Nie tworzę swojego filmu

21.09.2020
Andrzej Jaroszewicz,.2019, fot. Radek Pietruszka/PAP

„Jestem głęboko przekonany, że artystą się bywa. Jeśli ktoś bierze pędzel i maluje, to nie znaczy, że jest artystą. Czy ja się nim czuje? Nie. Czuję się człowiekiem.” Z Andrzejem J. Jaroszewiczem – operatorem filmowym  i fotografem nominowanym do nagrody im. C.K Norwida za wystawę fotografii „Między Lustrami”, rozmawia Wojciech Gabriel Pietrow.

 

Dorastał Pan w Białej [Białej Podlaskiej przyp. red.] tak jak ja i chciałem dopytać się…

 

Naprawdę? To wspaniale! Ja mieszkałem przy ulicy… dawniej nazywała się Dzierżyńskiego…

 

Czyli dzisiejsza Warszawska?

 

Tak! Ale mój dom został rozebrany, bo miała tamtędy iść droga. Drogi do tej pory nie ma, a my  musieliśmy  wyprowadzić  się z Białej - rodzina do Legionowa, a ja do Łodzi.

 

Trochę z ciekawości i lokalnego patriotyzmu dopytam się czy wracał Pan do tych lat wybierając zdjęcia na wystawę?

 

Na wystawie nie ma zdjęć z tego okresu, ale tam wszystko się zaczęło. Dostałem od Taty aparat - takiego Kodaka na klisze. Najpierw fotografowałem moją siostrę. Pamiętam zdjęcie, które zrobiłem jej przez czerwony filtr. Była w truskawkach i one przez ten filtr były białe – to było dla mnie takie wspaniałe odkrycie. Buzia prawie biała, białe truskawki i czarne liście. Świat który można było zmienić przy pomocy fotografii był niezwykle intrygujący.

 

Oddaje to nazwa wystawy „Między Lustrami”. Zastanawiam się, jak ze wszystkich zdjęć w prywatnej kolekcji wybrał Pan te na wystawę. Co decydowało o tym, że to się właśnie pojawi?

 

Miałem w głowie szereg fotografii, które lubię. W podobnej formie wystawa miała miejsce na Festiwalu Filmowym w Gdyni pod hasłem „Fotografuję, bo lubię”. Tutaj wymyślona przez moją córkę nazwa „Między lustrami” bardzo trafnie określa to, jak myślę o fotografii. Patrząc na rzeczywistość jakoś ją odbieramy, a tym lustrem jest nasz umysł. Drugie lustro mamy w ręku robiąc zdjęcie. Połączenie nawet w błahy sposób coś tworzy. Np. tutaj:

 

Pan Andrzej wskazuje na cztery pionowe zdjęcia spiralnych, żelaznych schodów. Pierwsze – niezwykle silnie zamglone i w zimnej lekko zielonkawej kolorystyce – ledwo zaznacza kształt schodów. Drugie – zamglone i pomarańczowe, z mocnym źródłem rozproszonego światła w górnej części. Trzecie dość wiernie oddaje wygląd schodów i szarej ściany. Czwarte jest podobne do drugiego, ale nie przyglądam mu się zbytnio bo słucham dalej.

 

To jest to samo okno. Wtedy mój syn mieszkał w Londynie i któregoś dnia wszedłem do kuchenki, w której było zaroszone okno. Po zapaleniu światła tak się to zmieniło. To jest coś takiego. Fotografia to chęć interpretacji rzeczywistości.

 

I jak spośród wielu takich zdjęć, które interpretują świat, wybrać kilka na wystawę?

 

To jest czysta sprawa gustu. Sprawa dnia, nastroju, wspomnień.

 

fot. Andrzej J Jaroszewicz, Chłopiec, 1964

 

Skoro wszystko się od fotografii zaczęło, to czemu poszedł Pan na studia operatorskie?

 

Zaczęło się od tego, że na przerwach z Kraszewskiego [Liceum im. J.I.Kraszewskiego – przyp. red.] biegaliśmy na Plac Wolności, gdzie po prawej stronie był wtedy sklep foto-optyki – nie wiem czy dzisiaj tam jeszcze jest. I w tym sklepie zjawił się któregoś dnia facet, który miał dwuobiektywowego rolleiflexa. Pytał się sprzedawcy, czy nie zna kogoś, kto potrafi się tym aparatem posługiwać, bo on musi zrobić zdjęcia, a w ogóle nie ma o tym pojęcia. Ja powiedziałem, że się znam, więc zapytał się mnie, czy może zrobiłbym zdjęcia – on mi za to zapłaci. To była pierwsza chałtura w moim życiu – zdjęcia na Ogólnopolską Wystawę Rolniczą. Przez kila miesięcy fotografowałem chłopów, zboże, orkę, żniwa. Kiedy odbierał już ostatnią partię zdjęć powiedział: „Słuchaj, te twoje zdjęcia poprzednie dałem do szkoły filmowej na wydział operatorski i bardzo się tam podobały.” Ja byłem przekonany, że operator to ten, który puszcza filmy w kinie i dopiero w Łodzi dowiedziałem się, że jest inaczej. Dlaczego mnie przyjęli? Do dzisiaj nie wiem… Byłem kompletnie zielony, fotografowałem intuicyjnie. Dostałem się tam przez przypadek.

 

I po pierwszym roku Pana wyrzucili.

 

I po ośmiu latach wróciłem. Znowu przypadkowo. Byłem w Warszawie u mojego brata i na ulicy spotkał mnie dziekan Mierzejewski i powiedział mi: „Ty idioto, gdzie Ty się podziewasz? Wracaj do szkoły! Za dwa tygodnie jest egzamin – będziesz zdawał.” Przyjechałem na egzamin. Zadawali mi pytania o pracę, bo w międzyczasie pracowałem przy czterech filmach jako asystent reżysera. Po raz drugi się dostałem, ale tym razem już na drugi rok.

 

Nie było wtedy kierunku fotograficznego?

 

Nie… ale wie Pan, ja już wtedy połknąłem tego filmowego bakcyla. Właściwie już kiedy mnie wyrzucili po pierwszym roku, zrozumiałem, że tracę coś bardzo ważnego. Bo oczywiście cały ten pierwszy rok w Łodzi byłem jak pijane dziecko we mgle. Przyjechałem do świata – byłem praktycznie pierwszy raz w dużym mieście. Biała, w porównaniu do tego, co było kiedyś, jest dzisiaj metropolią.

 

Miał pan wtedy świadomość, że to była właściwie seria cudownych zdarzeń? Trafił Pan na człowieka w sklepie, on miał świetny aparat i chciał, żeby Pan zrobił nim zdjęcia, zaniósł te zdjęcia później do szkoły…

 

To wszystko sobie uzmysłowiłem jak mnie wyrzucili… Wtedy dopiero tak naprawdę chciałem studiować. Kiedy wróciłem wiedziałem już, że na pewno chcę być operatorem.

 

No tak… ale co z fotografią?

 

W tej chwili fotografia jest dla mnie czymś, czym nie jest robienie zdjęć do filmu. Kiedy pracuję jako operator, to jestem głęboko przekonany, że nie robię swojego filmu na plecach reżysera, tylko tworzę obrazy dla reżysera i do scenariusza. One nie mają nic wspólnego z moim gustem. Fotografia w filmie jest czymś użytkowym, bo ma działać dramaturgicznie. Ma przenosić informacje i dawać widzowi emocje. Obraz filmowy jest mój i nie mój – on przynależy do filmu. Natomiast fotografia, to jest mój świat. Nikt do tego nie ma absolutnie dostępu.

 

fot. Andrzej J Jaroszewicz, Chłopiec, 1964

 

I kiedy się zna tę wolność, jaką daje fotografia, czy nie odrzuca fakt, że ktoś mówi Panu „to zrób tak”. Nie ma się wrażenia, że reżyser tworzy sztukę, a operator dźwiga tylko kamerę.

 

Film robi wiele osób – jest dziełem zbiorowym. Jeżeli operator mówi: „zrobiłem moje zdjęcia do filmu”, to się myli albo robi złą robotę. Jest scenariusz, aktorzy, scenograf, kostiumograf… Film składa się z drobnych elementów a nad tym wszystkim jest reżyser, a w Ameryce producent.

 

Czy nie miał Pan nigdy ochoty stworzyć swojego dzieła i zrealizować własnej wizji?

 

Mam kilka tematów, które zacząłem pisać. Nawet dzisiaj kilka zdań napisałem. Prawdę mówiąc – robiąc film za filmem, nie miałem na to czasu… Choć nie było też tak, że nie odpowiadało mi to, co robiłem.

 

Zastanawiał się Pan, co jest na pierwszym miejscu: fotografia czy sztuka operatorska?

 

To są dwie zupełnie inne rzeczy. Fotografia, którą robię na co dzień, to moja fotografia, a film robię z grupą ludzi. Czy to się porównuje? Tego nie można porównać. Mam do jednego i drugiego sentyment. Pewne filmy wspominam jako coś udanego, o paru filmach… staram się nie myśleć i je zapominać. Nie ma tego w przypadku fotografii. Fotografuję nawet głupie rzeczy i robię zdjęcia telefonem. Np. ognisko czy pomidory, które zebrałem na balkonie. To zdjęcia prywatne, każde jest jakoś skomponowane, jakoś zrobione…

 

Może to patetyczne pytanie, ale zastanawiam się: czuje się Pan artystą fotografując lub robiąc zdjęcia do filmu?

 

Jestem głęboko przekonany, że artystą się bywa. Jeśli ktoś bierze pędzel, to nie znaczy, że on jest artystą. Czy ja się nim czuje? Nie. Czuję się człowiekiem, który operuje obrazem i pomaga opowiadać pewne historie. Czy moja fotografia jest artystyczna? Niby tak, bo należę do związku Artystów Fotografików. Czy ja się czuję artystą? Nie – czuję się fotografem, który robi różne zdjęcia. Można powiedzieć, że dane zdjęcie jest artystyczne, ale dla mnie to tylko wspomnienie pewnego dnia, który dawał mi wrażenia emocjonalne, w związku z tym co widziałem.

 

Rozmawiam z muzykami, którzy mówią, że ich instrument ma duszę i z nim rozmawiają. Jakie Pan ma podejście do tego jeżeli chodzi o aparat/kamerę?

 

To jest osobna sprawa. Fotografia i film mają magiczne momenty – zgadzam się. Ale ten niezwykły kontakt bywa… zdarza się.To nie jest tak, że biorę aparat i mam kontakt ze sztuką. Na to składa się wiele elementów… Biorę aparat do ręki, kiedy coś mnie poruszy, zainteresuje, to czasem jak chęć zrobienia notatki, zachowania w pamięci …

 


fot. Andrzej J Jaroszewicz, Bez tytuł, 2008

 

Mam wrażenie (mam nadzieję, że nie urażę), że ma Pan bardzo rzemieślnicze podejście do filmu.

 

Przecież dawni twórcy, których dzisiaj nazywamy artystami, uważali, że są rzemieślnikami. Uważali, że wykonują pewien zawód. Zresztą samo klasyfikowanie czegoś jako sztuki lub arcydzieła, pojawiło się stosunkowo niedawno. W grotach Altamiry ludzie rysowali jakieś zwierzęta. Można powiedzieć, że byli artystami, ale oni robili to w celach magicznych. Kiedy ja robię zdjęcia do filmu, to pracuję. A czasem zdarzy się, że wraz z reżyserem i zespołem stworzymy coś, co wywoła emocje. Uważam po prostu, że wykonuje swój zawód. Ocena, czy coś jest artystyczne czy nie niech będzie po stronie widzów i krytyków.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.