Katarzyna Duda: Wszystkie mamy o tym wiedzą! (dok.)
Zapytałam skrzypaczkę Katarzynę Dudę o to, czy decyzja o macierzyństwie była trudna? Czy można być zaangażowaną matką i bardzo aktywną artystką? A może czasem trzeba powiedzieć dość? I jak to zrobić, aby nie ucierpiało ani dziecko, ani muzyka? Nie spodziewałam się tak pięknych i szczerych odpowiedzi.
Czy miała czas, żeby usiąść i mi o tym wszystkim napisać? Nie, opowiadała mężowi naprędce, przed ważnym koncertem. A on dzielnie spisał jej opowieść...
dokończenie artykułu:...Ale schody zaczęły się, kiedy zaczął chodzić do przedszkola. Od tego czasu znacznie bardziej selektywnie wybieram koncerty i koniec końców jest ich mniej. To jest na pewno kompromis pomiędzy byciem mamą i byciem artystką.
Macierzyństwo wymusza innowacje.
Po narodzinach Piotrusia całkowicie zmienił się mój system ćwiczenia. Do tej pory wydawało mi się, że szybko uczę się nowych utworów. Jednak rzeczywistość zmieniła całkowicie organizację mojej pracy. Zaczęłam zazdrościć koleżankom śpiewaczkom, że mogą się uczyć nowych partii z dzieckiem na ręku. Na skrzypcach tak się nie da. Wykorzystując każde darowane mi przez syna 15 minut nauczyłam się w tym czasie robić na skrzypcach to, co wcześniej zabierało mi godzinę. Chyba najbardziej ekstremalnym przykładem było wykonanie koncertu skrzypcowego Roberta Schumanna, bardzo trudnego, w związku z czym rzadko wykonywanego w Polsce. Dyrygent Tadeusz Strugała, z którym miałam przyjemność grać to dzieło na jego koncercie jubileuszowym w Filharmonii Krakowskiej, był przekonany, że wykonywałam ten utwór z orkiestrą przynajmniej kilkakrotnie. Oczywiście nie dał wiary w moje zapewnienia, że gram go pierwszy raz w życiu i w dodatku po niecałym miesiącu pracy nad nim. Jak widać macierzyństwo pozwala przekraczać granice niemożliwego. Wszystkie mamy o tym wiedzą!
O matko, jesteś artystką!
Jak kobiety godzą rolę matki i muzyka?
Przeczytaj w Presto nr 10
Paradoksalnie większa radość z obcowania z muzyką.
Macierzyństwo przewartościowało moje podejście do zawodu, do grania i do muzyki – nabrałam do tego wszystkiego większego dystansu a jednocześnie potrafię się bardziej cieszyć koncertami. Myślę, że moja gra również się zmieniła w jakiś sposób. Pianista, z którym współpracuję od ponad 10 lat, podczas naszego pierwszego spotkania po urodzeniu dziecka, stwierdził z całkowitym przekonaniem, że gram zupełnie inaczej niż z epoki „przed Piotrusiem”… Może faktycznie coś w tym jest.
Obecnie synek ma 7 lat i… chodzi do szkoły muzycznej. Znając realia uprawiania zawodu muzyka w Polsce, nie wyobrażałam sobie, aby poszedł w nasze ślady. Ale geny rodziców-muzyków wzięły górę: synek ma zdolności i chęć do muzyki. Na szczęście do skrzypiec nigdy go nie ciągnęło, czyli nie musieliśmy go odwodzić od takiego potencjalnego i niebezpiecznego pomysłu. Jak sam stwierdził, ćwiczenie na nich zabiera mu mamę, więc specjalnie za nimi nie przepada. Od najmłodszych lat wykazywał duże zdolności rytmiczne (zwłaszcza od czasu, kiedy po jednej z podróży, z Hawany przywiozłam mu zestaw oryginalnych instrumentów perkusyjnych). Zdał więc do szkoły muzycznej do klasy perkusji. Od momentu, kiedy zaczął uczyć się na „Miodowej”, znacznie bardziej interesuje go to, co i jak ćwiczę; często zagląda do pokoju, w którym pracuję, dopytuje się o różne rzeczy związane z moim graniem.
Epilog.
Jako ciekawostkę z cyklu „rodzina muzyczna” mogę podać fakt, że po dwóch miesiącach nauki Piotruś zdobył pierwszą nagrodę na konkursie zespołów dziecięcych „Duettino” i w ramach dodatkowego wyróżnienia wystąpił na niedzielnym, przedświątecznym koncercie dla dzieci w Filharmonii Narodowej. To z jednej strony paradoks, bo byliśmy przekonani, że klasa perkusji uchroni go od natychmiastowego wpadnięcia w wir konkursów oraz specyficznego, szkolnego „wyścigu szczurów”, tak charakterystycznego dla klas skrzypiec, fortepianu czy wiolonczeli. Z drugiej jednak strony to piękna klamra dla mnie osobiście, ponieważ ja sama, w pierwszej klasie, po trzech miesiącach nauki gry na skrzypcach, w tej samej szkole, również wystąpiłam na wigilijnym koncercie dla dzieci w Filharmonii Narodowej (wówczas jeszcze u legendarnej Cioci Jadzi). Historia rodzinna zatoczyła koło…
Z pozdrowieniami dla Mamy* małej Lu - spisane w pośpiechu przed próbą…:-))
* Kinga A. Wojciechowska