Muzycy? Zapomnieli, po co jest muzyka! [wywiad]
W piątek trzynastego Filharmonia Gorzowska inaugurowała Festiwal Muzyki Współczesnej im. Wojciecha Kilara. Ale dyrektor artystyczna Monika Wolińska pecha się nie obawiała. I słusznie. Spotkanie z muzyką udało się perfekcyjnie. Zanim jednak do niego doszło, przede mną dwa inne spotkania. Pierwsze – tuż po przyjeździe do Gorzowa Wielkopolskiego z Włodkiem Pawlikiem, który brawurowo wykonał wieczorem – najpierw jako solista, później razem z synem Łukaszem dwie swoje kompozycje. (Drugie spotkanie odbyło się chwilę później a jego efekty poznasz tutaj).
Kinga A. Wojciechowska: Dziękuję, że znalazł Pan czas przed koncertem. Wiem, że nie jest to najlepsza pora na wywiady. Trzeba się skoncentrować na występie, skupić.
Włodek Pawlik: Tak i pewnie za pół godziny będę chciał się udać do mojej garderoby…
Nie zajmę dużo czasu. Zauważyłam, że sporo występuje Pan ostatnio z Łukaszem.
Sporo to przesada. Ostatnio zdarza nam się częściej, a to dlatego, że niedawno połączyliśmy premierę jego płyty jazzowej „Lonely Journey” z promocją mojego projektu Włodek Pawlik Trio „America” i w Łodzi zagraliśmy wspólny koncert. Od czasu do czasu gramy też utwory skomponowane przeze mnie, gdzie Łukasz jest solistą. I jeden z nich będzie wykonany dzisiaj. „We are from here” na dwa fortepiany. Drugim takim utworem jest „Cellomania”, koncert na wiolonczelę, który napisałem kilka lat temu. I Łukasz na razie jest jego jedynym wykonawcą. To utwór łączący improwizację z muzyką klasyczną.
I tylko Łukasz może go zagrać?
Improwizacja na wiolonczeli to rzadkość. Łukasz pokazuje tu swoje umiejętności.
Jak się pisze muzykę dla syna?
Z myślą o moim synu skomponowałem „Cellomanię”. Łukasz jest znakomitym pianistą, ale też wiolonczelistą wykształconym klasycznie. Nie interesowała go jednak kariera solisty. Bakcyl jazzu był na tyle mocny, że zawładnął jego drugą półkulą [śmiech]. Jest trochę jak ja. Jedną nogą stoję w muzyce klasycznej (nie poważnej, bo to niewłaściwe słowo!), a drugą – w jazzie.
Do tej klasyki ostatnio Pan często sięga.
Za niecały miesiąc, pod koniec czerwca, ukaże się płyta z utworami na pograniczu klasyki i jazzu, Włodek Pawlik „4 Works 4 Orchestra”. Na tej płycie znajdzie się wykonywany dziś w Gorzowie II koncert fortepianowy – klasyczna forma na fortepian i orkiestrę smyczkową.
Ale na pewno ludzie będą szukać elementów jazzowych
Nie zważam na to. Następnym utworem jest grany dziś również „We are from here” – z sekcją jazzową, wspomniana „Cellomania” – kompozycja bardzo rozbudowana, z bogatą obsadą instrumentów. I na koniec „Puls 11/8” na flet i orkiestrę.
Zagra ją Pan na żywo?
Tak, koncert odbędzie się 26 czerwca w Filharmonii Szczecińskiej. Ale orkiestra będzie inna – nie z filharmonii, tylko „Concertino”, z Myślenic, pod dyrekcją Michała Maciaszczyka.
Znów młodzi.
I zaangażowani! Tu też gram z młodą orkiestrą. To ciekawe doświadczenie. Mają zupełnie inne podejście, tu nie ma rutyny. Jest energia, siła, młodość. I to bardzo dobra informacja dla mnie. I kaliska orkiestra też jest bardzo dobra.
Lepiej się Pan czuje na estradzie z młodymi?
To taka moja karma – wprowadzanie na rynek młodych, świeżych orkiestr. Tu gramy dwa niełatwe utwory. I dużo trudności pokonaliśmy, bo wykonaliśmy dużo ciężkiej pracy. Docieramy razem do esencji muzyki. Pisząc, wiem dokąd chcę dotrzeć, jak należy wykonać mój utwór. I mam do tego młodych ludzi bez uprzedzeń, nastawionych na TAK.
I idą za Panem.
Jesteśmy razem. Jesteśmy grupą, która chce razem coś zrobić.
I nie mają problemu z tym, czy grają klasykę, czy jazz?
W naszej edukacji pewne szufladki są mocno wtłoczone w głowy, a wiem, bo jestem wykładowcą. Mówię więc na przykładzie moich studentów – niektórzy klasycznie wykształceni nie wiedzą, kim jest Ella Fitzgerald!
Tak jak niektórzy jazzmani proszą: zagraj mi coś współczesnego, coś Scarlattiego.
Tak, w tę stronę też tak bywa, zgadza się. A nie powinno tak być. Zupełnie inne jest pod tym względem amerykańskie kształcenie. Dlatego też Yo Yo Ma nie miał nigdy problemu z wykonywaniem muzyki pop.
Młodzi też nie mają takich zahamowań?
Ich potrzeba otworzenia się na ducha świeżości mnie inspiruje. Pojawia się rodzaj dwustronnej cyrkulacji, wartościowej dla wszystkich. Muzyka powinna być zawsze formą, mimo że abstrakcyjnej, ale jednak komunikacji ze słuchaczem, nie wybieranym, ale z każdym. Jeśli w tej muzyce będzie coś ciekawego, to on się zatrzyma, posłucha. Przypomina mi się Buenos Aires. Idę ulicą, ktoś włączył radyjko i ludzie nagle zaczynają tańczyć tango. Bo potrzebny jest ten moment na zatrzymanie się. I wtedy życie nabiera radosnych kolorów dzięki muzyce.
Dlatego Pan pisze?
Można się zatrzymać na dziedzictwie, tym całym bogactwie, które otrzymaliśmy w spadku od poprzednich pokoleń. Ale nie o to chodzi. Trzeba wykorzystać współczesne zjawiska, propozycje, nawet impulsy, które inspirują. Poprzez muzykę wyrażam to, co jest wokół mnie. To, czym, słuchacz jest w stanie się zainteresować.
Kompozycję współczesną słuchacz rozumie bez tłumaczenia?
Nie wiem. Słowo „współczesna” też jest złym słowem.
No tak – poważna, czyli nudna, a współczesna – trudna!
I znów – elitarna. Kto wymyśla takie pojęcia? Muzycy? Jeśli tak, to zapomnieli, po co jest muzyka. Zawsze chodzi o wyrażanie emocji, ale nie do ściany, tylko do drugiego człowieka. To jest zawsze jak zaproszenie do tańca. I trzeba zapraszać jak najczęściej. Czas ucieka. Piszę więc muzykę, ludzie przychodzą, kupują bilety. To mnie cieszy, bo nie jestem zależny od grantów. I o to chodzi.
I nie daje się Pan zaszufladkować: jazzman, klasyk.
Muzykę tworzą jednostki, generalizowanie jest niepotrzebne. Za to sama muzyka jest potrzebna ludziom.
Dzięki muzyce tworzy się wspólnota. Choć może łatwiej o nią, gdy nie ma tych gorsetów, obyczajowych barier, jak w filharmonii.
W filharmonii są inne wymagania. Tu jest muzyka do słuchania, wyciszenia się. Inny status ma muzyka folkowa, ludowa – to muzyka taneczna. Muzyka koncertowa ma swoją inną przestrzeń.
Czasem jednak i w filharmonii czujemy, że w muzyce jest to coś. Jak sobie przypomnę koncert Boston Symphony Orchestra…
Amerykanie są wolni. I kochają muzykę. Zupełnie inaczej grają.
A jak się Panu gra z Łukaszem? Na estradzie kończy się relacja ojciec-syn?
To, że Łukasz siedzi przy drugim fortepianie, to jest moja świadoma decyzja. Na scenie jesteśmy partnerami. Mamy do siebie wzajemnie szacunek. Tak jak z innymi muzykami, z którymi gram. A takich pianistów jak Łukasz – którzy potrafią grać trudne rzeczy z nut i jednocześnie świetnie improwizować – nie ma zbyt wielu. Znam go, wiem, co potrafi.
Porozmawiałabym dłużej, ale wzrok Włodka Pawlika zaczyna błądzić po ścianach filharmonii. Wiem, że to już ten moment, gdy artysta znika. Potrzebuje czasu tylko dla siebie i swojej sztuki. Kończymy rozmowę. Wieczorem spotkamy się raz jeszcze na pełnym energii koncercie. Na muzycznym show, podczas którego po raz kolejny zdam sobie sprawę z tego, że to właśnie jazzmani są prawowitymi spadkobiercami muzyków klasycznych – Mozartów i Haendlów, Verdich i Rossinich, Beethovena i Schuberta; kompozytorów, którzy swoją muzyką chcieli sprawiać ludziom radość, dla których improwizacja była naturalna formą dzielenia się tą radością w muzyce. Włodek Pawlik co jakiś czas zerka zza Steinwaya na publiczność – halo! Jesteście tam jeszcze? Słuchacie mnie? Skończyła się pierwsza część koncertu, halo! Podoba wam się? To pokażcie mi to – zdają się mówić gesty pianisty. Więc klaszczemy, po każdej części. Tupiemy nóżką, kiwamy się, uśmiechamy sami do siebie. Czujemy się wspaniale. Włodek Pawlik musi bisować, choć sam przyznaje, że nie spodziewał się tego na festiwalu muzyki współczesnej. Ale publiczność nie puściłaby artystów bez choćby jednej powtórki, emocje są zbyt silne. Jak powiedział krótko jeden ze słuchaczy: „To było kapitalne!”