Monica Zielinski: Bądźcie na bieżąco!
Monicę Zielinski zobaczyłem w telewizyjnym talk-show poświęconym Ameryce, emitowanym w polskiej telewizji jesienią ubiegłego roku. Jest rodowitą Amerykanką, ale o czysto polskich korzeniach – oboje jej rodzice są Polakami. Urodzona w Stanach, tam chodziła do szkoły, a potem na uniwersytet – ukończyła dziennikarstwo. I wtedy postanowiła przeprowadzić się do Polski – było to w 2016 r.
Pracowała dla czasopisma, pisząc głównie o biznesie, kulturze i bieżących wydarzeniach. Obecnie współpracuje ze start-upem, dla którego tworzy treści o klimatycznych noclegach. Mnie, człowieka już niemłodego (by nie nazwać tego bardziej brutalnie), od razu gryzie w uszy lub w oczy ten termin „tworzy treści”. Postanowiłem jednak go użyć, bo wiem, że istnieje już – przynajmniej w języku angielskim – nazwa takiego zawodu: content creator. Jakby to było po polsku: twórca treści? Trochę nie brzmi. Ale tacy twórcy istnieją i zarabiają tym na życie. Przykładem jest właśnie Monica Zielinski. Więcej powiedziała mi o tym w wywiadzie.
Co jeszcze mogę dodać, przedstawiając moją interlokutorkę? Prowadzi kanał na YouTubie, na którym opowiada o swoim życiu wcześniej tam i teraz tu, i czym się ono różni. Lubi podróżować po Europie i świecie – w ostatnim czasie jednak głównie odwiedzając dziadków w Ostrołęce, bo wiadomo, co z podróżowaniem teraz. Czyta powieści kryminalne, jeździ na rowerze i przeprowadza – uspokajam wszystkich: dozwolone – eksperymenty w kuchni. Panie i Panowie, przed Wami Monica Zielinski!
Władysław Rokiciński: Chciałbym porozmawiać z Panią o twórczym życiu. Co to takiego, co może znaczyć? Mój syn, architekt, umieścił w swoim podpisie mailowym ten cytat: „Jest on twórczy zawsze, nawet gdy próżnuje”. Podobno tak o „duchu architekta” miał się wyrazić Jerzy Sosnkowski, współprojektant warszawskiego kina Atlantic, otwartego w lutym 1930 r. W książce „Japonia utracona” – autor: Alex Kerr – jest rozdział o takim tytule: „Letterati. Nicnierobienie”. Jest w nim nawiązanie do All Souls College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Kolegium to powstało w XV w. i jako jedyne nie zajmuje się kształceniem studentów, zrzesza jedynie fellows, czyli profesorów uniwersytetu. Był wśród nich także polski filozof Leszek Kołakowski. Kolegium nie kształci studentów, w sensie edukacyjnym więc nic nie robi, a mimo to przynależność do niego jest uważana za najwyższe wyróżnienie w brytyjskim świecie naukowym. Jego członkowie spotykają się i rozmawiają. Tylko tyle czy aż tyle? Czy twórcze życie może mieć coś wspólnego z „leniuchowaniem”?
Monica Zielinski: Mogę powiedzieć, jak to wygląda z perspektywy twórcy treści w mediach społecznościowych. Dzięki algorytmom i aplikacjom mobilnym każdy, kto ma dostęp do internetu, może coś stworzyć i od razu stać się dzięki temu sławnym. Czasami ten łut szczęścia przychodzi praktycznie bez wysiłku. Naiwne, nieedytowane filmy mogą się okazać hitem internetu i przyprawić ich twórcę o szybsze bicie serca. Jednak przekształcenie tej popularności w twórcze życie wymaga wysiłku. Nagle pojawia się presja, by tworzyć nowe filmy, które będą powodować powrót widzów i śledzenie publikowanych treści. Oczywiście ktoś, kto ma kreatywną duszę, komu pomysły przychodzą do głowy szybko i naturalnie, może mieć łatwiej, ale tworzenie takich materiałów wymaga czasu, poświęcenia i pracy. Stworzenie niektórych treści, które wydają się łatwe i szybko sklecone, prawdopodobnie zajęło więcej czasu, niż początkowo myślimy. Łatwo jest osądzać czyjąś pracę, gdy widzimy tylko gotowy produkt, a nie cały proces. Z drugiej strony jednak internet jest dziwnym miejscem i niektórzy ludzie mogą chcieć być znani właśnie jako leniwi, i tworzą treści oparte na takich rzeczach, jak leniwe gotowanie, leniwe podróże czy leniwe życie. Mimo wszystko uważam, że nie da się zbudować twórczego życia na byciu zbyt leniwym.
Zgadza się, w potocznym rozumieniu pojęcie „twórczy” nijak się ma do próżnowania. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że to przeciwieństwa. Może twórcze życie ma bliżej do innego terminu często stosowanego, a na pewno powszechnie znanego: American dream. Chociaż może częściej stosowanego kiedyś niż teraz. Czym jest „American dream”? Dla mnie to mieszanka: miejsca, które stwarza możliwości, bo daje równe szanse wszystkim, pracowitości i – czego jeszcze? Łutu szczęścia? Co myśli Amerykanka o „American dream”?
„Amerykański sen” to przede wszystkim uczucie – w sercu. To szczere przekonanie, że możesz osiągnąć swój cel, którym jest lepsze życie. Zacznę od stwierdzenia, że Amerykanie są bardzo optymistycznymi i pozytywnymi ludźmi, i mają w sobie zakorzenioną ideę, że w „kraju możliwości” nic nie powstrzymuje ich przed zdobyciem tego, czego pragną. Dla każdego może to oznaczać coś innego – czy wiąże się to z zostaniem milionerem, wystartowaniem z małym biznesem, czy po prostu z posiadaniem domu i założeniem szczęśliwej rodziny. To ich napędza, motywuje do tak ciężkiej pracy – czysta pogoń za szczęściem. Nawet jeśli tego nie osiągną, spędzą całe życie, pracując nad tym. Ale „American dream” można osiągnąć w każdej dziedzinie, jeśli tylko uwierzy się w siebie. Amerykanie mają pewność siebie i wielką chęć do próbowania czegoś nowego, szukania lepszych okazji. Nie mają tendencji do godzenia się z zastanym stanem rzeczy i akceptowania własnego losu takim, jaki jest. Istnieje wiele przykładów osób, które zrealizowały swoją wizję „American dream”, więc Amerykanie tym bardziej wierzą, że oni też mogą to osiągnąć. Tak, USA oferują możliwości, które mogą nie być tak łatwo dostępne w innych krajach, ale konieczne jest posiadanie tego życiowego nastawienia, że jutro będzie lepiej, że jutro dostanę awans, podwyżkę, ten kontrakt w biznesie, że jutro nastąpi właśnie ten oczekiwany wielki przełom.
Studiowała Pani dziennikarstwo na jednym z uniwersytetów w Stanach Zjednoczonych. Liczba uczelni w USA jest bardzo duża, to wielki kraj. Są uniwersytety, które tworzą czołówkę, i na pewno takie, które zamykają peleton. Co takiego mają w sobie amerykańskie uczelnie, że te najlepsze są jednocześnie czołówką światową?
Miałam okazję studiować na uniwersytetach zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce, mogę więc oprzeć moją odpowiedź na własnych doświadczeniach. Największą różnicą jest ogromne skupienie się w USA na wiedzy praktycznej związanej z realizowanym kierunkiem studiów, a nie na aspektach teoretycznych, które są bardziej powszechne na polskich uczelniach. Na przykład jako studentka dziennikarstwa na uniwersytecie publicznym w Connecticut spędziłam cztery lata, relacjonując prawdziwe wiadomości, ucząc się, jak nagrywać i edytować wywiady przed kamerą. Ćwiczyliśmy nawet tweetowanie na żywo z konferencji prasowej, które wymaga ogromnej koncentracji, szybkości i precyzji. Są to rzeczywiste umiejętności, których pracodawcy szukają przy zatrudnianiu absolwentów. Ponadto profesorowie w USA często przełamują barierę nauczyciel–student i zachęcają do dyskusji w grupie, by sprzyjać dialogowi między uczniami, by mogli uczyć się od siebie nawzajem. Uczono nas również, jak samodzielnie znajdować odpowiedzi na nurtujące nas pytania, a także by być zawsze ciekawym i dołączać do grup naukowych poza salą wykładową, bazując na zainteresowaniach. Uniwersytetom bardzo zależy na tym, by rozwijać życie studenckie. Studenci spędzają dużo czasu w kampusie, tworząc kapitał społeczny i budując fundamenty na resztę swojego życia. Ponieważ szkolnictwo wyższe w USA jest tak drogie, studenci mojej uczelni traktowali studia poważnie, ciężko pracowali, aby zdobyć stypendia i starali się jak najlepiej wykorzystać swoją edukację. Nie ma też oszukiwania. Takie zachowanie grozi wyrzuceniem ze studiów. Wreszcie Ameryka ma jedne z najlepszych uniwersytetów na świecie, ponieważ mają one dużo więcej funduszy na nowe technologie, eksperymenty, badania i różne prace w terenie, studenci mają więc szansę uczestniczyć w potencjalnie przełomowych pracach jeszcze przed ukończeniem studiów. Jestem niezmiernie wdzięczna, że miałam możliwość studiowania w Stanach Zjednoczonych. To zdecydowanie przywilej.
Maestro José Maria Florêncio – dyrygent, muzyk i kompozytor, Brazylijczyk z urodzenia, Polak z wyboru – tak wyraził się w wywiadzie dla jednego z numerów Presto: „W USA czy Brazylii zupełnie inaczej niż w Europie wygląda droga człowieka z inicjatywą. W Polsce wszystko jest uregulowane: idzie się do szkoły, później na studia, ewentualnie doktorat i dopiero wtedy zaczyna się życie. W Brazylii, jeżeli ktoś ma pomysł, to z dnia na dzień może się stać milionerem, bo wolumen produkcji wszystkiego jest przeogromny”. Sądzi Pani, że to racja?
To dla mnie trudne pytanie, ponieważ nie pracuję w biznesie, ale jako dziennikarka pisałam o start-upach w Polsce, mogę więc powiedzieć, że tak, polska biurokracja utrudnia przedsiębiorcom prowadzenie biznesu, zwłaszcza obcokrajowcom. Formalności i procedury związane z prowadzeniem działalności w Polsce mogą być prawdziwym koszmarem dla osób niemówiących po polsku. To jest coś, nad czym Polska powinna popracować, aby poprawić i ułatwić ludziom utalentowanym przyjazd i zakładanie tu firm. Pomimo wyzwań tego rodzaju, ludzie z nowymi pomysłami w Europie mają przed sobą ogromny potencjał, ponieważ rynek amerykański jest już raczej nasycony. Ponadto, jeśli chodzi o regulacje, widzę także negatywne efekty mniej uregulowanego rynku kapitalistycznego w USA. Wolę pracować i mieszkać w UE ze względu na obowiązujące przepisy prawa pracy, które chronią pracowników. Może trudniej tu zostać milionerem, ale z pierwszej ręki wiem, że w Europie jakość życia jest lepsza. Niedawno słyszałam historie kilku Amerykanów mieszkających za granicą, którzy byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, ile dni urlopu otrzymują Europejczycy, jak niskie są w niektórych krajach koszty opieki zdrowotnej i jaki jest poziom ochrony pracowników. Warto więc spojrzeć również na sektor biznesowy z poziomu pracownika. Być może można zostać milionerem z dnia na dzień w USA lub Brazylii, ale jakim kosztem?
Przytaczam różne cytaty, męczę Panią nimi, zamiast po prostu zapytać: czym jest dla Pani twórcze życie? Co oznacza?
Powiem panu, jak dla mnie wygląda życie twórcze. Moje najlepsze pomysły często przychodzą mi do głowy, kiedy zasypiam. Wtedy szybko wyskakuję z łóżka, żeby zapisać je w moim dzienniku, aby ich nie zapomnieć. Wyobrażam sobie, jak zmontowałabym nagranie, nim jeszcze nakręcę choćby sekundę filmu. Zanim usiądę przed komputerem, układam w głowie słowa do leadu artykułu. To oznacza ciągłe poszukiwanie inspiracji, eksperymentowanie z nowymi technikami i stylami, pragnienie wyrażania swoich uczuć i myśli za pomocą nowych mediów. Lubię myśleć, że zawsze miałam kreatywną duszę – moja babcia uczyła mnie piosenek i wierszy, potem żyłam i oddychałam teatrem, aż do liceum. Z tą pasją rozstałam się na studiach, ale nadal śpiewałam w chórze – pomiędzy prowadzeniem uczelnianej gazetki a chodzeniem na zajęcia z dziennikarstwa. Teraz, jako osoba dorosła, wykorzystuję tę moją kreatywność w karierze zawodowej, ale w wolnym czasie staram się nawiązać kontakt z ludźmi takimi jak ja – Polakami, Amerykanami i ogólnie: dziećmi imigrantów. Mój kanał na YouTubie, Instagram, a teraz także TikTok, pozwalają mi udostępniać moje cyfrowe multimedia światu. Widzę niesamowitą wartość w rozmowie z widzami po drugiej stronie ekranu. Przełamując barierę między twórcą a widzem, możemy uczyć się od siebie nawzajem, omawiać wspólne doświadczenia i zapewnić sobie wsparcie w sposób, który nie był możliwy wcześniej w przypadku tradycyjnych form sztuki.
A ktoś taki jak ja, ktoś, kto ma już – jak ja lubię to nazywać: do przełęczy życia – zdecydowanie bliżej niż dalej, a jeszcze ani książki nie napisał, ani obrazu nie namalował, ani wystawy fotograficznej nie miał, czy dla takiego kogoś jest nadzieja? W kontekście twórczego życia, ma się rozumieć.
Nigdy nie jest za późno, żeby coś zacząć. Niedawno spotkałam znanego polskiego malarza, którego sztuka była prezentowana w najbardziej prestiżowych galeriach w kraju. Osiągnął szczyt swojej kariery i co teraz? Lepiej mieć więcej możliwości przed sobą niż za sobą, ponieważ ma się powód, by dążyć do czegoś wielkiego. Potrzebna jest jednak motywacja i jasny plan tego, co chce się stworzyć lub osiągnąć, i konieczne jest podjęcie kroków przybliżających do osiągnięcia celu. Może to oznaczać uczęszczanie na lekcje pisania, bazgranie w notatniku czy chociaż robienie zdjęć telefonem komórkowym. Kiedy młodsi studenci dziennikarstwa pytali mnie o radę dotyczącą kariery w mediach, zawsze odpowiadałam: „Po prostu zrób to. Napisz ten artykuł, nakręć ten film, załóż blog”. Nawet jeśli jest okropny lub nikt go nie zauważy, przejąłeś inicjatywę i coś stworzyłeś. Każdy może mieć w głowie niewiarygodne pomysły, ale to nic nie znaczy, dopóki nie zostaną zrealizowane. Chciałabym kiedyś napisać książkę, ale obecnie rozwijam swoje umiejętności pisarskie i zbieram życiowe doświadczenia, ponieważ ten sam polski malarz powiedział mi, że artyści wkładają siebie w każde swoje dzieło. Bądźcie więc na bieżąco!
Angielska wersja TUTAJ