Organy w streamingu [Relacja z koncertu Thomasa Corneliusa]
Koncert Thomasa Corneliusa w ramach Festiwalu Schlaga w Kościele Pokoju oglądałem… z pokoju. 17 lipca, będąc kilkaset kilometrów od Świdnicy, udało mi się usłyszeć z niej prawie wszystkie dźwięki zabytkowych organów.
Jak powiedział sam Cornelius, to właśnie ten romantyczny instrument zadecydował o kształcie tego koncertu. Artysta dobrał bowiem dzieła Wagnera, Rachmaninowa, Dvořáka i połączył je z własną improwizacją, w której pobrzmiewała muzyka z niemych filmów z przełomu XIX i XX w. oraz z toccatą i fugą d-moll (a jakże!) Bacha (który swoją drogą na romantyków przecież mocno oddziaływał).
Pierwsze trzy transkrybowane utwory już na początku wzbudziły moją ciekawość. Zawsze bowiem organowe (i nie tylko) transkrypcje powinny w moim odczuciu utwór wzbogacać, zmieniać jego działanie na słuchacza. Założyłem więc, że odnajdę nowe treści w tej muzyce i częściowo się to udało. Wykonanie Wagnerowskiego preludium do „Parsifala” na organach podbiło tajemniczy, magiczny klimat opery i z pewnością dobrze wprowadziło mnie w sam koncert.
Wybór preludium Rachmaninowa był dla mnie pewnym zaskoczeniem. Utwór krótki, z szybko pojawiającymi się kulminacjami, w którego fortepianowych wykonaniach niezwykle ważnym aspektem jest różnicowanie dynamiki. Organista ma więc przed sobą wyzwanie, by skorzystać z innych środków wyrazu. I nie do końca wiem, jaki cel miała interpretacja Corneliusa. Nie odczytałem jego zamiarów, a i samo wykonanie było dla mnie dość nieczytelne. Nie jestem pewny jednak, czy była to wina grającego czy facebookowego streamingu (o którym szerzej za chwilę).
Następnie wybrzmiało largo z „Symfonii z Nowego Świata”, które utrzymało swój nostalgiczny charakter, powoli uderzając w coraz bardziej patetyczne nuty. Cornelius odpowiednio dawkował emocje i mając koło siebie tak wielki instrument, nie przesadził z nimi.
To, czego autentycznie mi brakowało w trakcie tego koncertu, to rzeczywista obecność. Niestety streaming prowadzony był przez telefon komórkowy. Obraz nie był najgorszy i dostarczył mi nieco lepszej perspektywy niż słuchaczom z widowni w kościele. Mogłem dokładnie obserwować ruchy rąk i nóg organisty (a dużo ich jest przy organach). Z dźwiękiem było już gorzej. Nie było dłuższych irytujących przerw w odbiorze, ale niestety brak wyraźnie słyszalnych niższych dźwięków dał o sobie znać. Co jakiś czas zastanawiałem się, czy to artysta gubi chwilami tempo, czy ja nie słyszę co jakiś czas pulsacji. Całe szczęście, że organizatorzy zapowiadali poprawę takiego stanu rzeczy.
Po krótkiej zapowiedzi (którą słyszałem w formie szczątkowej) Thomas Cornelius wykonał swoją improwizację. Przywoływała mi ona na myśl ścieżkę dźwiękową do „Nosferatu” Murnaua i wcześniejszych filmowych produkcji (nie tylko horrorów). Następnie nie tylko w formie „organowego klasyka”, lecz także prawdopodobnie jako wskazanie źródeł wcześniej wykonywanych dzieł i samej muzyki organowej zabrzmiała toccata i fuga d-moll. Może to lekkie przewinienie, ale z ciekawości spojrzałem w trakcie słuchania muzyki na czat transmisji, w której przeczytałem opinie na temat tego wykonania. Po części zgodzę się z tymi, którzy je chwalili i tymi, którzy je ganili. Pojawiały się małe potknięcia i jak na późniejszym spotkaniu powiedział sam Cornelius, dało się odczuć cztery miesiące przerwy w występach przed widownią.
Artysta patrzy na to jednak z dwóch stron. Jest to oczywiście powrót (jak w sporcie) do pewnego wysiłku, od którego było się odzwyczajonym. Z drugiej strony występ po takiej przerwie jest znacznie bardziej inspirujący i dostarcza wielu nowych bodźców. I jest to może dla wszystkich melomanów sugestia, by wyczekiwali nowych projektów od ulubionych artystów. Te cztery miesiące przerwy były długie, ale przynoszą wielkie ilości inspiracji. Dajmy się artystom rozruszać!
{Wojciech Gabriel Pietrow}