Koncertowe Requiem
Rok 2013 to rok 200. rocznicy urodzin Giuseppe Verdiego. Z tej okazji ukazało się wiele ciekawych nagrań i reedycji. Trzeba jednak przyznać, że prezent Dekki sprawi, że nawet najbardziej wymagającemu słuchaczowi ciarki przebiegną po plecach.
Nagranie tak potężnego utworu jak Requiem Verdiego, wymaga spełnienia szeregu warunków - trzeba znaleźć odpowiedni kwartet solistów, chór, orkiestrę, dyrygenta i salę z odpowiednią akustyką. Dopiero kiedy wszystkie te elementy zgrają się ze sobą, można mówić o wykonaniu, które odda przepych partytury włoskiego kompozytora.
Skład wykonawców zaangażowanych do koncertu zarejestrowanego na niniejszej płycie musi budzić respekt. Soliści to: René Pape (bas), Elina Garanča, Jonas Kaufmann (tenor), Anja Harteros. Gra Orkiestra i Chór Teatru La Scala w Mediolanie, a całością kieruje Daniel Barenboim.
Trudno byłoby również znaleźć lepszych solistów – słychać wyraźnie, że stylistyka utworu Verdiego bardzo im odpowiada. Już pierwsze wejście Kaufmana w „Kyrie” przykuwa uwagę pewnością i energią, a jego ciepły głos idealnie pasuje do charakteru muzyki. Pełen trwogi szept René Pape w „Tuba mirum”, dopełniony cichym uderzeniem w bęben basowy na długo pozostaje w pamięci... Ostatnia część - „Libera ma”, to temat na osobny artykuł. Harteros wykonuje ją w żarliwy, chwytający ze serce, sposób.
Requiem rozpoczyna się powolnym wstępem z udziałem chóru i orkiestry. Już pierwsze wejście chóru, lekko wyszeptane „Requiem aeternam”, sprawiło że po plecach przebiegł mi dreszcz. Było cichutkie, a jednak niesamowicie intensywne, pełne napięcia i oczekiwania. Chór ma zresztą mnóstwo miejsc, w których może zabłysnąć, a jest to jeden z najlepszych (o ile nie najlepszy) chór, jaki można usłyszeć w tym utworze. Znakomicie brzmi w dramatycznym „Dies irae” i „Rex trementae”, świetnie partneruje sopranowi w finałowym, błagalnym „Libera me”.
Zwraca uwagę akustyka – dźwięk ma mnóstwo czasu, żeby rozpłynąć się w przestrzeni La Scali. W powolych fragmentach jest to duża zaleta, ale szybsze momenty mogą się wydać zamazane i lekko niewyraźne.
Podczas gdy większość dyrygentów stawia na efekciarstwo i rozmach, Barenboim zdecydował się na bardziej skupioną i introwertyczną interpretację. O dziwo, ten pozorny brak efektowności nie przeszkadza. Gra orkiestry nie stoi na tym samym poziomie co gra Berlińczyków czy Wiedeńczyków, ale braki (zwłaszcza w partiach blachy), rewanżują entuzjazmem i energią. Trzeba również pamiętać o tym, że nagranie na żywo brzmi inaczej niż studyjne. Balans pomiędzy grupami instrumentów może nie być tak staranny, a dźwięk aż tak selektywny. Pomimo, że niektóre szczegóły umykają uchu, pozostaje wrażenie spontaniczności i świeżości.
To jedno z najlepszych i najciekawszych nagrań tego utworu, jakich dokonano w ostatnich latach. I przy okazji jeden z najlepszych prezentów, jakie otrzymał Verdi w tym roku. Polecam!
Oskar Łapeta