Mateusz Kowalski: Zachwycam się poetyką muzyki
„Classical Guitar Magazine” określił go mianem muzyka „spektakularnego”, a jego interpretacje „zapierającymi dech w piersiach”. Z Mateuszem Kowalskim, jedną z największych gwiazd polskiej i światowej sceny gitarowej rozmawia Dorota Pietrzyk.
Nadszedł czas urodzin Chopina, celebrowany przez jego Instytut, Muzeum, Żelazową Wolę oraz radiową Dwójkę. Presto dorzuca swój kamyczek, prezentując gitarzystę Mateusza Kowalskiego oraz jego najnowszą płytę „Romantyczna polska muzyka gitarowa”. Album ten to pozycja z niezwykle wartościową muzyką polską – otwarcie kolejnej perspektywy spojrzenia na dziedzictwo Chopinowskie w szerokim kontekście kulturowym. To również wyjątkowe nagranie znakomitego polskiego gitarzysty młodego pokolenia. Zostało ono zrealizowane w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego. Premiera płyty, wydanej przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, odbyła się 26 lutego 2020 r.
Dorota Pietrzyk: Pamiętam Twoja pierwszą płytę, z kapitalną grafiką na okładce – nazwiska kompozytorów wpisane w okrąg, tworzące niezwykłą rozetę gitary. Grafika drugiej CD, chociaż już bez Twojej pomocy w koncepcji – też świetna. Skąd się wziął pomysł na repertuar płyty?
Mateusz Kowalski: Utwory gitarzystów „Złotego wieku gitary” (I poł. XIX w.) – Giulianiego, Legnianiego, Tárregi, Sora – są grywane bardzo często, bywają w programach wielu konkursów. Okazało się, że nie tylko Włochy czy Hiszpania miały swoich gitarzystów. W Polsce w tym czasie również było kilku świetnie grających (i komponujących!) wirtuozów gitary. Najznamienitsi to: Marek Konrad Sokołowski, Jan Nepomucen Bobrowicz, Stanisław Szczepanowski i Feliks Horecki. Właśnie ich utwory gram na mojej płycie.
Grasz również transkrypcje sześciu mazurków Chopina!
Tak, są to bardzo dobre transkrypcje, sporządzone w XIX w. przez Jana Nepomucena Bobrowicza. Poza tonacją nie ma tutaj istotnych zmian. Czuje się jednak, że mazurki są przesiąknięte myśleniem gitarowym. Są one również bardzo trudne w sensie wykonawczym. Poza trudnościami technicznymi, bardzo ważne jest, by nie kopiować rozwiązań pianistycznych. W przypadku interpretacji gitarowych to zupełnie nie działa. Musiałem stworzyć nowy sposób grania tych perełek Chopina.
A co Cię najbardziej zaskoczyło, gdy zacząłeś przygotowywać ten repertuar?
Muzyka Stanisława Szczepanowskiego! Zwłaszcza utwór „Une larme” (Łza). To muzyka najwyższych lotów! Współczesny muzykolog Matanya Ophee z USA dokonał rekonstrukcji tego utworu z wersji na wiolonczelę i fortepian. Podobno istniała również oryginalna wersja gitarowa. Sam Szczepanowski był niezwykłym muzykiem. Rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Przerwał je, by wziąć udział w powstaniu listopadowym, po którym za zasługi i bohaterstwo odznaczono go orderem Virtuti Militari. Po upadku powstania wyjechał do Niemiec, potem do Edynburga, gdzie rozpoczął naukę gry na gitarze, doskonaląc ją w Paryżu u Fernanda Sora. Był zaprzyjaźniony z Chopinem. Grał również na wiolonczeli.
Dostrzegasz wpływy zachodnioeuropejskie w twórczości tej czwórki polskich kompozytorów?
Oczywiście! W utworach Bobrowicza i Horeckiego dużo jest wpływów muzyki Giulianiego. To naturalne, ponieważ byli jego uczniami. Jednak starają się bardziej rozwijać to, co opracował ich nauczyciel, a czasami wręcz pozwalają sobie na więcej. Wplatają delikatne zwroty harmoniczne, wyczuwalne są „smaczki” Rossiniego oraz fragmenty polskich pieśni, takich jak np. „Witaj, Trzeci Maju”, czy „Piosenka ukraińska”. W wariacjach na temat „Mazurka Dąbrowskiego” słyszymy Sora.
Rondo Bobrowicza „Distraction” (rozrywka) z przydomkiem „błyskotliwe i łatwe” to pełnoprawny, niezwykle wymagający utwór koncertowy! Dużą trudnością jest ukazanie tej lekkości i blasku sugerowanych przez autora.
Molowe epizody ronda wymagają od słuchacza wielkiej koncentracji, by mógł w pełni docenić walory tej kompozycji.
A jaką muzykę grasz dla siebie, gdy nie goni Cię czas, nagrania lub koncert?
Gram utwory Giulianiego, Sora… Czytanie a vista nie sprawia mi kłopotu, więc zachwycam się poetyką tej muzyki, wyszukuję „malutkie arcydzieła”, odpoczywam…
A co grasz żonie, gdy Cię o to prosi?
To ja raczej proszę żonę, by posłuchała tego, co gram. (śmiech)
Widzę, że Twoje gitary to dzieła jakichś orientalnych lutników?
To prawda. Gitarę japońską Masaki Sakurai otrzymałem jako pierwszą nagrodę na konkursie we Francji. Gitara Hanson Yao czeka na mnie, gdy koncertuję w Chinach, dając możliwość podróżowania bez instrumentu. Natomiast całkowicie europejska – Karla-Heinza Roemmicha – to bohaterka tej właśnie, romantycznej płyty.
A co robisz, gdy nie grasz?
Uczę. Między innymi na Uniwersytecie Muzycznym im. F. Chopina w Warszawie.
A gdy nie uczysz i nie grasz?
Wyszukujemy z żoną maleńkie, urocze, warszawskie (i nie tylko) knajpki, w których próbujemy ich specjalności oraz dobrej kawy.
A hobby?
Rower.
Nie dziwię się. Ktoś, kto wiele lat mieszkał w Koszalinie – między dwiema wodami, czyli jeziorem i morzem, lasami, pagórkami i Baltic Velo – jakież może mieć inne hobby!