Oscary niesprawiedliwe
Amerykańskim akademikom zdarza się głosować dziwacznie. Swego czasu „Wściekły byk” przegrał ze „Zwykłymi ludźmi” – filmem, o którym dziś wiadomo tylko tyle, że pokonał „Wściekłego byka”. Z kolei o oscarowym „Wożąc pannę Daisy” wiadomo już nieco więcej – film ten pokonał bowiem „Urodzonego 4 lipca”, „Stowarzyszenie umarłych poetów” i „Moją lewą stopę”.
Photo by DAVID ILIFF. License: CC-BY-SA 3.0
Oscary są przyznawane, i chyba już otwarcie mówi się o tym, nie tyle za najlepszy film, ile za najlepszą promocję wśród członków Amerykańskiej Akademii. Kto się przebije do jak największej liczby głosujących, ten wygrywa. Oczywistym jest jednak, że słaby tytuł nawet przy bezkonkurencyjnej promocji nie otrzyma statuetki i analogicznie dobry przy lichych środkach finansowych przeznaczonych na PR odpadnie w przedbiegach. A jak jest z muzyką? Mam wrażenie, że tutaj każdego roku działa siła rozpędu. Jeżeli dany film zostaje nominowany w tzw. najważniejszych, pokerowych kategoriach, to dorzuca mu się nominację za muzykę - gratis. A czasem nawet i złotego rycerza. Bo jak wyjaśnić nagrodę dla Trenta Reznora i Atticusa Rossa za „The Social Network" w 2010 czy dwa lata wcześniej dla A.R.Rahmana za „Slumdoga..."? Równie niezrozumiała jest wygrana przed wielu laty dobrej ścieżki, a właściwie jednej melodii, z „Rydwanów ognia" Vangelisa przy nominacji dla rewelacyjnych, przebogatych „Poszukiwaczy zaginionej arki" Williamsa. Powyższe wpadki Akademii bledną jednak przy poniższych. Szacowne grono zignorowało (czytaj: pozostawiło bez choćby nominacji) takie prace, jak: „Łowca androidów" Vangelisa, „Gwiezdne wrota" Davida Arnolda, „Anatomia morderstwa" Duke'a Ellingtona, „Zawrót głowy" oraz „Psychoza" Bernarda Herrmanna, „Hannibal" Hansa Zimmera, „Ostatni Mohikanin" Trevora Jonesa, „Park Jurajski" Johna Williamsa, „Requiem dla snu" Clinta Mansella, „Dobry, zły, brzydki" Ennio Morricone, „Crash" Marka Ishama czy (o zgrozo!) „Trzeci człowiek” Antona Karasa, o której to kompozycji najbardziej uznany krytyk filmowy Roger Ebert powie wiele lat później: “Has there ever been a film where the music more perfectly suited the action than in Carol Reed'sThe Third Man?”
W tym roku lista nominowanych przedstawia się podobnie, jak w latach poprzednich - scory wspaniałe wymieszane są z przeciętnymi. Dziwi obecność Jóhanna Jóhannssona i jego „Teorii wszystkiego" - pracy jakże przyjemnej w odsłuchu, ale przecież nie oscarowej. Podobnie „Gra tajemnic" Alexandra Desplata. Kompozytor ten ma na koncie dokonania wybitne: „Autor widmo" czy „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona". „Gra tajemnic" do nich raczej nie należy. Być może o przyznaniu wyróżnienia zadecydował fakt, że Desplat na napisanie muzyki miał niespełna 3 tygodnie. Biorąc pod uwagę jej doskonałą funkcjonalność na ekranie, melodyjność i autonomiczną słuchalność, jest to rzeczywiście praca godna uwagi, jednak nie najwyższej. Natomiast „Interstellar" Zimmera, „Grand Budapest Hotel" Desplata i „Mr Turner" Yershona, to kompozycje zasługujące moim zdaniem na najbardziej pożądane laury - ciekawie zaaranżowane, wyraziste, a przede wszystkim uzupełniające filmowy obraz, a nie powielające go, jak w przypadku „Teorii wszystkiego" i „Gry tajemnic". Tradycyjnie i w tym roku wśród nominowanych zabrakło kilku znaczących tytułów. W 2013 był to „Atlas chmur" Heila, Klimka i Tykwera, w 2014 pominięto m.in. wirtuozerskie „Grand Piano" Victora Reyesa, teraz hipnotyzujące „Pod skórą" Micy Levi znanej jako Micachu i medytacyjne, przepiękne „Calvary" Patricka Cassidy.