Maria Seweryn: Terapeutka Boga
rozmawia Lukrecja Jaszewska
początek wywiadu w Presto #24
A lubi Pani grać w spektaklach wierszem?
Oczywiście, i to bardzo. Wiersz to wyzwanie, to jest dyscyplina.
Której się pani poddaje?
(śmiech) Taką dyscyplinę lubię. We współczesnej literaturze pozwalamy sobie na pewną dowolność, otwartość. Grając, uruchamiamy pewne swoje przyzwyczajenia, sposoby, maniery, a wiersz rządzi się swoimi żelaznymi prawami, nie pozwala na dowolność. Wiersz jest jak utwór muzyczny, w którym rytm, fraza, akcent ma niebagatelne znaczenie.
Czy trudniej wtedy się gra?
Tak, ale jak jest świetny wiersz, jak w przypadku Fredry w „Ślubach panieńskich”, to jest to czysta rozkosz. Wystarczy tylko się na nim oprzeć, zaufać mu.
Lubi Pani klasykę?
Marzę o wielkiej literaturze na scenie. Wie pani, jakie mam największe marzenie? Zagrać antyk, np. „Medeę”, „Fedrę”. Jestem na to gotowa.
Pięknie Pani powiedziała: jestem gotowa.
Bo tak czuję. Tylko kto teraz robi antyk, w sposób, który ja bym chciała?
To znaczy?
W zgodzie z nim, nie wbrew niemu, nie naginając go do interpretacji reżysera.
To może sama powinna go Pani wyreżyserować?
O nie! Reżyserować i grać zarazem, bałabym się bardzo, to za dużo. Mam wrażenie, że zatraca się wtedy obiektywność i trudno złapać dystans. Na to nie jestem jeszcze gotowa.
A na tzw. prawdę na scenie?
(śmiech) Często reżyserzy używają tego określenia, mianowicie: że coś ma być prawdziwe.
I co to znaczy?
No właśnie: co to znaczy? Teatr jest przecież jednym oszustwem, mistyfikacją, sztucznością. Nie używam określenia „prawda”, wolę mówić, że coś jest „prawdopodobne”. Używam go, gdy mówię o teatrze, o budowaniu postaci, że coś jest prawdopodobne, a nie prawdziwe.
Bo tak jest bezpieczniej?
Nie, bo to jest prawdą. (śmiech)
Oddech. Chwila dla siebie. Film
Odwiedza Pani teatry w charakterze widza?
Tak, bardzo lubię chodzić do teatru, ale nie mam niestety czasu. Znam kolegów, którzy nie znoszą chodzić do teatru i oglądać innych aktorów, wolą grać. Ja mam inaczej.
A chodzi Pani na aktorów czy na sztuki?
Różnie, czasem zainteresuje mnie tytuł, czasem aktor, reżyser.
Czyli nie narzeka Pani na brak pracy?
Absolutnie nie. Dużo się wydarza. Zaczęłam sezon intensywnie „Trucizną” w Teatrze Stu, potem był „Beginning” w Teatrze WARSawy w reżyserii Adama Sajnuka. „Boże mój!”, a za chwilę „8 kobiet” w Ochu w reżyserii Adama Sajnuka, znowu! Kolejne moje marzenie się spełniło.
To znaczy?
Bardzo chciałam zagrać Laurę w spektaklu „Beginning”.
Bardzo odważny, nie wiem czy na mentalność Polaków.
To prawda. Wiele osób powiedziało mi, że jest trochę za wcześnie na ten spektakl. Znam mnóstwo kobiet sukcesu, które są silne, niezależne, spełnione i nagle w wieku 40+ orientują się, że coś przeoczyły. Kiedy Adam Sajnuk przeczytał ten tekst, powiedział: róbmy to szybko, bo to jest o wielu naszych przyjaciołach – kobietach i mężczyznach. W tym spektaklu są, jak to Adam nazywa, dwa wzory ludzkich zachowań czasów współczesnych. To trudny, profetyczny spektakl i cieszę się, że go zrobiliśmy. Mam nadzieję, że zmusi do refleksji wiele osób.
A do filmu chciałaby Pani wrócić?
Bardzo. Ale jakoś nie mam żadnych propozycji filmowych.
Zapomnieli o Pani?
Myślę, że nie daję o sobie zapomnieć. (śmiech) Nie wiem, jak to się dzieje, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Może jest taka różnica między światem filmu a teatru, że on się tak jakoś reżysersko nie łączy? A nie ma pani wrażenia, że filmy polskie kręci się w jednym towarzystwie? Nie odróżniam czasem plakatów filmów, grają ci sami aktorzy. Może to się jeszcze zmieni.
Na przykład?
Wierzę, że przyjdą nowi ludzie, którzy są pokoleniem mojej najstarszej córki i nastąpi zmiana, nie tylko w sposobie tworzenia, ale i mentalności.
Wierzy Pani w przypadek?
Mam 43 lata i jestem przekonana o tym, że wszystko, co się nam wydarza, dzieje się po coś. Życie generalnie jest trudne, beznadziejne i strasznie trzeba się napracować, żeby mieć chwile szczęścia i spełnienia. Jeśli przyjmuje się taką optykę, człowiek przestaje być roszczeniowy i dzięki temu nie rozczarowuje się tak często. Zapytano mnie kiedyś, czy jak wielu z nas mam pretensje o coś do rodziców. Ha, ha, miałam i mam – za to, że pokazywali mi świat i mówili, że jest piękny i że życie jest fantastyczne. A to jest bzdura. Życie nie jest piękne, ludzie w większości nie są dobrzy, czasem się zdarzają i raczej jest gorzej niż lepiej. I z tej perspektywy miło jest zaskoczyć się czasem światem i ludźmi.
Wydaje mi się, że zawód aktora wymaga dobrej kondycji psychofizycznej. Czy są jakieś sposoby na utrzymanie dobrej formy, sprawdzone przez Panią metody?
(śmiech) Sama nie do końca wiem, jak utrzymać dobrą kondycję fizyczną, bo od dwóch lat nie mogę schudnąć. Wiem, że jestem w takim wieku, że muszę coś ze sobą zrobić, ale nie lubię biegać, ćwiczyć. Na razie trzyma mnie w formie fakt, że mieszkam na ostatnim piętrze bez windy. (śmiech) My, aktorzy, musimy dbać nie tylko o zdrowie fizyczne, ale i psychiczne. To, jak gramy, odzwierciedla nasz stosunek do świata i ludzi. Jeżeli lubimy ludzi, świat, to od razu widać to na scenie. To niezwykle ważne, aby znaleźć balans, wewnętrzną równowagę w sobie.
Złapać oddech?
To jest najważniejsze. Dosłownie i w przenośni. W domu i na scenie. Oddech w trakcie grania jest niezwykle ważny. Mój ojciec zawsze mówi do mnie przed premierą: oddychaj i myśl. I tego się trzymam nie tylko w aktorstwie, ale i w życiu.
Maria Seweryn. (ur. 1975 r.) Aktorka filmowa i teatralna, dyrektor Och-Teatru w Warszawie. W 1998 r. ukończyła warszawską Akademię Teatralną. W filmie zadebiutowała w 1993 r. W latach 1998–1999 występowała na deskach Teatru Powszechnego w Warszawie. Członek Zarządu Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury. Występowała w teatrach, m.in.: Rozmaitości, Rampa, Komedia, Współczesnym, Polskim, Polonia.