Liszt według Zimermana
Wrześniowy koncert Krystiana Zimermana należał do najgłośniejszych wydarzeń ostatnich miesięcy w Polsce. Pojawienie się tego pianisty to dobra okazja, żeby powrócić do jego nagrań. Sprzyja temu również fakt pojawienia się na rynku intrygującej reedycji.
Album „The Liszt Recordings” to połączenie dwóch wydanych wcześniej albumów. Na pierwszym krążku znalazły się oba koncerty fortepianowe i „Totentanz”, na drugim - wybór utworów na fortepian solo. Znalazły się wśród nich utwory pochodzące z środkowego okresu twórczości kompozytora (Sonata h-moll, „Funerailles”), oraz dzieła późne - „Nuages gris”, „La Notte”, oraz „La Lugubre Gondola”.
W utworach na fortepian i orkiestrę Zimermanowi partneruje Boston Symphony Orchestra pod batutą Seiji Ozawy. Srodze zawiedzie się ten, kto oczekiwać będzie od Ozawy wielkiej, autorskiej interpretacji. Orkiestra we wszystkich trzech utworach pozostaje raczej w tle. Ma to oczywiście swoje plusy. Pianista dysponuje świetną techniką i nie waha się jej eksponować, a pozostająca w tle orkiestra sprawia, że fortepian świetnie słychać nawet w momentach, w których masa brzmienia jest największa. Zimerman gra oba utwory błyskotliwie, w konsekwentnie szybkich tempach. Wykonań słucha się z ogromną przyjemnością, a pianista dzięki swojej muzykalności sprawia, że wszystkie akrobatyczne sztuczki, jakich pełno w partyturze, brzmią przekonująco. Nie jest to przy tym wirtuozeria dla samej tylko wirtuozerii, ale pełnokrwista, autorska kreacja. Moje obiekcje budzi jedynie „Totentanz”. Wydaje mi się, że artyści podeszli do tego utworu zbyt poważnie. Tymczasem lisztowskie wariacje na temat „Dies irae” lepiej brzmiałyby, gdyby potraktować je z przymrużeniem oka. Ale moja opinia w żaden sposób nie dotyczy jakości wykonania, które jest, podobnie jak w przypadku koncertów, utrzymane na najwyższym poziomie. I tylko miałki akompaniament orkiestry rozczarowuje...
Sonata h-moll, która otwiera drugą płytę, jest przez Zimermana potraktowana bardzo klasycznie. Nie ma tu miejsca na emfatyczne rubata czy grzmiące oktawy – dzieło brzmi w tej interpretacji przejrzyście i dość lakonicznie. Takie intelektualne podejście do tego utworu frapuje i każe słuchać dalej. „Nuages gris” („Szare obłoki”) to utwór zwodniczo „łatwy”, który wydaje się być dziwnym wyborem dla wirtuoza pokroju Zimermana. Jednak to dzieło jak na swój czas bardzo nietypowe, w którym dziwna harmonia łączy się z poczuciem zagubienia. Zimerman gra tę trzyminutową miniaturkę powoli, umiejętnie budując chłodną atmosferę. Niebywale porusza zakończenie – dwa bardzo powolne arpeggia powoli rozpływające się w ciszy. Frapująco przedstawiają się też „La Notte” („Noc”) „La Lugubre Gondola” („Ponura gondola”). To nie są utwory dla każdego – ich ponury, melancholijny nastrój nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak nie sposób zaprzeczyć, że spośród wszystkich utworów Liszta te są najbardziej nietypowe, najbardziej zajmujące i śmiałe. Album kończy brawurowe wykonanie „Funerailles” - utworu pochodzącego, dla odmiany, ze środkowego okresu twórczości kompozytora. Ponury początek żywo kontrastuje z zakończeniem, w którym muzyka nabiera niepowstrzymanego rozpędu. Mocny akcent na zakończenie całego albumu.
Oskar Łapeta