Nowa relacja, której istotę określała śmierć
Podobno muzyka zaczyna się tam, gdzie się kończą słowa. My zaczynamy od słów - w nowym dziale. Sztuki wpływają na siebie nawzajem. Literatura jest inspiracją dla kompozytorów, a muzyka w nie mniejszym stopniu inspiruje pisarzy i poetów. Poświęćmy chwilę słowom, które zdołały uchwycić istotę dźwięków. W dziale KonTeksty cytujemy fragmenty książek i wiersze, w których o muzyce pisano najtrafniej i najpiękniej.
A potem mówił Kretzschmar o Sonacie c-moll, którą pojąć jako samo w sobie zamknięte i wewnętrznie uporządkowane dzieło doprawdy nie jest łatwo, tak, że stanowiła ona twardy orzech do zgryzienia dla przyjaciół i ówczesnej krytyki, opowiadał […] jak to w obliczu dzieł ostatniego okresu serca ich przejmowała żałość na widok owego procesu rozkładu, obcości, zapuszczania się w krainę nieznaną i niesamowitą, na widok tego „plus ultra”, w którym nic więcej dostrzec nie byli w stanie nad wyradzanie się zawsze istniejących skłonności, nadużycie introspekcji i spekulacji, przesadę w drobiazgowości i uczoności muzycznej – niekiedy nawet w rzeczy tak prostej, jak temat Arietty do nieziemskich Wariacji, stanowiących drugą część owej Sonaty. Tak, właśnie tak, jak temat owej części, przebiegający setki losów, setki kontrastujących rytmicznie światów, przerasta sam siebie, a w końcu ginie gdzieś na zawrotnych wyżynach, które można nazwać zaświatem lub abstrakcją, - tak też kunszt Beethovena przerósł sam siebie: zza dostępnych rejonów tradycji uniósł się na oczach przerażonej ludzkości w sfery wyłącznie już i całkowicie osobiste, - jako „ja” boleśnie odizolowane w absolucie, a wskutek zamarcia słuchu również i od świata zmysłów, jako samotny książę w królestwie ducha, który odtąd jedynie niepojętym dreszczem potrafił przenikać najbardziej nawet przychylnych słuchaczy, a w którego przerażających przesłaniach wyjątkowo już i chwilami tylko potrafili się rozeznać.
Jak dotąd, wszystko słuszne, powiedział Kretzschmar. Lecz słuszne jednak w sposób względny i niewystarczający. Z ideą czystej osobowości łączy się bowiem zazwyczaj idee bezgranicznego subiektywizmu i radykalnego dążenia do harmonicznych środków wyrazu w przeciwieństwie do polifonicznego obiektywizmu (chciał, żebyśmy dobrze zapamiętali tę różnicę: harmoniczny subiektywizm, polifoniczna rzeczowość), - lecz to równanie, to przeciwieństwo nie odpowiada tu rzeczywistości, jak w ogóle w późnych dziełach mistrza. W istocie Beethoven był w połowie swych twórczych lat znacznie bardziej subiektywny, by nie rzec: „osobisty”, niż u kresu; znacznie więcej troszczył się o to, aby osobisty wyraz pochłonął wszelki konwencjonalizm, wszelką sformalizowaną ozdobność, której pełno w muzyce, i aby wtopić to wszystko w subiektywną dynamikę. Stosunek późnego Beethovena, jego pięciu ostatnich sonat fortepianowych na przykład, do konwencjonalizmu był przy całej niepowtarzalności, a nawet niesamowitości formalnego wyrazu znacznie bardziej ustępliwy i wyrozumiały. W jego późnych dziełach występuje często nietknięta, nieprzekształcona przez subiektywizm konwencja, obnażona, rzecz można: rozdęta, oraz samoopuszczenie, które działa bardziej przejmująco i majestatycznie niż wszelka osobista śmiałość. W utworach tych, powiedział mówca, między subiektywizmem i konwencją powstawał nowy stosunek, którego istotę określała śmierć.