Maria João Pires: dziwnie czuję się na scenie (relacja)
Maria João Pires: enigmatyczna artystka, która woli grać w zespole, niż błyszczeć solo podczas recitali. Jej koncert to prawdziwa gratka, ponieważ na co dzień woli zajmować się buddyzmem i edukacją muzyczną, a na estradę wychodzi sporadycznie. Tym razem słuchaliśmy jej podczas lutowego koncertu z London Symphony Orchestra, dyr. Bernard Haitink, Barbican.
Maria João Pires to artystka najwyższych lotów. Nie jest to pianistka, która poszukuje, eksperymentuje, ma lepsze i gorsze momenty. To artystka, która odnalazła swój styl i nie ma potrzeby poszukiwania ani eksperymentowania, ponieważ jest w swojej grze rewelacyjna. Nie ma gorszych momentów, nie zdarzały się w jej karierze nieudane albumy, każdy z nich był w szczegółach przemyślany i przygotowany. Pires to pianistka specyficzna z kilku powodów: ma bardzo ograniczony repertuar, gra jedynie muzykę klasycyzmu oraz wczesnego romantyzmu, prawie wcale nie ma solowych recitali, ponieważ uważa, że muzyka powinna być grana zespołowo. Generalnie jest to artystka, która, jak sama mówi, nigdy nie planowała wielkiej kariery muzycznej i wciąż po wielu latach występów zawsze się czuje dziwnie na scenie.
Grać, żeby przeżyć. I uczyć.
O Pires ciężko się dowiedzieć czegoś więcej. Artystka ta rzadko udziela wywiadów. Wiemy, że pochodzi z Portugalii i od wczesnego dzieciństwa grała na fortepianie. Znaczną cześć swojego życia poświęciła na studiowanie buddyzmu. Obecnie tylko sporadycznie koncentruje, natomiast skupiła się na edukacji muzycznej. Kilka lat temu wyjechała na północ Brazylii gdzie prowadzi szkołę muzyczną dla dzieci ze slamsów, a jak wspomniała, koncertuje tylko po to by przeżyć i utrzymać szkołę. Dlatego każdy jej koncert jest znaczącym wydarzeniem muzycznym, na które nie łatwo dostać bilety. I tak też było tym razem. Koncert w Londyńskim Barbicanie był w pełni wyprzedany, a mimo to w dniu występu przed kasą stała spora kolejka osób czekających z nadzieją, że uda im się jeszcze dostać jakiś bilet.
Buddyjski Beethoven
Pires grała z London Symphony Orchestra pod dyrekcją Bernarda Haitinka. Nie jestem pewien, czy ten dyrygent był idealnym partnerem dla Pires, ponieważ znany jest on przede wszystkim z monumentalnych wykonań muzyki neoromantycznej. Ale w tym przypadku sprawdził się też dobrze w Beethovenie. Grał go dość wolno i zwracał baczną uwagę na szczegóły orkiestracji. Natomiast bezsprzecznie koncert ten należał do Pires. Jej Beethoven nie był heroiczny, brak tam było efekciarskiego gwiazdorstwa. Artystka pokazała inne oblicze Beethovena. Grała go z niespotykaną lekkością. Był to Beethoven liryczny, nieco medytacyjny. Pires ma rewelacyjne wyczucie tempa i właśnie swoją spokojną, ale bogatą w subtelne szczegóły narracją muzyczną najbardziej urzekła publiczność.
Na niedosyt – Pires na płycie
Warto też tutaj wspomnieć, że zaledwie kilka dni temu wyszedł najnowszy album Marii João Pires z sonatami Schuberta. Jest to nietypowe nagranie, ponieważ pianistka ukazuje w swojej interpretacji Schuberta wciąż mocno zanurzonego w klasycyzmie. Nie jest to emocjonalne, ale raczej na wskroś przemyślane i eleganckie wykonanie Schuberta. Pires wydobywa z tych sonat bogactwo kolorów. Pod jej palcami fortepian po prostu śpiewa i to śpiewa niezwykle lirycznie. Niewielu wykonawcom tych dość popularnych sonat Schuberta udaje się wydobyć z nich taki wdzięk i piękno jakie możemy usłyszeć na najnowszym albumie Pires.
Jacek Kornak