Wielkie początki i niespodzianki [koncert Marcina Zdunika i Sinfonii Iuventus]

22.06.2021

Mam w pamięci kilka wielkich początków. Momentów wzruszeń podczas koncertów lub słuchania nagrań po raz pierwszy, kiedy musiałam wstrzymać oddech. Bałam się poruszyć, by nie spłoszyć ulotnego wrażenia, osłupienia wręcz, którego nie da się zapomnieć.

Choć nie było ich wiele, wymienię tylko najważniejsze. Daniil Trifonov i pierwsze arpeggio w nokturnie H-dur Chopina. Daniel Müller-Schott i pierwsze wejście w koncercie C-dur Haydna. Heinrich Schiff w koncercie potrójnym Beethovena, na szczęście uwieczniony na płycie… Od tygodnia moją prywatną kolekcję powiększa pierwsze wejście solisty w koncercie wiolonczelowym Dvořáka. A wyszło ono spod rąk, czy też bardziej z głowy i serca, Marcina Zdunika. Wystąpił z orkiestrą Sinfonia Iuventus pod dyrekcją Jacka Rogali podczas ostatniego w tym sezonie wydarzenia bez udziału publiczności. W pięknej, nowej sali Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, zwanego „nową Miodową”. Jej walory akustyczne słyszalne są nawet w przekazie online. Oprócz wspomnianego koncertu h-moll Antonína Dvořáka op. 104 orkiestra wykonała także, niezwykle rzadko grywane, „Tańce symfoniczne” Edwarda Griega op. 64. Zgromadzeni przy komputerach słuchacze mogli więc wysłuchać absolutnego przeboju muzyki klasycznej i dzieła, które mogłoby być mocnym kandydatem do tego tytułu, a jednak nie zdołało umiejscowić się na żadnej „liście przebojów”. Historia muzyki lubi zaskakiwać.

 

Słynny koncert h-moll zyskał tego wieczoru znakomitego wykonawcę. Widząc w zapowiedzi nazwisko Marcina Zdunika, wiedziałam, że nie będzie to wykonanie jakich wiele. Obserwując artystę od lat, przyzwyczaiłam się już, że należy oczekiwać niespodzianki za każdym razem, gdy pojawia się na estradzie. Nie da się natomiast przewidzieć, w jakim kierunku poniesie go tym razem fantazja. Może troszeczkę. Znakiem rozpoznawczym młodego wiolonczelisty jest bowiem nieskrępowana wolność w operowaniu czasem, która może irytować wszelkich purystów i wielbicieli metronomu, a zachwycać wszystkich, którzy mają już serdecznie dość identycznych, ciętych od jednego szablonu interpretacji. Ja, przyznam uczciwie, należę do tych drugich. Gdy pokazałam znajomemu muzykowi (niewiolonczeliście) nagranie z koncertu, które było dostępne przez krótki czas w sieci – zareagował skrzywieniem. Co to, kadencja na początku koncertu? Otóż to! Brawo! Dzięki interpretacji Marcina Zdunika nagle czytelne stało się obecne w partyturze na samym początku wejścia solisty włoskie określenie „quasi improvisando”. Nie ma tam „agressivamente”(agresywnie) ani „stressante”(akcentując), jest tylko „risoluto” (zdecydowanie) i zachęta do improwizacji. Początek był więc niezwykle śpiewny i przez to właśnie mocny w wyrazie, poza tempem nadanym we wstępie przez orkiestrę. Zagrany pełnym tonem, by nie umknął żaden ze składników akordów, bez zbędnych akcentów na każdej nucie, którymi tak często grzeszą wykonawcy tego koncertu. Coś przepięknego. Po takim wstępie, cokolwiek nie wydarzyłoby się w dalszym przebiegu utworu, ja już byłam „kupiona”.

 

A działo się wiele. Wszak Dvořák to mistrz orkiestracji, chwytliwych motywów, napisał więc nie tyle koncert wiolonczelowy, ile symfonię pełną wpadających w ucho melodii z dodatkiem partii wiolonczeli solo. Tutaj orkiestra ma co grać, może zabłysnąć – lub… poprzeszkadzać trochę soliście. Na szczęście tego wieczoru ewidentnie przeważała wersja pierwsza. Z pewnością duża w tym zasługa dyrygenta Jacka Rogali, który bardzo starał się podążać za konsekwentnie realizującym swoją wizję solistą. Marcin Zdunik uczy nas cierpliwości. Czasem spokojnie ociąga się z wejściem albo każe poczekać na rozwiązanie frazy, by innym razem zakończyć ją bezkompromisowo i bez zbędnego wahania. Kto idzie na jego koncert, mając w pamięci utwór w niezliczonych, podobnych do siebie interpretacjach, ten może się zachwycić, słysząc, jak wiele jeszcze ciekawych detali ukrywa się w często grywanych dziełach. Orkiestra prawie zawsze podchwyciła zabawę w nieskończone „ad libitum” i tylko kilka razy nie dała rady razem skończyć frazy, zaliczając drobne opóźnienie. Idealna synchronizacja wymagałaby czytania w myślach solisty (najlepiej z wyprzedzeniem) i znakomitej znajomości partii solowej. Oraz, co najważniejsze, odrzucenia wszelkich odruchów, nawyków, oderwania się od utartych przez tradycję ścieżek. Młodzi muzycy podjęli to wyzwanie i jeśli mogę im czegoś życzyć, to więcej takich w przyszłości. Jak najwięcej obcowania z solistami, którzy niejako zmuszą ich do podniesienia głów znad pulpitów, do szukania wskazówek nie tylko w nutach własnego głosu, ale w partiach pozostałych instrumentów. Lepszej szkoły nie można sobie wyobrazić . Myślę, że dziś coraz częściej w orkiestrach zasiadają muzycy świadomi potrzeby elastyczności. Z każdym kolejnym rokiem przybywa nagrań i estradowych wykonań utworów, które są bazą repertuaru koncertowego od stu czy dwustu lat. Publiczność chce słuchać znanych, pięknych melodii, jednak oczekuje też czegoś nowego. Zaskoczenia, innego niż zwykle spojrzenia, wykonawczej odwagi. Przyjemnie obserwuje się artystów, którzy wychodzą na szerokie wody samodzielności. Odrzucają gorset przykazań wtłoczonych w czasie studiów i kursów mistrzowskich, by już na własną rękę eksperymentować. Może czasem wyjdą poza ramy stylu, może zbulwersują nieoczywistym odczytaniem zapisu, albo zignorują coś jawnie i celowo. Jeśli jednak jest w tym myśl, konsekwencja czy po prostu piękno – nie mówmy od razu nie. Wszystko było kiedyś nowe i obce, zanim stało się stare i znajome.

 

Muszę tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół. Być może „dżentelmeni o technice nie rozmawiają” i publiczne rozważania na ten temat, w przypadku solisty tak wybitnego, są nietaktem… ale muszę. Otóż wszelkie nowatorskie wizje wypadłyby pretensjonalnie i żenująco, gdyby solista starał się pokryć nimi trudności w opanowaniu partii. Tymczasem, zaprezentował koncert w wersji praktycznie nieskazitelnej, gdzie każda nuta była słyszalna, zagrana czysto, brzmiąco i pięknie. Być może zbyt okrutny jest postulat, by grać ten utwór albo tak, albo wcale. Warto jednak do tego dążyć. Co, proszę mi wierzyć, nie jest standardem w tym bardzo wymagającym technicznie dziele. Również wśród artystów o znanych nazwiskach i wysokich stawkach honorariów.

Niespodzianki nie skończyły się wraz z ostatnimi nutami koncertu Dvořáka. W postulat zaskakiwania słuchaczy znakomicie wpisał się pomysł, by połączyć ten utwór z „Tańcami symfonicznymi” Griega. Te, w przeciwieństwie do dzieła czeskiego symfonika, są bardzo rzadko wykonywane. Przedstawiciel norweskiej szkoły narodowej czerpał inspiracje wprost z muzyki ludowej, czyniąc ją popularną na całym świecie. Jednocześnie wszystkie jego kompozycje noszą znamiona osobistego stylu, nie sposób przypisać je komuś innemu. Czteroczęściowa taneczna suita jest więc utworem wdzięcznym, bogatym w ciekawe motywy, może nie tak błyskotliwym jak choćby „Tańce węgierskie” Johannesa Brahmsa, ale też skandynawski folklor ma w sobie nutkę chłodu. Z widoczną swobodą i radością prowadził orkiestrę Jacek Rogala, skądinąd zaangażowany odkrywca i propagator muzyki nieznanej i zapomnianej. Dla orkiestry była to kolejna okazja, by pokazać się w pełnej krasie, szczególnie dały się zauważyć instrumenty dęte drewniane, którym Grieg powierzył wiele wdzięcznych motywów.

***

Był to ostatni w tym sezonie koncert-transmisja, wydarzenie bez udziału publiczności. Jednak prawdopodobnie nieostatni w ogóle, dostępny w formule online. I wcale nie z powodu planów na kolejne zamknięcie instytucji kultury, którego już absolutnie nikt sobie nie życzy. Formuła transmisji pozwala na dotarcie do znacznie szerszej publiczności , dzielenie się sztuką w gronie osób, które na koncert na żywo nie miałyby szansy dotrzeć. Warto więc podtrzymać tę inicjatywę. Szczególnie jeśli są to realizacje profesjonalne, przy użyciu najlepszych kamer i mikrofonów, obsługiwane przez znających się na rzeczy specjalistów. Ekipa realizatorów pracująca z Sinfonią Iuventus wywiązywała się z zadania bardzo dobrze. Jeśli czegoś mi zabrakło, to pokazania koncertmistrzyni w dialogu z wiolonczelą w trzeciej części koncertu Dvořáka. Artyści zagrali to razem naprawdę pięknie i szkoda, że skrzypaczka nie miała swoich pięciu minut, czy raczej dwudziestu sekund w obiektywie kamery. Byłoby to miłe zwrócenie uwagi na pasjonującą akcję na estradzie. Ogólnie jednak nie ma powodu, by narzekać, orkiestry Sinfonia Iuventus nie tylko dobrze się słucha, lecz także miło się ją ogląda. Jak zawsze, gdy grają ludzie młodzi i pełni entuzjazmu.

 

Szczerze żałuję, że nie mogę podsumować tej relacji przekazaniem linku do nagrania z koncertu. Obecność nagrań w sieci to ukryte koszty, z których większość słuchaczy nie zdaje sobie sprawy, zdarza się więc, że nawet te najlepsze nie mogą być udostępniane przez dłuższy czas. Życzę więc Orkiestrze, aby miała dużo koncertów, także wyjazdowych, w dużych salach – aby każdy chętny mógł na żywo usłyszeć, co ciekawego dla słuchaczy przygotowała. Powodzenia!

Anna Markiewicz

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.