Maciej Zieliński: Jestem zachłanny muzycznie
„Archipelag” to nie tylko tytuł najnowszej płyty Macieja Zielińskiego. Tak można nazwać całą jego twórczość. „Kto wie?”, „Alaska is a Drag”, „Initials S.G.”, „Since August”, „Stan wyjątkowy” – to jedynie niektóre tytuły w swoistym archipelagu twórczości kompozytora. O kinie amerykańskim, europejskim i nieznanych (jeszcze) muzycznych terytoriach z kompozytorem rozmawiała Magdalena Burek
Magdalena Burek: Dokończ zdanie: Kiedy słyszę piosenkę „Kto wie”, to…
Maciej Zieliński: Sprawia mi to dużą przyjemność, zwłaszcza kiedy widzę, że słuchaczom również.
To jest chyba najpopularniejszy świąteczny utwór! Takie polskie „Last Christmas”. Nie myślałeś kiedyś o nagraniu płyty z muzyką rozrywkową?
Chodziły mi po głowie takie pomysły. Chciałem wydać płytę „Cztery pory roku” z dwunastoma piosenkami popowymi, które oddawałyby atmosferę poszczególnych pór roku oraz ich wpływ na otaczającą nas rzeczywistość. Słowa do jednej z piosenek „wiosennych” napisał Janusz Onufrowicz – „Dziewczyny w sukienkach ze słońca” – a zaśpiewał Kuba Badach. Myślę, że ten tytuł rzuca trochę światła na konwencję projektu. Niestety w moim normalnym nawale prac, z krótkimi deadline’ami, „Cztery pory roku” cały czas czekają na realizację…
Ostatnio ukazała się Twoja nowa płyta „Archipelag”. Skąd się wziął tytuł?
„Archi” to po łacinie smyczki. Wszystkie cztery utwory na płycie bazują na akompaniamencie orkiestry smyczkowej. Soliści, oprócz akordeonisty Klaudiusza Barana, również grają na instrumentach smyczkowych. Poszczególne utwory to takie wysepki z sobie właściwą „fauną” i „florą”, ale z tego samego archipelagu.
Płyta jest utrzymana w stylu postmodernizmu emocjonalnego – co to oznacza?
Łączę różne elementy muzyczne związane z muzyką współczesną, ale także czerpię z tradycji muzycznej. Wykorzystuję także pomysły dźwiękowo-fakturalne zaczerpnięte z muzyki elektronicznej. Na płycie przetwarzam echa przeszłości, na przykład idiom barokowy czy stylistykę tanga. Zabawa formą i strukturami dźwiękowymi, kodowanie dźwiękowe, szukanie nowych konfiguracji i znaczeń stanowią jeden z najważniejszych aspektów tych utworów. Ekspresja muzyczna i emocjonalność to drugi. Dramaturgia kompozycji, jej emocjonalna strona jest dla mnie zawsze bardzo ważna. Muzyka działa w sferze emocji i intelektu. Zaangażowanie emocjonalne słuchacza jest zwykle niezbędne do odbioru utworu. To dla mnie najważniejsze. Czysto intelektualny odbiór muzyki jest też możliwy, ale dostępny raczej dla bardzo wąskiego grona odbiorców. Pozostali słuchacze odbierają warstwę intelektualną utworu niejako w drugiej kolejności i często nieświadomie…
Utwory z „Archipelagu” wykonuje orkiestra AUKSO. Jak długo z nimi współpracujesz?
Od kilku lat. To zespół, który robi na mnie ogromne wrażenie swoim artyzmem, stosunkiem do wykonywanej muzyki, dbałością o detale i pracowitością. Myślę, że ich podejście, etos pracy to duża zasługa szefa orkiestry, Marka Mosia – wspaniałego, bezkompromisowego artysty. Pracując z AUKSO, czuję się bardzo komfortowo, ponieważ wszystko, co wykonują, jest na najwyższym poziomie. Kiedy dostałem potwierdzenie, że będziemy razem pracowali nad płytą „Archipelag”… byłem w siódmym niebie. Podobnie w wypadku znakomitych solistów: Tomasza Strahla, Klaudiusza Barana, Katarzyny Dudy, Katarzyny Budnik i solistki brytyjskiej Gemmy Rosefield. Wydawca albumu, nowa wytwórnia Anaklasis, powołana do życia przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne, dała mi komfort pracy z tymi wykonawcami i możliwość zarejestrowania materiału na najwyższym poziomie. Przy tej okazji po raz pierwszy miałem przyjemność pracować z Beatą Jankowską-Burzyńską, fenomenalną reżyser dźwięku. Byłem pod ogromnym wrażeniem jej profesjonalizmu, dogłębnej znajomości moich partytur i dbałości o detale w nich zawarte.
W swoich utworach nawiązujesz do baroku, tanga… Dlaczego?
Bardzo lubię barok i charakterystyczny dla tej epoki balans intuicji, emocji i intelektu. Lubię też nadawać nowy kontekst muzyce poprzednich epok. W utworze „Barocode I” pojawia się motywika charakterystyczna dla baroku, przetwarzana z zastosowaniem współczesnego języka dźwiękowego. Chciałem w ten sposób wprowadzić młodych wykonawców, a także słuchaczy, do świata muzyki współczesnej.
Funkcja edukacyjna?
W pewnym sensie tak, chociaż nie jest to cel główny. Funkcja edukacyjna pojawiła się niejako przy okazji. Ważniejsze dla mnie było przetwarzanie elementów przeszłości. Podobne podejście, czyli gra z pewnym idiomem stylistycznym, pojawia się w utworze „Accello Tanguero”. Był on zamówiony przez solistów: Tomasza Strahla i Klaudiusza Barana. Wiedziałem, że obaj mają inklinacje w kierunku tanga, więc postanowiłem przetworzyć tę stylistkę, pokazać ją w kontekście muzyki współczesnej. Dzięki temu mogłem skomponować coś, co przypadło do gustu wykonawcom, a jednocześnie pójść za moimi zainteresowaniami twórczymi związanymi z poszukiwaniem nowych kontekstów muzycznych.
W „Archipelagu” znalazł się także utwór „Shining II”. Możesz coś o nim opowiedzieć?
Kiedyś, jeszcze podczas studiów, napisałem „Shining”, którego prawykonanie odbyło się w Kopenhadze na European Youth Music Festival. Tamten utwór był miniaturą. Później chciałem rozwinąć niektóre pomysły w nim zawarte i pójść dalej w bardziej wyrafinowanym kierunku. Tak powstał sonorystyczny „Shining II”. Inspiracją struktur brzmieniowych utworu były różnego rodzaju zjawiska świetlne, na przykład refleksy słońca na kroplach rosy. Starałem się zbudować sonorystyczny świat z dala od ostrych, nieprzyjemnych brzmień, skupiając się głównie na subtelnych i delikatnych strukturach brzmieniowych.
Swoistym archipelagiem można nazwać całą Twoją twórczość. Muzyka poważna, rozrywkowa, filmowa, artystyczna, komercyjna – to bardzo bogaty dorobek. Czy są jakieś gatunki, na przykład filmowe, których nie znosisz? Do których muzyki absolutnie byś nie napisał?
W filmach bardzo nie lubię zderzać się z brakiem prawdopodobieństwa psychologicznego. Nawet jeśli jest to kino komercyjne i z zasady uproszczone, widz powinien cały czas być zaangażowany emocjonalnie, wierzyć w to, co ogląda na ekranie... W wielu filmach zdarzają się sceny, w które trudno uwierzyć, w których to prawdopodobieństwo psychologiczne spada gwałtownie. Tworzenie muzyki do takich filmów jest dla mnie problematyczne. Film dostaję zwykle w wersji roboczej. Brakuje w nim bardzo wielu elementów, dlatego ocena na tym etapie jest bardzo trudna. Często trzeba dać kredyt zaufania i wierzyć, że na kolejnym etapie prac obraz zyska. Niestety czasem zdarza się, że film nie zasługuje na taki kredyt i muszę odmówić współpracy.
Czy Twoim zdaniem dobra muzyka może uratować kiepski film?
Muzyka raczej nie zrobi arcydzieła ze złego filmu, ale niewątpliwie ma olbrzymią siłę. Może dopełnić narrację, zbudować dodatkowe emocje, a nawet wyjaśnić nieoczywiste sceny. W kinie gatunkowym, na przykład w thrillerach, muzyka pełni kluczową rolę. Bez niej filmy nie wygenerowałyby takich emocji, a duża część scen nie przyciągnęłaby uwagi widza.
Czy muzyka uwydatnia to, co jest na ekranie, czy jest w stanie powiedzieć coś, czego tam pierwotnie nie było?
Jedno i drugie. Może dopełnić warstwę wizualną, emocjonalną, dramaturgiczną, która już istnieje. Czasami jest w stanie pokryć niedoskonałości filmu, dodać coś, czego zabrakło, dopowiedzieć historię czy zwrócić uwagę widza na jakiś istotny element. W skrajnych przypadkach może wykreować całą gamę emocji, na przykład świat wewnętrzny bohatera, który nie objawiłby się widzowi w inny sposób.
W wywiadzie w Presto z 2012 r. mówiłeś, że czekasz na film artystyczny. Marzenie się ziściło. Na co czekasz teraz?
Jeśli chodzi o kino artystyczne, w ostatnich latach zrobiłem kilka filmów w Stanach Zjednoczonych. Było to dla mnie wielką przygodą i dużym wyzwaniem. Za jeden z nich, „Alaska is a Drag” w reżyserii Shaz Bennett (2017), dostałem nagrodę Best Score na New Filmmakers LA Awards w Los Angeles. To prestiżowe międzynarodowe nagrody kina niezależnego. W tym roku skomponowałem też muzykę do filmu „Initials S.G.” w reżyserii Ranii Attieh i Daniela Garcii, który miał w kwietniu premierę na Tribeca Film Festival w Nowym Jorku. Nad finalną wersją zgrania pracowaliśmy w studiach Skywalker Sound pod San Francisco, stworzonych przez George’a Lucasa. Dzięki temu zrealizowałem jedno z moich marzeń, chociaż nigdy nie sądziłem, że pojawię się tam z filmem niezależnym. Zwykle realizują tam wysokobudżetowe produkcje studyjne, na przykład „Gwiezdne wojny”. Niezależne kino amerykańskie daje mi dużo pretekstów do opuszczenia strefy komfortu i poszukiwania nowych środków wyrazu, szukania nowego podejścia do łączenia muzyki z obrazem. Daje też dużo satysfakcji. Bardzo cenię sobie doświadczenia, które mogę tam zdobywać.
Będziesz to kontynuował?
Tak, właśnie skończyłem muzykę do nowego filmu amerykańskiego – „Since August” w reżyserii Diany Zuros. To nietypowe kino ze względu na brak tradycyjnych dialogów. Aktorzy porozumiewają się za pomocą języka migowego. To zostawia dużo miejsca na moją muzykę, która w istotny sposób wspiera emocjonalną warstwę filmu i pełni ważną funkcję dramaturgiczną. Ścieżka dźwiękowa powstała na wiolonczelę i elektronikę. Solistą jest znakomity instrumentalista z Krakowa Jan Kalinowski.
Mimo romansu z kinem amerykańskim moim głównym obszarem zainteresowań pozostają produkcje polskie i kino europejskie. Ostatnio skomponowałem muzykę do filmu „Stan wyjątkowy” w reżyserii Vinka Brešana. To produkcja chorwacko-serbsko-polska i bardzo interesujące kino autorskie jednego z najważniejszych reżyserów chorwackich. Za muzykę do tego filmu dostałem w październiku nominację do Crystal Pine Award na International Sound and Film Music Festival. Konkurencja była jednak silnie obsadzona i nagroda poszła do nominowanej do Oscara „Faworyty”.
Kiedy zobaczymy te filmy w Polsce?
Niestety trudno przewidzieć, czy filmy amerykańskie, nad którymi pracuję, będą dystrybuowane w Polsce. Ostatnio miałem szczęście – obraz „Initials S.G.” już dwa miesiące po premierze na Tribeca Film Festival pojawił się na wrocławskim festiwalu Nowe Horyzonty. Podobnie „Alaska is a Drag” była wyświetlana na krakowskim Off Camera. Z europejskim kinem jest trochę łatwiej, bo „Stan wyjątkowy” miał polską premierę na Warszawskim Festiwalu Filmowym we wrześniu tego roku, a zaraz potem trafił do dystrybucji kinowej w Polsce. Zobaczymy, jak będzie z kolejnymi produkcjami.
Wracając do muzyki współczesnej jeszcze spoza płyty „Archipelag”: napisałeś symfonię I i symfonię V, a gdzie pozostałe?
Wiadomo, że obiegowo najbardziej znaną symfonią jest V symfonia Beethovena. Wielokrotnie żartowałem, że fajnie by było też mieć w swoim dorobku piątą symfonię. Niestety, żeby do tego doszło, zwykle trzeba pracowicie napisać cztery wcześniejsze symfonie. W końcu zdecydowałem, że w dobie postmodernizmu można te numerki przeskoczyć. I tak skomponowałem symfonię, którą nazwałem symfonią V. W tytule chodzi mi o literę V, chociaż w utworze bardzo ważna jest też liczba 5. Kształt litery V pojawia się w partyturze w strukturach dźwiękowych, co można łatwo zobaczyć, oglądając zapis nutowy. Jej kształt ma także seria dwunastotonowa, z pomocą której kształtowany jest materiał dźwiękowy fragmentu utworu. Utwór ma pięć części, a odwrócona litera V oraz jej symetria posłużyły do zbudowania formy utworu. Część trzecia symfonii jest punktem osi symetrii. Część czwarta jest dokładnym odbiciem lustrzanym części drugiej, a część piąta – części pierwszej.
Z moją symfonią V łączy się ciekawa historia. Podczas prawykonania, na ostatnim dźwięku utworu komuś z publiczności zadzwonił telefon. W utworze było dużo „kodowania dźwiękowego”, specyficznych zabiegów i tricków, na przykład efekt delay wykonywany przez orkiestrę na żywo. Uznałem, że ten dzwonek telefoniczny świetnie wpisał się w konwencję utworu i dopisałem go do partytury. Obecnie wykonawcy mają trzy możliwości: albo jest to dzwonek telefonu kogoś z widowni, albo dzwonek dyrygenta, albo jednego z muzyków orkiestry.
Czy często nagrania płytowe Twoich utworów to są nagrania koncertowe?
Większość moich koncertów jest nagrywana. Jeśli chodzi o nagrania płytowe, to w wypadku muzyki współczesnej budżet nie zawsze pozwala na komfort nagrań studyjnych, który mieliśmy w wypadku „Archipelagu”. Często wydawane są nagrania koncertowe właśnie, co ma swoje wady i zalety. Ich precyzja jest zwykle gorsza, natomiast ekspresyjnie są one często lepsze, mocniejsze, z większym wigorem. Ostatnio porównywałem koncertowe i studyjne nagranie znajdującego się na „Archipelagu” „Concello”. Obie wersje mają swoje zalety. Nagranie studyjne jest oczywiście dużo bardziej precyzyjne, dopieszczone i lepiej brzmiące. Rejestracja koncertowa charakteryzuje się natomiast większą spontanicznością i ekspresją.
Myślisz, że większa ekspresja jest spowodowana obecnością słuchacza?
To zapewne jeden z powodów. Koncert to rodzaj komunikacji emocjonalnej pomiędzy wykonawcami a publicznością. Wykonawcy przekazują słuchaczom skondensowaną emocję muzyczną. W wypadku muzyki współczesnej właściwie nie zdarza się, żeby publiczność brała udział w wykonaniu utworu, jak to się dzieje na przykład w muzyce pop czy jazzie, gdzie słuchacze są zapraszani do interakcji bądź spontanicznie dołączają do wykonawców. Chciałem to zmienić i w utworze „Sonore” na orkiestrę i publiczność zrealizowałem pomysł dwustronnej komunikacji. Na koncercie publiczność dostaje instrukcje wykonawcze przy wejściu do sali, a potem dyrygent robi z nią krótką próbę. W trakcie wykonania w pewnym momencie odwraca się do widzów i dyryguje poszczególnymi ich grupami. Publiczność improwizuje różnego rodzaju wokalne efekty dźwiękowe na podstawie otrzymanych wcześniej instrukcji. Dzięki temu zwykle bierni słuchacze zmieniają się w aktywnych wykonawców. Ta, powiedzmy, niecodzienna sytuacja daje publiczności satysfakcję i dużo emocji. Wytwarza się zupełnie inna komunikacja, relacja między publicznością a orkiestrą.
Zazwyczaj jest tak – jak mi się wydaje – że artyści na początku swojej drogi poszukują, eksperymentują, a później stopniowo zawężają działalność, ponieważ albo znajdują to, co interesuje ich najbardziej, albo po prostu tak jest wygodniej, bezpieczniej… Jak wygląda Twoja artystyczna droga? Zamierzasz ją zawężać?
Podążam dość trudną ścieżką, w której eksploruję różne gatunki. Jestem zachłanny muzycznie – zawsze to powtarzam. Bardzo lubię działać na różnych terytoriach. Duży wpływ na wszechstronny charakter moich zainteresowań miał mój ojciec Andrzej „Fats” Zieliński, który był perkusistą jazzowym. Stąd muzyka rozrywkowa była stale obecna w naszym domu. Muzyki poważnej uczyłem się w szkole, a współczesnej na studiach. Od szkoły średniej moją pasją jest też muzyka elektroniczna i technologia muzyczna. To są muzyczne rejony, które są mi bliskie. Ich eksplorowanie, przeskakiwanie z jednego terytorium na inne, pozwala mi odświeżać kreatywność. Na przykład kiedy pracuję nad utworem współczesnym i potem zasiadam do komponowania czegoś lżejszego, rozrywkowego. W muzyce filmowej moje pasje związane z muzyką współczesną, elektroniczną, jazzową i rozrywkową mają szansę się spotkać. Trudno powiedzieć, co będzie w przyszłości, ale na razie chyba jedynie praca nad dużymi projektami usidla mnie w jednym miejscu na dłużej.
Spróbuję podpuścić: może czas na operę albo musical? Obraz i muzyka również odgrywają w niej ogromną rolę jak w filmie lub teatrze?
Kto wie? Oba gatunki muzyczne chodzą mi po głowie od jakiegoś czasu…
Życzę więc i Tobie, i słuchaczom eksploracji nieznanych jeszcze muzycznych terytoriów. Dziękuję za rozmowę!