Koliber gasi pożar
KINGA A. WOJCIECHOWSKA: Zwykle dział Edukacja w Presto dedykujemy takim programom wspierającym muzyczny rozwój, które przetrwały próbę czasu, doczekały się skodyfikowania, licznych opracowań, studiów, prac magisterskich, stowarzyszeń i certyfikowanych nauczycieli. Ich efekty są mierzalne, a na bazie owych programów tysiące młodych osób wyedukowało się muzycznie. Jak na prowokacyjny numer przystało - tym razem zmiana frontu. Dziś wchodzimy na zapomniane warszawskie podwórka, gdzie spotykamy młodych, którzy nigdy nie pójdą z rodzicami na „gordonki” ani tym bardziej na muzyczne poranki w Filharmonii Narodowej. Głos oddajemy autorce projektu, flecistce ze stażem wykonawczym i pedagogicznym, Ani Karpowicz.
Artykuł pochodzi z Presto #13. Przeczytaj całość w wersji papierowej. Zaprenumeruj Presto – z prezentem. Szczegóły na www.facebook.com/PrestoMagazyn już 29 grudnia!
Wszyscy z aprobatą i entuzjazmem wyznajemy hasło, że „muzyka jest dla wszystkich”, ale nawet jeśli wydrukujemy je na papierze kredowym i okleimy całe miasto, nadal owi „wszyscy” ograniczać się będą uparcie do wąskiego wycinka wielkomiejskiej klasy średniej. Nic piękniejszego oczywiście, niż stadko zadbanych dzieciaków muzykujących w zielonym ogródku, czy aktywni seniorzy świętujący niedzielę z Mozartem. Podziwiając wszystkie inicjatywy społeczno-kulturalne, chyląc czoła przed wszystkimi wysiłkami mającymi na celu popularyzację aktywnego udziału w kulturze, ciągle jednak widzę szklankę do połowy pustą. Nie podejmując się więc oświecania oświeconych i edukowania wyedukowanych, znalazłam frajdę w mojej indywidualnej utopii.
Podwórkowa muzyka klasyczna
Pierwszym przedsięwzięciem w przestrzeni publicznej, które miałam możliwość współtworzyć, był cykl podwórkowych koncertów, które grałam z pianistą Mariuszem Kłubczukiem i śpiewaczką Barbarą Kingą Majewską. Koncerty WawaParis1914 przenosiły nas wraz ze słuchaczami o sto lat wstecz, ale także były jeszcze innym rodzajem przejścia – muzyka klasyczna wykonywana profesjonalnie zaistniała w przestrzeni na wpół prywatnej, intymnej, bez rozgłosu i reklamy. Podczas koncertu WawaParis w ramach festiwalu WarVie w praskiej kamienicy przy ul. Ząbkowskiej spotkałam grupę kilkunastu dzieciaków, dla których jedyną przestrzenią socjalizacji pozostawał kwadrat podwórka. I żadnej alternatywy. Zasmuciło mnie to. I zainspirowało. Tak powstał pomysł na Podwórkowe Dźwiękolory.
Szukam i ryzykuję
W roku 2015 szukam ludzi autentycznie wykluczonych z udziału w kulturze, szukam ich w podwórkach, w okolicach opuszczonych garaży, między starymi kamienicami Śródmieścia. Cóż z tego, że pod względem geograficznym są naprawdę w centrum wydarzeń artystycznych stolicy. Cóż z tego, że mamy koncerty bezpłatne, otwarte, reklamowane przez urzędy i instytucje kultury. Nie ma człowieka, który wyprowadziłby ich z kwadratu własnego podwórka. Ktoś musi pierwszy przyjść do nich, wziąć na siebie ryzyko porażki, spróbować opowiedzieć im o muzyce w sposób autentyczny i bez maskowanej wyższości. Szukam dzieci, ale po kilku "Podwórkowych Dźwiękolorach" dosadnie przekonałam się, że szukam ich w relacjach z rodzinami.
Poruszają się firanki w oknach
Wchodzę na komunalne podwórko. Upał. Włączam muzykę Chaczaturiana i zaczynam rysować na chodniku. Już po chwili poruszają się firanki w oknach. Z wielu okien dochodzą głosy telewizyjnych reklam, słyszę też jakąś typową sobotnią awanturę. Wyjmuję ciasteczka i rysuję dalej. Dzieci podchodzą pojedynczo, nieśmiało. Mała dziewczynka zostaje z hukiem i wrzaskiem odwołana do domu, bez powodu, tak dla zasady. Zanim zniknie w ciemnej klatce schodowej, daję jej szybko do kieszeni kilka kawałków kolorowej kredy. Może kiedyś sobie porysuje. Suita z baletu "Gajane" jest naszym tematem przewodnim, mam już kilkoro pomocników i na chodniku powstaje wielki słoń. Nikt tak ładnie nie trąbi jak puzoniści w klasycznym hicie. Na klatce znowu słyszę krzyk ojca, który zabrania dziecku wyjść na podwórko. Miałam robić zdjęcia, uwieczniać nasze zabawy i uśmiechy, nawet zaprosić fotografa, aby wszyscy mieli pamiątkę z tego niezwykłego dnia na podwórku, ale pośpiesznie chowam aparat. Jest jasne, że weszłam na to podwórko jako obca, weszłam w przestrzeń chronioną i prywatną. Przechodzą obok nas osoby starsze, dorośli, niektórzy rzucą jakieś miłe słowo, inni poradzą, aby w soboty nie przychodzić, bo wszyscy są w sklepie.
Robimy orkiestrę gazetową
Podczas jednego ze spotkań słyszę płacz małego chłopca, pukam w szybkę mieszkania na parterze, po chwili wychodzi do nas razem z rodzicami. Cicha euforia. Rozrzut wiekowy mamy dość poważny – gdy dziewczyny z podstawówki pokazują mi swoje bardzo staranne i wykończone prace, 2-letni chłopczyk rysuje z mamą autko. Ok, zrobimy orkiestrę gazetową. Jestem zaskoczona, że dziewczyny nie czują "obciachu", angażują się. Gdy tylko udaje mi się przełamać lody, podrzucam pomysły na różne muzyczne aktywności podwórkowe, które można sobie samemu zorganizować, polecam wyśledzony wcześniej, darmowy koncert w okolicy. Okazuje się, że puzon udający słonia w muzyce Chaczaturiana, nie jest ani nudny, ani dla maluchów. Oglądamy sobie orkiestrę na YouTube, gadamy. Gdy muszę wracać, niezmiennie towarzyszy mi poczucie klęski – jak mało się udało, ile można zrobić w dwie godziny. Ale jest też nadzieja - może ktoś ze starszaków lub rodziców odważy się za tydzień znowu wyjsć na podwórko.
Kto chce dołączyć?
Mojej utopii towarzyszy od początku bajeczka filozoficzna o małym kolibrze, który gasił pożar lasu wypuszczając z dzióbka kilka kropel wody na pogorzelisko. Inne zwierzęta śmiały się z niego: „nigdy nie ugasisz tego pożaru”, koliber odpowiedział: „ale przynajmniej robię to, co do mnie należy”. Nie zamierzałam nigdy reklamować warsztatów w gazetach, czy w telewizjach śniadaniowych. Już pierwsze spotkania nauczyły mnie, że jedyną szansą na nawiązanie relacji z podwórkowymi dziećmi jest szanowanie ich prywatności i powstrzymywanie się od oceniania ich rodziców. Opowiadam o Dźwiękolorach, bo może ktoś z Was zechce kiedyś się dołączyć.
Ania Karpowicz
flecistka, prezes #ART,
mama Antoniny, Ignacego i Michaliny