Kultura, głupcze!
Anna Markiewicz: Jeśli spytamy dowolnego obywatela Polski o to, co ma wspólnego kultura z gospodarką – niejeden zaduma się na dłuższą chwilę. Albo od razu powie, że nic. Obszary te wydają się tak odległe, jak Grenlandia od Antarktydy. A przecież są kraje, gdzie kultura jest jednym z głównych filarów gospodarki i ma na nią potężny wpływ.
W dużej mierze przyczyniają się do tego zjawiska turyści. Możemy mówić o turystyce kulturalnej, jako pomyśle na kraj mlekiem i miodem płynący. Należy do nich bez wątpienia Austria. Co ciekawe, jest to kraina na tyle atrakcyjna krajobrazowo, że w zasadzie gościnni Austriacy mogliby już nic nie robić poza koszeniem trawników przed pensjonatami od Tyrolu po Styrię i ubijaniem śniegu na stokach. Tymczasem ich ambicją jest dostarczenie każdemu turyście potężnej dawki doznań kulturalnych, co przekłada się na fantastyczne wyniki finansowe. Być w Wiedniu i nie zajrzeć do Opery, nawet jeśli tylko na wejściówkę na miejsce stojące za 4,5 Euro? Nie być na choćby jednym z 90 koncertów, jakie w sezonie letnim weekendowo ma do zaproponowania wiedeńczykom i turystom stolica? Trzeba chociaż czekoladki Mozartkugeln przywieźć, do zdjęcia ze złoconym Straussem w parku miejskim zapozować, albo zwiedzić miasto jednym ze szlaków, pieczołowicie wyznaczonych tabliczkami – miejsca pobytu Mozarta? Czy Beethovena? Niezależnie od preferencji – mamy wybór.
Ale i poza Wiedniem każde miejsce, w którym da się robić koncerty, nie stoi puste. Kościół, odremontowany zamek, a bywa, że i dom prywatny artysty, czekają na gości zjeżdżających tłumnie z okolicznych wiosek. Są też wydarzenia kultowe, jak festiwal w Bregencji, Mekka turystów łaknących sztuki operowej na najwyższym poziomie, generująca prawie połowę PKB regionu. Austriacy wiedzą, że takie dobro narodowe, jak Mozart, to zobowiązanie i – szansa. Są narodem muzykalnym, mają świetne szkolnictwo artystyczne, ale też wspaniałe tradycje muzyki ludowej, chociażby tyrolskiej. Można ją lubić, albo nie, ale nie sposób odmówić kunsztu amatorskim przecież kapelom z dalekich wiosek, gdzie każdy na czymś gra.
Czekoladki „Paderewski”
A co słychać w Polsce? Czy w każdym sklepie z pamiątkami można kupić czekoladki „Paderewski”, pozytywkę grającą temat z Harnasiów Szymanowskiego, albo dobre tłumaczenia naszych narodowych poetów? Czy turystów na dworcu wita przebrany za Chopina młodzieniec, polecający koncerty, przejście z przewodnikiem trasy po zabytkach związanych z kompozytorem? Oczywiście, turysta z Japonii czy Korei, który przyjechał tu specjalnie, aby pokontemplować muzykę mistrza pod pomnikiem w Łazienkach, nie potrzebuje zachęty. Ale nawet on może nie wiedzieć, gdzie w Warszawie codziennie da się posłuchać muzyki klasycznej – a da się, np. w Chopin Salonie przy ulicy Smolnej 14/6 w Warszawie albo w stołecznym Nowym Świecie. To, co rzuca się w oczy w polskich instytucjach kultury, szczególnie osobom, które trochę świata obejrzały, to praktycznie brak turystów zagranicznych na spektaklach, wystawach, koncertach. Poza największymi festiwalami i konkursami ściągającymi zagranicznych dziennikarzy bardzo rzadko można usłyszeć język inny, niż polski. Taką mamy nędzną ofertę czy może jednak taką słabą promocję?
Bo za długo pracujemy
Trzeba jednak zauważyć, że artyści wcale nie snobują się wyłącznie na gości z zagranicy, równie chętnie występują dla rodaków. Ci jednak (jeszcze) niezbyt tłumnie w kulturze uczestniczą. Czemu tak się dzieje? Niestety, gospodarka ma też wpływ na kulturę, działanie jest dwukierunkowe. Nie ma sensu rozwodzić się nad tematem finansowania przedsięwzięć kulturalnych. Wiadomo, że kołdra jest za krótka, że organizator dużego festiwalu, który zgarnie większą część dla siebie, poważnie utrudnia egzystencję małych stowarzyszeń i lokalnych inicjatyw społecznych. Jest inny, poważniejszy problem. Polacy pracują tak długo, żeby pospłacać wszystkie raty, kredyty, rachunki – że nie starcza im już czasu i sił na wyrafinowane przyjemności.
Zostają te najprostsze – zakupy wieczorem w markecie, telewizor, Facebook. Mając pracę po 10-12 godzin, która pozwoli spłacić kredyt na mieszkanie – tylko szaleniec zamieniłby ją na pół etatu, żeby mieć czas chodzić na koncerty i wystawy. Od wielu lat mądre głowy próbują opracować system czterodniowego tygodnia pracy, albo sześciu godzin dziennie, przekonują, że obecny system jest niezgodny z naturą człowieka, który pracuje wydajniej, jeśli ma więcej czasu na odpoczynek i regenerację. Na razie ich głos ginie wśród lamentów przedsiębiorców ”na dorobku”, którzy nie znają pojęcia „wystarczająco dobrze”, ciągle marzą o większym zysku, płacą ludziom mało, a nadgodziny uważają za normę. Zapominają tylko, że podobno jeszcze nikt, umierając, nie wyraził żalu, że za mało pracował, za mało zarobił, za mało rzeczy zgromadził. Wielu żałuje, że nie miało czasu na rodzinę, na miłość, że nie zdążyło czegoś zobaczyć, przeczytać, posłuchać.
Przykład już jest
Nie warto odkładać na później, warto za to przyjrzeć się, jak to robią np. nasi zachodni sąsiedzi – oni wiedzą, że kultura jest równorzędnym elementem gospodarki, większe pieniądze wpływające do budżetu instytucji kulturalnych, to bogatsi artyści, którzy z kolei zostawią swoje pieniądze gdzie indziej, wesprą przemysł samochodowy, albo deweloperkę. Naprawdę artysta nie musi klepać biedy, by artystą móc się nazywać. Jest za to coś, czego robić nie może – w pogoni za zyskiem iść w komercję, obniżać poziom. Każdy polityk, urzędnik, który głosi takie postulaty, jest wrogiem kultury i zwykłym ignorantem. Na szczęście wielu rozumie, że nie tędy droga, a robienie biznesu na kulturze jest wyzwaniem wymagającym finezji i szerokiej perspektywy, współdziałania z turystyką, handlem, dopełniania się ofert zamiast konkurowania ze sobą. Jest skąd brać przykład.
Zamiast bankowych spekulacji
Innym przykładem na to, jak wpleść kulturę w działania rządu, jest Islandia. Grunt w wyspiarskim kraju bardzo podatny: 320 tys. mieszkańców, 12 tys. uczniów szkół muzycznych, 3 tys. chórzystów i 5-6 wyprodukowanych filmów rocznie. Gdyby w Polsce udało się zachować te proporcje, to bylibyśmy bardzo kulturalnym krajem. Ale nic straconego, wzorzec jest, może warto go tylko umiejętnie przenieść na nasze podwórko. A wzorzec wygląda tak:
- Kultura jako drugi sektor gospodarki z wkładem ok. 1 mld Euro rocznie
- Charyzmatyczna kobieta na stanowisku premiera
- Nie mniej charyzmatyczna kobieta na stanowisku ministra kultury
-
Stworzenie branży kreatywnej, bo „pieniądze, które generuje, są takie same, jak te, które daje cały przemysł aluminiowy” (mówiła Katrín Jakobsdóttir, wspomniana wyżej minister kultury), co oznaczało konkretnie:
- zwiększenie nakładów na niezależne projekty artystyczne,
- stworzenie skutecznych partnerstw publiczno-prywatnych w tym zakresie,
- utworzenie biura eksportu muzyki, która okazała się silniejszym magnesem na turystów niż tak do tej pory podkreślane walory naturalne Islandii. Kilkadziesiąt islandzkich zespołów rocznie koncertuje za granicami wyspy,
- jeszcze więcej pisarzy otrzymuje wsparcie, rynek książek i czytelnictwo kwitną.
- Na polityce wysoko-kulturalnej skorzystali Ridley Scott czy Darren Aronofsky. Pierwszy kręcił tu Prometeusza, drugi – Noah. Producenci obu filmów, i wielu innych też, otrzymali zwrot kosztów produkcji od rządu Islandii za to, że filmy zrealizowali na wyspie.
- Do tego rozwinięto branżę oprogramowania komputerowego i gier wideo. Co to ma wspólnego z kulturą? Ilustrator to też artysta.
I to wszystko zamiast wspierania bankowych spekulacji. Czyli trudna kreatywność zamiast łatwych pieniędzy. Odważnie. Do tego Premier Islandii uważa, że wyspiarski model da się przenieść do większości krajów. Po prostu trzeba chcieć. {KAW}
Polska Partia Kreatywna
Kinga A. Wojciechowska, redaktor naczelna Presto: Kobiety na stanowiskach Premiera i Ministra Kultury już mamy, zawirowania na scenie politycznej także, artysta startuje na urząd Prezydenta RP i uzyskuje trzecią lokatę. Większości przedstawicieli pokolenia X przejadła się amerykańska jałowa pop-kultura i pragną dla swoich dzieci (niektórzy już je mają!) czegoś więcej. Młodzi z pokolenia Y – już nie tacy młodzi – i ci jeszcze młodsi, którzy rodzili się na przełomie wieków kierują się w życiu nie tylko potrzebami kieszeni ale także ducha. Może mamy już dobry klimat na kulturalne zmiany? Czekam na partię, która nie tylko na sztandarach będzie niosła hasła: Kultura i Sztuka, ale także znajdzie realny sposób na zaprzężenie artystycznej machiny w gospodarcze tryby. A wtedy – my, artyści, ludzie wrażliwi, tworzący i promujący kulturę wysoką – pomożemy.
Chopin zaprasza na salony
Chopin Salon przy Smolnej 14/6 i lokal przy Nowym Świecie 63 – to dwa miejsca w Warszawie, gdzie codziennie można posłuchać muzyki klasycznej w wykonaniu artystów młodych i tych bardziej doświadczonych. Inicjatorem jest Stowarzyszenie Smolna, pod którego szyldem co roku odbywają się Urodzinowe Koncerty Chopinowskie – od 28 lutego do 1 marca. Zupełnie oddolna inicjatywa godna naśladowania i – wsparcia (także finansowego) przez lokalne władze. {LB}
Przygotowała: Anna Markiewicz