OLA TRZASKA: Ja nie chodzę do pracy, ja w niej jestem
Miałyśmy porozmawiać o nowej płycie „Amulet”, którą Ola zrobiła prawie sama. Napisała teksty, muzykę, wyprodukowała album. A w międzyczasie urodziła dziecko i przeżyła kilka trudnych chwil w życiu prywatnym. I wyszła nam rozmowa o czymś zupełnie innym.
Rozmawia Kinga A. Wojciechowska
[Dokończenie wywiadu w Presto #19]
Teraz już nie robi się płyt artystycznych?
Jakościowo poziom spadł. W latach 90. XX w. poziom muzyki pop był wyższy. Dziś nieliczne numery zostaną w pamięci. Nie umiem się z tym pogodzić. Dzisiaj Justin Timberlake, jutro ktoś inny. Nieważne zresztą kto. Obecnie nie chodzi w ogóle o muzykę, lecz o produkt. To producent decyduje, czego słuchasz. Upraszczam, ale mam szacunek do tego, co robię i co robią ludzie, z którymi pracuję. A oni poświęcają trochę więcej czasu niż przysłowiowe pięć minut. Jak jesteś dzieckiem, to wystarczy ci „Poczytaj mi, mamo”, ale jako dorosłemu już ci to nie wystarcza, rozwijasz się, idziesz po Dostojewskiego.
Dobrą muzykę można tworzyć, jak się chodziło do szkół. Nawet samorodny talent bez wiedzy nie da dobrych efektów. Ostatnio Tomasz Organek [w wywiadzie dla Presto #17] przyznał, że poszedł na Akademię Muzyczną w Katowicach, żeby mieć lepsze postawy.
Edukacja to bagaż, który tworzy niezależność. Znam dziewczyny, które są bardzo dobre, ale muszą mieć dużo pieniędzy, bo muszą szukać dobrych współpracowników. Jak jesteś Kayah, to MASZ supermuzyków. Ale jak jesteś tylko Kasią, to masz tylko kolegę albo musisz mieć dużo pieniędzy. Żal mi bardzo takich osób, bo nie mogą rozwinąć skrzydeł. Chciałyby, a nie wiedzą jak. Trzeba się przebić przez barierę wstydu albo barierę lenistwa – mam piosenki, mam teksty – i co dalej? Znasz kogoś, kto od zera zaczyna na scenie? Nie, zwykle zaczynasz przynajmniej od jakiegoś programu w telewizji. A i tak czasem na programie się kończy. Nie tak jak kiedyś. Kiedyś na scenie stało się codziennie, jak Barbra Streisand. Tworzyła z siebie postać, kostiumy, własny styl. I kiedyś to menedżer szukał. Spotkał Barbrę i powiedział jej – chodź, działajmy. Teraz artysta zabiega o menedżera. Nie czekasz na telefon od niego, nawet jak masz supergłos.
Czegoś się nauczyłaś jako samodzielny muzyk, producent, self-manager?
To nowa działka, która mnie uświadomiła. Mnie się wydawało, że jak masz produkt i będziesz nim machała, to każdy się rzuci. O nie. Organizacja jest bardzo ważna. Twoja strona internetowa, fanpage w portalu społecznościowym, okładka płyty, organizacja koncertów. Nie mam przygotowania marketingowego, opieram się na intuicji. Mam określone wyczucie estetyczne.
Detale są ważne?
Wszystko musi być spójne. Przy pierwszej płycie chciałam wydać po prostu... fajną płytę.
Czyli jaką?
No właśnie. Miała być fajna okładka, fajna czcionka. No właśnie – ale JAKA?? Na szczęście poznałam świetnego grafika, który mi wszystko wytłumaczył. Narysował żółte kółko. Na białym tle jestem ja i pod tym jest tytuł Ola Trzaska i „O” jest zapisane żółtym zakreślaczem – to jedyny nieregularny motyw.
Przy drugiej płycie już było łatwiej?
Przy drugiej płycie pojęłam, że nie adresuję jej do muzyków. Muszę opowiedzieć historię zrozumiałym językiem tym, którzy z muzyką zawodowo nie są związani.
I łatwo było?
Najpierw na płytę zaczęłam pisać wnioski o dofinansowanie. I okazało się, że dostałam je. Jednocześnie zaszłam w ciążę. I jeszcze zachorowała mi mama. Byłam mamą dla mojej mamy, a mnie samej rósł brzuch. Ta płyta musiała być esencją mnie.
I jak wytłumaczyłaś tę esencję?
Nie myślałam o odbiorcy jako o kimś spersonalizowanym. Myślałam o symbolach. Na przykład dlaczego okładka jest fioletowa? Bo symbolizuje magię. Dlaczego nosi tytuł „Amulet”? Bo mój syn towarzyszył przy jej powstawaniu i dodawał mi sił każdego trudnego dnia. Rozumiesz? Spójność nie tylko między mną a materiałem muzycznym, ale też między mną a odbiorcą w wymiarze fizycznym.
Ciekawe, bo w środku, w tekstach tej magii w sumie nie ma…
Czyżby? Album otwieram tekstem o sile wiary i adresowaniu uczuć do konkretnego źródła, a pomaga mi w tym Johannes Brahms, bo od niego zapożyczam temat, potem przechodzę przez drogę sztucznych uśmiechów i masek, w jakie muszę się ubierać każdego dnia, by coś dla siebie zawodowo wywalczyć, potem znów uczę mojego syna życia w siedmiominutowym utworze „Horyzont” i mogłabym tak przejść przez 12 utworów. Myślę, że cisnę w słuchacza żywą kulą ognia – to jest według mnie magia.
Przy pierwszej płycie chciałam wyśpiewać całe swoje życie, ale wiesz, takie życie typu high life. A teraz uświadomiłam sobie, że – chwila – jestem kimś innym. Teksty sprzed nagrania były inne. Bo spojrzałam na nie i pomyślałam: „Boże, co za podlotek”. Zaczęłam pisać na nowo. Tu dziecko na ręce, a tu pisałam. Tam mama za ścianą cierpi po chemii, a ja tu piszę... I tym różni się pierwsza płyta od drugiej – tam jest zabawa, a tu prawdziwe życie. Gdy to wszystko napisałam i w lipcu miałam wejść do studia, najpierw musiałam się wyryczeć. Oczywiście Amadeusz [lub Amek – synek Oli – przyp. KAW] był ze mną w studiu.
W czym tkwi siła? Ja to rozumiem, sama miałam podobnie, wydając dwa kolejne numery Presto z niemowlęciem na ręku. Skąd my bierzemy na to wszystko siły???
Mogłam powiedzieć: wycofuję się. Ale... nie potrafiłam. Dopiero co wyszłam z gali Fryderyków. To mi otworzyło drzwi do współpracy np. z Ewą Bem. Nie mogłam się od tego odciąć tylko dlatego, że byłam w ciąży. Słyszałam jeszcze oklaski i na nich chciałam wejść z nową płytą. A mogłam odpuścić. Moja mama umarła dzień po premierze. Dopiero wtedy na trzy miesiące całkowicie się zamknęłam – dosłownie.
A jednak się otworzyłaś.
Ale było już po wszystkim. Moją rolą było już tylko iść dalej. Spotykałam ludzi, którzy dobrze mi życzyli i dobrze radzili. Dlatego teraz rozmawiamy. Jednak wtedy wcześniej mówili, że żadne zawodowe sprawy nie są aż tak ważne. Lekarka prowadząca ciążę powiedziała mi: płyta się jeszcze nagra. A ja postanowiłam, że nagram płytę i będę w 100 proc. dla mojej mamy. Zrobiłam to więc na 200 proc. W dodatku przeprowadziłam mamę z Dąbrowy Górniczej do Warszawy...
Co na to mąż?
Powiedział: OK. Bardzo mnie wspierał. Wiesz, relacja matka–córka nie należy do najłatwiejszych, szczególnie gdy matka dorosłej córki ląduje w jej mieszkaniu z jej rodziną w najbardziej gorącym okresie. Do tego relacja z mężem – gdy jesteś świeżą matką i nie wiesz w sumie, kim jesteś. A do tego nie możesz być matką ani córką – bo jesteś wokalistką. I nikt po ciebie nie przyjdzie. To ty musisz iść: po pieniądze, po patronat, do mediów. Wiedziałam więc, że jeśli płyta nie będzie esencją mnie i pamiętnikiem tego okresu, to będzie to fałszywe. Ludzie od razu wiedzą, co jest oszustwem i tego nie wezmą.
Ta audiofilska jakość płyty to też z tego powodu?
Tak, bo jeśli nie decyduję się na oszustwo, to nie będzie żadnego czyszczenia, żadnych auto-tune’ów. Rzadko ktoś się decyduje na taką wersję, z dwóch powodów. Trwa to dwa razy dłużej. Nagrywa się prawie na setkę, jak w muzyce klasycznej. Nie wers po wersie. I odsłaniasz swój głos jakbyś nago stała przed publicznością, bez ulepszania i Photoshopa. Organiczność od A do Z. Jeśli mnie pytasz, czego się nauczyłam... nauczyłam się, jak zrobić coś od–do, bez półśrodków. Bo nie ma półśrodków w muzyce, tu musisz mieć czyste sumienie.
Zejdźmy na ziemię jeszcze bardziej. Za co się dziś wydaje płyty? Skąd się bierze na nie pieniądze, skoro potem podobno sprzedaż wcale nie zwraca kosztów produkcji?
Ja dostałam pieniądze z dotacji – ale tylko połowę. Poszłam więc w crowdfunding i ogłosiłam zbiórkę na portalu Odpalprojekt.pl. Zastanawiałam się, jak nagrać filmik. I wymyśliłam, że znów najlepiej będzie zrobić go bez ściemy – nagranie bez żadnego cięcia. Kamera przez trzy minuty mnie nagrywa, a ja chodzę po domu i opowiadam o tym, czym będzie moja płyta. Spójność, o której ci mówię od początku rozmowy, wszystko z tą płytą ma jeden kontekst. Prawda. I tak to powinno działać, bo ludziom trzeba mówić, nie mają świadomości, czym jest projekt: płyta.
A skąd u Ciebie te ambicje?
Bo ja się wywodzę ze środowiska klasycznego. Poświęciłam temu kawał życia. Dopiero potem poszłam w jazz.
Dlaczego?
Nie mogłabym pracować w orkiestrze. W każdej instytucji wszystko jest zorganizowane. Wszyscy wszystko muzykom załatwiają, więc są roszczeniowi i stroją fochy. Muzyk nie dba o to, o co ja muszę zadbać. Ja jestem swoim własnym menedżerem. To wkroczenie w dorosłość. Muzycy nie wkraczają w dorosłość, mają zawsze kogoś nad sobą, kogoś, kto doprowadza ich do sceny. Jak ja zapomnę kiecki na koncert, to będzie bardzo duży problem. Artyści, którzy tworzą kameralne składy, są bardziej zorientowani. Wiedzą, że muszą się stawić na sesję zdjęciową, bo to kokarda prezentu. Wiedzą, że muszą pracować nad warsztatem. Jak grasz tutti, to nie musisz być liderem. Nie musisz wrzucać wydarzeń w kalendarz i mieć strony internetowej, być w social mediach.
Dużo się uczysz, to piękne.
I mam dużą pokorę do tego, co mnie jeszcze spotka.