Norwid w Teatrze Wielkim w Warszawie
W dwusetną rocznicę urodzin Cypriana Kamila Norwida w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w sali Stanisława Moniuszki miało miejsce „Norwidowskie Theatrum Mundi”. W ten sposób postanowiono uhonorować artystę.
Pomysłodawcami koncepcji i scenariusza oraz idei upamiętnienia koncertem rocznicy urodzin naszego wieszcza byli dyrektor naczelny Opery Narodowej Waldemar Dąbrowski i reżyser Ewa Rucińska. W koncercie wzięli udział: chór i orkiestra Teatru Wielkiego, znakomity pianista Janusz Olejniczak, wybitni soliści operowi: Olga Pasiecznik, Małgorzata Walewska, Maciej Kwaśnikowski, Szymon Mechliński, Łukasz Goliński oraz – dzięki współpracy Teatru Wielkiego z Teatrem Narodowym – aktorzy: Danuta Stenka, Jan Englert, Jerzy Radziwiłłowicz, Piotr Kramer.
Scenografia, kostiumy i multimedia były dziełem Małgorzaty Szabłowskiej, światła – Pauliny Góral, ruch sceniczny Ilony Molki, za przygotowanie chóru odpowiadał Mirosław Janowski, całość zaś odbyła się pod dyrekcją Rafała Kłoczki.
Premierę otworzyło przemówienie (notabene, pełne interesujących cytatów z tekstów Cypriana Kamila Norwida) ministra kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Piotra Glińskiego.
Wyraźne były aspiracje organizatorów, aby przedsięwzięcie miało wymiar monumentalny, co po zakończeniu koncertu widownia nagrodziła owacjami na stojąco.
Koncert składał się z sześciu części („Intro”, Dyskusja”, „Miłość”, „Emigracja”, „Chopin”, „Pożegnanie”) przeplatanych recytacjami aktorskimi na przemian z piękną interpretacją muzyki Chopina w wykonaniu Janusza Olejniczaka (fortepian umieszczono na wyższej kondygnacji sceny) oraz ze śpiewaniem tekstów napisanych przez Norwida (z wyjątkiem jednego tekstu autorstwa Adama Sikorskiego, „Noc nad Norwidem”, którym rozpoczęto koncert) do muzyki Andrzeja Kurylewicza, Krzysztofa Cugowskiego, Natalii Sikory i Piotra Proniuka oraz Czesława Niemena w wykonaniu solistów opery, naprawdę obdarzonych wyjątkowymi głosami.
Scena została podzielona na część dolną, z ogromną orkiestrą i stojącym za nią licznym chórem, oraz na część górną, gdzie widzieliśmy głównie salon pełen regałów bibliotecznych i kandelabrów imitujących świece, ze stolikami i fotelami, oraz z lewej strony tej samej kondygnacji z fortepianem koncertowym, na którym Janusz Olejniczak wykonywał wybrane do spektaklu utwory Chopina. Zwracało uwagę świetne nagłośnienie sceny, dość rzadkie w dzisiejszych teatrach, zmuszających nieraz aktorów w niektórych przedstawieniach do noszenia mikroportów, co dla widza momentami staje się nieco irytujące i pozbawia spektakl wiarygodności.
Gdyby zasłuchać się w poezji…
Premiera „Norwidowskiego Theatrum Mundi” przynosiła widzom wiele wzruszeń, jakkolwiek można mieć pewne wątpliwości co do konstrukcji scenariusza koncertu i konsekwencji w jego założeniach. Zabrakło w nim próby stworzenia klimatu epoki z burzliwymi wydarzeniami tego okresu w Polsce i w Europie, w tym nawiązania do pełnego cierpień życiorysu Norwida, co pogłębiłoby wymiar wybranych przez reżysera utworów Norwida; wyrwane z kontekstu życia poety i jego epoki stały się nieco statyczną i martwą prezentacją. Oczywiście wielka poezja zawsze obroni się sama, ale akurat poezja Norwida odnosiła się bezpośrednio do jego obserwacji rzeczywistości i trudnych osobistych przeżyć, a jego prorocze, filozoficzne myśli podparte były jego doświadczeniami z epoki, w której żył. Tymczasem widz mógł się długo zastanawiać i zgadywać, czy postać przedstawiana przez Danutę Stenkę nawiązuje do Marii Kalergis, czy do Marii Trębickiej (obydwie Norwid darzył uczuciem). Gdyby koncert z tłumaczeniem oglądał cudzoziemiec, nie pojąłby, co i dlaczego ogląda.
Gdyby wpatrzyć się w świece…
Niejednorodne również były środki artystyczne zastosowane w spektaklu – sceny realistyczne zmieniały się w sceny symboliczne, a następnie w sceny efektów technicznych i tylko ten, kto dobrze znał życiorys Cypriana Kamila Norwida, mógł się zorientować, do czego nawiązuje dany fragment koncertu. Dlatego też najbardziej atrakcyjną częścią tego wieczoru była część V, dotycząca Chopina: wnosiła ona nowe treści do spektaklu i poszerzała standardową wiedzę o Chopinie (widzianym w ostatnich jego chwilach życia przez poetę). Jeżeli w koncercie tyle uwagi przywiązano do znaczącej postaci Fryderyka Chopina, to aż się prosiło o przywołanie i innych ważnych osób oraz artystów w życiu Norwida, chociażby Józefa Bohdana Zaleskiego (również związanego z Chopinem i Mickiewiczem), Włodzimierza Łubieńskiego itd. Jednym słowem zabrakło konsekwencji w konstrukcji scenariusza, który nie dostarczył nam choćby zarysu wiedzy o życiu poety i atmosferze epoki (może brakowało tu narratora?). Nieco to „spłaszczyło” ten dobrze zorganizowany i przeprowadzony koncert, który choć wprawdzie bardzo interesujący i stworzony rzetelnym nakładem pracy wielu artystów, to przecież mógł się stać niepowtarzalnym arcydziełem scenicznym. Niemniej piękne głosy solistów przykuwały uwagę, z dobrze dopasowaną do ich wokalu orkiestrą i chórem. Uwagę zwracały aktorska i trafna interpretacja tekstu śpiewanego przez tenora Macieja Kwaśnikowskiego „Daj mi wstążkę błękitną”, a także interpretacja barytona Szymona Mechlińskiego utworu „Moja piosnka (II)”, aczkolwiek teksty te są tak znane i piękne, że ich wymowa zawsze oddziałuje na widownię. Z kolei Janusz Olejniczak poruszająco wykonał utwory Chopina. Miało się również wrażenie, że utwór „Fortepian Chopina” porywa wręcz samego jego wykonawcę, Jana Englerta. Jedynie w jednej z części koncertu zastosowano irytującą grę świateł, która zapewne miała symbolizować migotanie świec. Niestety świece mają to do siebie, że migoczą nieregularnie, a nie z regularnością zegarka.
Satysfakcja, ale i niedosyt
Można również żałować, że w scenografii nie wykorzystano na większą skalę wspaniałych grafik i rysunków Norwida, przedstawionych w programie koncertu. Dominowało wrażenie, że jego konstrukcja w partiach mówionych jest nierówna, niepokazująca pełni bogactwa postaci Cypriana Kamila Norwida.
Za to zwieńczeniem koncertu był wspaniały utwór muzyczny Czesława Niemena do słów Cypriana Kamila Norwida „Bema pamięci żałobny rapsod” w wykonaniu całego zespołu biorącego udział w muzycznych partiach koncertu, tj. solistów, orkiestry i chóru. We wprowadzeniu do utworu pięknie zabrzmiały organy, następnie soliści przejmowali od siebie kontynuację kolejnych zwrotek utworu. W tym podniosłym i wzruszającym zakończeniu zabrakło trochę jednego elementu – większego rozwoju dramaturgii tej kompozycji, aż do jego wielkiej końcowej kulminacji.
Na końcu koncertu norwidowskiego dyrektor naczelny Teatru Wielkiego zaprosił na scenę gościa z Ameryki – zasłużonego w upamiętnianiu poezji Cypriana Kamila Norwida – Stana Borysa, co uświetniło całe wydarzenie.
Pomimo drobnych uwag zaprezentowanych powyżej uważam „Norwidowskie Theatrum Mundi” w Teatrze Wielkim w Warszawie za udane i wzruszające przedsięwzięcie, choć mogło być ono pogłębione i miało szansę stać się jeszcze bardziej niezapomnianym przeżyciem.
Bogna Lewtak-Baczyńska