Max Jota. Nigdy nie jest za późno na sukces
„Pavarotti, co chcesz na lunch”? Tak żartowała sobie ze wspaniałego obecnie brazylijskiego tenora Maxa Joty jego sekretarka, gdy ten postanowił zmienić swoje życie i oddać się śpiewaniu. Naukę rozpoczął bardzo późno jak na śpiewaka. Dziś Max Jota zdobywa prestiżowe nagrody, śpiewa w znanych teatrach główne role. W weekend w Operze na Zamku w Szczecinie wcieli się w rolę króla Gustawa III. O błyskawicznej karierze rozmawiała z nim Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
MJ-K: Kiedy pomyślał Pan o tym, by zostać śpiewakiem operowym? Dla chłopaka to chyba nie jest modna profesja?
Max Jota: Tak naprawdę to bardzo późno. W 2005 roku. Wtedy jeszcze byłem menadżerem w banku w Brazylii (śmiech) i zakochałem się w operze, oglądając koncerty na DVD, bo u nas nie ma tradycji operowych.
Dziesięć lat temu dopiero zaczął Pan śpiewać? Przecież to niemożliwe z takim dorobkiem!
Ale to prawda. Dopiero dziesięć lat temu. Debiutowałem na scenie w 2007 roku jako student. Jako solista – w 2013 roku. Zwykle faktycznie śpiewacy zaczynają naukę wcześniej, uczą się muzyki, później – już samego śpiewania. W 2005 roku zacząłem śpiewać w chórze amatorskim, potem w profesjonalnym. I z tego chóru mnie wyrzucili. Mój nauczyciel powiedział, że mam za dobry głos, by śpiewać w grupie, że powinienem być solistą. Wtedy nie rozumiałem jeszcze, o co mu chodzi.
Odkrył prawdziwy talent. Czy w takim razie był pan genialnym śpiewakiem-amatorem w dzieciństwie, śpiewał Pan z braćmi siostrami, rodzicami? Talent nie bierze się znikąd.
Nie, nigdy wcześniej nie śpiewałem. Wierzysz mi? (śmiech). W mojej rodzinie też się nie śpiewało i nigdy nie czułem żadnej presji ze strony rodziców. To było dla mnie po prostu nagłe odkrycie muzyki.
Czyli to był taki pstryk w głowie? Muzyka i tylko muzyka?
Tak, właśnie po tych koncertach z DVD. Byłem już dorosły i byłem w stanie pojąć, czym jest muzyka. Gdybym zaczął wcześniej, prawdopodobnie nie byłbym w stanie zrozumieć piękna dźwięków. Często mówię, że to nie ja wybrałem muzykę, to ona wybrała mnie. Ta decyzja, czyli rezygnacja z pracy, rodziny, wynikła z pasji. Z pasji dorosłego człowieka.
Czyli zaczął Pan śpiewać w banku?
Mniej więcej. Moja sekretarka żartowała: Pavarotti, co chcesz na lunch? (śmiech)
Pana kariera idzie do przodu bardzo szybko. Mógłby Pan podsumować ostatnie lata?
To były bardzo intensywne lata. Po pierwsze dlatego, że w 2009 roku przeniosłem się z Brazylii do Włoch na studia. Studiowałem i występowałem na scenie. Nie żałuję swojej decyzji. Czasem tylko chciałbym mieć więcej czasu, jak kiedyś. Bardzo lubiłem swoją pracę. Była pewna, solidna. Miałem w niej wielu przyjaciół. To nawet nie jest kwestia tego, co jest lepsze, co gorsze, czy zmiany życia. Dla mnie problem jest w odległości. W Brazylii jest moja rodzina. Teraz jestem we Włoszech i tęsknię za nią, tęsknię za swoim synem. To zupełnie inna praca, wymaga zupełnie innego stylu życia.
Dużo Pan ćwiczy?
Każdego dnia. Przez cały dzień.
A co z życiem prywatnym?
A co to jest? (śmiech)
Kiedy śpiewak zaczyna czuć się jak gwiazda?
Kiedy tak się dzieje, zaczyna robić się niebezpiecznie. Gwiazdę z artysty tworzy tylko publiczność, kiedy cię zna, ufa ci. Ale to publiczność wybiera. Tylko publiczność. Artysta musi czuć się wobec niej zobowiązany i odpowiedzialny.
To nie jest Pana pierwsza wizyta w Szczecinie. Śpiewał Pan na przykład króla Gustawa w balu maskowym na premierze w 2015 roku. Wraca Pan z powodu roli czy Szczecina?
Wcześniej wziąłem udział w Turnieju Tenorów. Nie wygrałem. Do tej pory jest mi z tego powodu przykro. Naprawdę chciałem wygrać. Ale wracając do tematu. Bardzo polubiłem Szczecin, ludzie są tu bardzo mili dla mnie. Nie tylko ci z Opery, także ci na ulicy.
Co Pan sądzi o szczecińskiej inscenizacji Balu maskowego?
Przede wszystkim cieszę się, że jest tu wystawiany, bo przecież to był jeden z pomysłów kompozytora i librecisty, by akcja tej opery działa się właśnie w tym zamku. A sama inscenizacja naprawdę imponująca, oszczędna scenografia, a do tego te wspaniałe kostiumy.
Jakie są Pana plany, marzenia?
Moje życie już jest spełnieniem marzenia.
Max Jota:
Ma 40 lat. Zadebiutował jako profesjonalny solista w 2013 roku. Od tej pory zagrał w Teatrze Goldoni w Livorno, Teatrz Giuseppe Verdi w Pizie, Teatrze Maria Caniglia w Sulmonnie, Teatrze del Giglio w Lucca, Opera Festival w Manaus (Brasil), Teatrze Kombëtar w Tiranie, Teatrze Coccia w Novara. Śpiewał także w Niemczech, Hiszpanii i Francji. Zdobył pierwszą nagrodę w International Operatic Voice Competition w Castrocaro International Festival, trzecią w Giovanni Martinelli / Aureliano Pertile International Competition w Montagnana; był zwycięzcą The Best Interpreter Prize w Riccardo Zandonai International Competition w Riva del Garda; zwycięzca The Best Interpreter Prize of Antonio Carlos Gomes w Maria Callas International Competition w São Paulo, Brazil; tzrecie miejsce w Honorable Mention Prize at the Maracanto Competition, São Luis w Brazylii; zwycięzca Audience Prize w International Competition of Salice d’Oro (Italy); pierwsza nagroda Young Soloists Competition Eleazar de Carvalho in Fortaleza, Brazil.