O istocie miłości [„La Rondine” – „Jaskółka” Pucciniego w Operze Śląskiej]
Nie sposób zliczyć wierszy, piosenek, książek, przedstawień i oper poświęconych miłości. Cierpieli przez nią poeci, malarze, kompozytorzy i niejeden zwykły człowiek mający w sobie choć odrobinę ludzkich uczuć. Można ją ignorować lub też zatracić się w niej całkowicie, ale jedno jest pewne… Nie znam człowieka, który by jej – choćby podświadomie – nie pragnął i nie poszukiwał.
„La Rondine” – „Jaskółka” Giacoma Pucciniego to mało znana opera tego kompozytora, opowiadająca właśnie o poszukiwaniu miłości wolnej, dającej swobodę, nadzieję i poczucie piękna. Na scenie Opery Śląskiej „Jaskółka” gości od 29 maja 2021 r. Reżyser Bruno Berger-Gorski przenosi akcję do czasów – jak sam mówi – Grace Kelly. Zobaczymy więc na scenie trochę pin-upu, pojawi się nawet symbol tamtych dni – skuter Vespa. W takim to otoczeniu przychodzi nam uczestniczyć w życiu Magdy i jej kochanka Ruggera, których los połączył pewnego wieczoru w paryskim klubie „Buller”. Magda to bogata paryżanka z wyższych sfer. Jednak jej przeszłość kryje mroczną tajemnicę kurtyzany. Kobieta poszukuje w swoim świecie wolności i prawdziwej miłości, niczym nieskrępowanej, wolnej, nienabytej za pieniądze.
Poznając Ruggiera, nie wyjawia mu niestety całej prawdy. Uczucie, które rodzi się pomiędzy dwojgiem kochanków, staje się ciężarem, gdy Ruggiero planuje ślub, starając się jednocześnie o błogosławieństwo i wsparcie swoich rodziców. Czuły list matki sprawi, że Magda pojmie, jak wielki zrobiła błąd, ukrywając swoją przeszłość. Z tak olbrzymim bagażem przeszłości nie będzie w stanie wejść w czystą miłość. Rzuca słowa: „Mogę być kochanką, lecz nie żoną”. Słowa te będą początkiem tragedii.
Wydawać by się mogło, że przecież już to znamy… Violetta w „Traviacie”, Mimi w „Cyganerii”, Julia i jej Romeo – kogokolwiek by tu wymienić, stają przed wyborami, czasem zrządzeniami losu, które ostatecznie kończą się tragicznie. A jednak jest w tej operze coś więcej.
Spoglądając w biografię Pucciniego, mamy wrażenie, że dzieło to jest studium jego życia. Liczne zdrady, tragedie życiowe przeplatają się z komponowaniem, ze sławą, która za nic nie jest w stanie ukoić rozczarowań. Puccini stawia nam pytanie o istotę miłości. Pytanie, na które odpowiedzieć musi sobie każdy sam. Bo dla każdego wydaje się ona inna.
I wreszcie ta muzyka… „La Rondine” to jedno z ostatnich dzieł Pucciniego. Kto choć trochę jest osłuchany z jego muzyką, usłyszy tutaj coś z „Madamy Butterfly” czy „Cyganerii”. To muzyka doskonale zorkiestrowana, wytworna. Podczas słuchania jej stają nam przed oczami postacie z innych oper Pucciniego. Wspaniałe solowe, ale także olbrzymie sceny zbiorowe solistów i chóru pokazują geniusz kompozytora. Wspaniale wydobywa te wszystkie partie Yaroslav Shemet, młody jeszcze dyrygent, mający jednak wielkie wyczucie zespołu i doskonałą elokwencję muzyczną. Warto podkreślić, że mając zaledwie 25 lat, maestro jest kierownikiem artystycznym Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Śląskiej, a także pierwszym gościnnym dyrygentem Neue Philharmonie Hamburg. Pod jego batutą orkiestra Opery Śląskiej brzmi bardzo zdecydowanie. To, czego może nam brakować w scenografii, z racji warunków i możliwości sceny dość minimalistycznej, nadrabia orkiestra. Uznanie należy się także pani Krystynie Krzyżanowskiej-Łobodzie za niesamowitą pracę z chórem, który od drugiego aktu wpleciony w widownię, śpiewa genialnie.
Swoim zwyczajem zasięgnąłem opinii widzów po spektaklu. Wszyscy zgodnie podkreślali, że o ile na początku wieje trochę trywialnością, o tyle trzeci akt słucha się już na bezdechu. Tak niesamowicie zarysowane są emocje bohaterów.
Nie pozostaje mi więc nic innego, niż zaprosić widzów na kolejne spektakle „Jaskółki” i samemu poszukać istoty najbardziej upragnionego z ludzkich uczuć.
Ks. Adrian Nowak