaną tematykę, charakter utworu czy zastosowane w nim środki artystyczne. Na esepncję sobotniego spektaklu złożyło się bowiem o wiele więcej, od samej podróży do Alverni poczynając. Tłoczne oczekiwanie na parkingu, przemarsze z autobusu do autobusu w poszukiwaniu wolnego miejsca, droga w ciemnościach i prawie już kwietniowym śniegu – nie trzeba więcej, by widzowie poczuli się co najmniej nieswojo. Dodajmy do tego surowe, industrialne hale Alverni i sektory wokół sceny, bardziej niż miejsca dla gości przypominające trybuny rzymskiego Koloseum. Ktoś spodziewał się eleganckich, filharmonicznych klimatów? Nic z tych rzeczy.
Biorąc pod uwagę wyłącznie aspekt muzycznego wykonania, dobre wrażenie sprawiły głównie aleatoryczne fragmenty partii chóru. Sam zresztą pomysł wmieszania chóru w publiczność doskonale wpasował się w założenia Pendereckiego. Jeśli zadaniem „Pasji…” było pewnego rodzaju zawłaszczenie słuchacza – udało się to perfekcyjnie. Na kilkadziesiąt minut staliśmy się częścią tłumu oskarżającego Jezusa. O wiele bardziej prawdziwego, gdy w momentach „odpoczynku od batuty” chór z pełną dowolnością przeistaczał się we wzburzoną gawiedź. Mówiąc o chórze, wspomnieć wypada również o ciekawej współpracy (czy raczej – korespondencji) pomiędzy Pendereckim a dyrygentem chóru chłopięcego. Ten drugi, widząc na ekranie dyrygującego mistrza, prowadził swoich podopiecznych w drugim końcu studia.
Orkiestra (Orkiestra Kameralna Miasta Tychy AUKSO) mimo dość nielicznych wejść poszczególnych instrumentów, udźwignęła ciężar utworu. Na uwagę zasługują przede wszystkim partie smyczkowe, w bardzo charakterystyczny sposób szarpane. Wokalnie najlepszy wydawał się bas Piotra Nowackiego.
Słowo o pozamuzycznych aspektach widowiska. Wśród przeróżnych, stworzonych przez Bartłomieja Maciasa wizualizacji, znalazły się zapisy encefalografu (fal mózgowych Pendereckiego podczas słuchania „Pasji…”), notatki dyrygenta tworzone na specjalnie do tego skonstruowanym przesuwającym się papierze, pełne wyrazu twarze wokalistów i sama publiczność. Pomysły ciekawe, choć nie do końca zrozumiałe. O ile namalowane na ustach chórzystów znaki tłumaczyć jeszcze można retoryką wyjścia od słowa, to już bezcelowemu błądzeniu chórzystów wokół sceny czy wizualizacji półnagiej Iwony Hossy, która zagubiła się w lesie, trudno przypisać jakieś głębsze znaczenie. Duży plus należy się za to grze świateł i ich synchronizacji z całością widowiska.
Za wspólny mianownik muzycznej pracy Pendereckiego i reżyserskich inspiracji Jarzyny uznać można chęć wybicia się poza utarte schematy – tak dźwiękowo (poprzez powrót, w czasach dominującej kilkadziesiąt lat temu awangardy do archetypowego tematu i wzorców Bacha), jak i pod względem środków artystycznego wyrazu – przez poszukiwanie drogi wyjścia poza ramy wyłącznie teatralnej konwencji.
Reakcję publiczności uznać można za wyważoną. Wśród widzów dostrzegalne było zarówno całkowite skupienie, jak i zwyczajne znużenie koncertem. Oklaski sprawiały wrażenie raczej grzecznościowych, a brak owacji na stojąco specjalnie nikogo nie zdziwił.
(Karolina Roszczyk i Ewa Chamczyk)
Ciekawe? Powiedz o tym znajomym: