Jesienny Sibelius
Sir John Barbirolli to dyrygent, który najbardziej kojarzy się z symfoniami Gustawa Mahlera. Dla niektórych melomanów sporym zaskoczeniem może być fakt, że był również specjalistą od muzyki Jeana Sibeliusa. Najnowszy box z reedycją nagrań symfonii i utworów orkiestrowych tego kompozytora do świetna okazja, żeby poznać te mniej popularne utwory w intrygującym wykonaniu.
Nagrania pochodzą z lat 1966-1970, a więc zostały dokonane pod koniec życia Barbirolliego (VI Symfonia została zarejestrowana tylko 2 miesiące przed jego śmiercią!). Wszystkie rejestracje mają pewne cechy wspólne – przede wszystkim świetny, bezpośredni i ciepły dźwięk. Halle Orchestra pokazuje się w tych rejestracjach od dobrej strony. Również dbałość o szczegóły sprawia, że nagrania przyciągają i chce się ich słuchać. Natomiast bez wątpienia rozczarują się ci, którzy po włosko brzmiącym nazwisku dyrygenta będą spodziewać się południowej wybuchowości. Barbirolli miał temperament raczej flegmatyczny, co odbija się w interpretacjach. Niezwykle skrupulatnie zaplanowane, wszelkie detale są na swoim miejscu, ale całości brak polotu i ognia. Oczywiście każda symfonia jest inna, a co za tym idzie – w jednej takie podejście będzie na miejscu, w innej – nie.
I Symfonia Sibeliusa czerpie jeszcze garściami z dorobku Czajkowskiego i Dvořáka. Jest romantyczna w duchu i wymaga romantycznego podejścia, podobnie jak II Symfonia, bardziej indywidualna, ale pomimo to pełna patosu i uczuciowości. Trzeba sobie powiedzieć od razu, że realizacje Barbirolliego nie są najlepszymi, jakie można znaleźć na rynku. Tempa są o wiele za wolne, a co za tym idzie – narracja nie przebiega płynnie, jest za to często w bardzo irytujący sposób powstrzymywana. Ociężałości nie wynagradza tu nawet ilość detali, jakie można wyłowić przy tak powolnym przepływie.
Bardzo podobnie wygląda sytuacja w przypadku poematu symfonicznego “Córka Pohjoli”. Powolny wstęp z cudownym solo wiolonczeli zachwyca doskonałym wyczuciem i specyficznym, północnym klimatem. Kłopoty zaczynają się, kiedy tempo powinno przyspieszyć, a napięcie wzrosnąć. Tak się nie dzieje, i osoby dobrze znające bardziej udane wykonania z pewnością poczują się zawiedzione.
III Symfonia diametralnie różni się od swoich poprzedniczek. O ile dwie pierwsze są romantyczne, to trzecia jest klasyczna. Wyróżnia się nieliczną obsadą, której kompozytor używana bardzo oszczędnie, a ogólny charakter muzyki jest lekki i pogodny, choć zdarzają się momenty o porywającej, ożywczej energii. Niestety, Barbirolli traktuje to dzieło w sposób, w jaki powinny zostać wykonane symfonie Antona Brucknera. Ociężałe tempa i potężne brzmienie odzierają ten utwór z całego wdzięku. Ostry, rytmiczny początek symfonii, grany przez kontrabasy i wiolonczele jest zamazany. Cała druga część traci charakter lekkiego, zwiewnego tańca. I tak jest niestety aż do końca – mozolnie i bez energii...
Zupełnie inaczej jest w przypadku IV Symfonii. Sibelius kolejny raz zmienia tu swoją stylistykę, a jego muzyka idealnie pasuje do podejścia Barbirolliego. Muzyka fińskiego kompozytora staje się niemal ascetyczna, maksymalnie skoncentrowana i surowa. Muszę przyznać, że słuchałem tego nagrania z zachwytem. Tempa są tutaj dopasowane idealnie, a mroczna i ponura symfonia brzmi niezwykle przekonująco. Podobnie zresztą jest w przypadku pozostałych, późniejszych utworów – V, VI i VII Symfonii. Tutaj podejście dyrygenta nie przerywa już narracji, a pomaga uwypuklić wszystkie elementy formy z niezwykłą klarownością. Niezwykle pięknie wypadają partie drewna – słucha się ich z ogromną przyjemnością. Oczywiście, malkontenci odrzucą i te nagrania z powodu powolnych temp, ale na mnie zrobiły one duże wrażenie.
Późne symfonie, pomimo pewnych podobieństw, różnią się w wyrazie. V Symfonia jest triumfalna i pełna majestatu, natomiast VI i VII są już bardziej skondensowane (VII Symfonia ma tylko jedną część) i pełne jesiennego smutku. Moją uwagę przykuła zwłaszcza kulminacja VII Symfonii – przyznam szczerze, że takiej intensywności po Barbirollim się nie spodziewałem.
Na pewno chętnie będę do tych nagrań wracał i chętnie polecę je każdemu, kto ceni sobie muzykę Sibeliusa.
Oskar Łapeta