Jasna strona ciemnej strony księżyca
ANDRZEJ KAWECKI: Dwaj murzyńscy bluesmani Pink Anderson i Floyd Council nigdy by nie przypuszczali, że ich nazwiska dadzą nazwę jednej z największych legend w historii rocka formacji, która na jego rozwój wywarła ogromny wpływ. Dokładnie w dniu moich dwudziestych urodzin 5 sierpnia 1967 roku ukazał się debiutancki album pt. „The Piper At The Gates Of Down” małoznanego jeszcze zespołu Pink Floyd. Krytyka bez szczególnego entuzjazmu odnotowała to wydarzenie, a „Kobziarz (grajek) u wrót świtu” nie dotarł nawet do pierwszej setki na liście prestiżowego amerykańskiego magazynu muzycznego „Billboard”. W tym czasie słuchało się właśnie wydanego przez Beatlesów ich „Sierżanta pieprza”- „Sgt Pepper΄s Lonely Hearts Club Band”.
Dopiero po sześciu latach, gdy na kolejne moje urodziny przyjaciel ofiarował mi przywiezioną z wakacyjnych wojaży płytę o ascetycznej i dziwnej okładce, zwróciłem większą uwagę na dotychczas mało znany mi zespół. Były to lata, kiedy płyty przywiezione z „Zachodu” czczone były niemalże jak relikwie, a prezentacja każdej nowości miała charakter uroczystej celebry. Moja „The Dark Side Of The Moon” stała się bohaterką jednego z wieczorów w słynnej, niestety nie istniejącej już, krakowskiej kawiarni „Kossakówka”. Jej gospodyni, Gloria, wnuczka Juliusza Kossaka, organizowała często spotkania dla ludzi związanych z wszelaką twórczością. We wnętrzach pełnych obrazów i antyków, rodzinnych pamiątek i bibelotów, przy blasku świec, w skupieniu i osłupieniu słuchaliśmy muzyki pięknej i przejmującej, która w tej atmosferze nabierała jeszcze większej wymowy.
Dlaczego postanowiłem napisać o płycie, której okładka przypomina bardziej zapowiedź kursu fizyki, a nie szczytowe osiągnięcie Rogera Watersa i spółki, dzieła, które zawirowało rozwojem rocka na wiele lat? Po pierwsze, że przez ostatnie lata ukazały się kolejne jubileuszowe wydania z okazji 25-lecia i kolejne na 30- i 40-lecie pierwszego wydania tego albumu, który przez kolejne dekady towarzyszy mi niezmiennie, a po wtóre, to płyta, która pomimo już sędziwego wieku, jak na twórczość rockową, niesie jakże aktualne nadal przesłanie, bo porusza bliski nam problem, problem ludzkiej egzystencji z jej rozterkami, oczekiwaniami i marzeniami.
Mów do mnie
https://www.youtube.com/watch?v=R49d4f5sEs4
W czym zatem tkwi unikalność i ponadczasowość tej płyty, na której wychowały się kolejne pokolenia? Co takiego niezwykłego jest w tej niełatwej, jednej z najsłynniejszych, ale i najbardziej ponurych i pesymistycznych płyt w historii rocka? Album przez 740 tygodni (14 lat!) utrzymywał się na liście najlepiej sprzedawanych płyt w USA, deklasując rywali. Żaden inny album rockowy nie przebywał na tej liście przez choćby połowę tego okresu. „The Dark Side Of The Moon” to nie zestaw banalnych łatwo wpadających do ucha przebojów, to muzyka wielka, trudna i ambitna, muzyka, której opoką są intelektualne i egzystencjonalne przemyślenia płynące z głębi umysłu. Teksty tego koncept-albumu poruszają to, co ludzi od wieków nurtuje najbardziej, poszukiwanie sensu i swojego miejsca w życiu. W życiu, które nic nie obiecuje i tak niewiele daje.
Czy wiara, sława, sztuka, aktywność, zdobycz i szczęście to tylko maski zakrywające próżnię? Próżnię nie mającą ani początku ani końca, która ukazuje się, gdy przy pomocy myśli, logiki i rozumu zaczniemy analizować, obnażać i obskubywać życie? Ale czyż, jeżeli jednak ma być ono w ogóle do zniesienia, nie powinno być przeżywane intensywnie? Może właśnie stąd bierze się ten ogólny pęd, jaki nadajemy swojemu życiu, tonąc często w bezsensie tej gonitwy. A może to wstręt do przeciętności i tęsknota do doskonałości lub człowieczy upór, by pozostawić po sobie choćby ślad, pamięć, popycha nas do kieratu kariery, by uwiecznić swoje intuicje i swoje przelotne tryumfy nad uciekającą wiecznością?
Trud istnienia, zmaganie się z poczuciem bezsensu życia, ucieczka przed bólem egzystencji w szaleństwo… czy taka jest cena i taki ma być finał naszych działań?
„The Dark Side Of The Moon” trudno jest jednoznacznie określić od strony muzycznej, różnorodne z wielkim kunsztem nagrane kompozycje, świetne pasujące do siebie. Czegóż tu nie mamy, od rockowego „Time”, poprzez eksperymenty dźwiękowe, do przepięknych ballad takich jak „Us And Them” czy wielkiego światowego hitu „Money”.
Pieniądze
https://www.youtube.com/watch?v=cpbbuaIA3Ds
To jedno z najwybitniejszych dokonań Pink Floyd wiele zawdzięcza Alanowi Parsonsowi, który był realizatorem nagrań i nadał mu przestrzenne i kryształowo czyste brzmienie. Pomiędzy nagraniami nie ma przerw. Po mistrzowsku zmiksowana muzyka przez Chrisa Thomasa stanowi jedną cudowną całość, która jak nimfa czaruje nas, by po chwili całkowicie nami zawładnąć.
Trudno jest szczególnie wyróżnić jakiś utwór, po prostu wszystko jest wspaniałe, zapierające dech: i piękna ballada „Breathe” i „Time”, który rozpoczyna się jakże charakterystycznym ostrym dźwiękiem dzwoniącego budzika, a mamy tu również prawdziwą perełkę, uznaną za jedną z najwspanialszych improwizacji wokalnych, pieśń bez słów na temat śmierci wykonaną przez pieśniarkę gospel Clary Torry. Należy również wspomnieć o zaproszonym do nagrań saksofoniście Dicku Parrym, który dał popis swojej gry („Money”). O grze Watersa, Gilmura, Wrighta i Mansona nie można nic powiedzieć ponad – absolutna doskonałość.
Całość płyty łączy motyw bijącego serca, który rozpoczyna i który powraca na końcu płyty wraz ze słowami Jerrego Driscola portiera ze studia na Abby Road..., „tak naprawdę nie ma ciemnej strony księżyca, obie strony są ciemne”...
Zrozumienie całości przesłania nie jest łatwe, ciemna strona księżyca – ciemna strona ludzkiej natury, charakteru, ludzkiego życia, uciekający czas częstokroć bezmyślnie marnotrawiony, fetysz pieniądza, który prowadzi do depresji, niszcząc psychikę i właściwie podejście do życia, pogoń za sukcesem, depcząc po drodze ideały,.„dryfowanie na samym czubku najwyższej fali wprost w objęcia przedwczesnej śmierci”...,a „przecież wszystko co dobre w życiu mamy w zasięgu ręki, ale wpływ ciemnej strony naszej natury sprawia, że nie jesteśmy w stanie sięgnąć po to”.
Czy zatem pogodzić się z ponurym i pesymistycznym przesłaniem „The Dark Side Of The Moon” o daremności nadania życiu głębszej treści. Czy jest ono mocno przesadzone, a rzeczywistość jest bardziej optymistyczna?
Odpowiedź nie jest oczywista ani prosta. Może pomoże przywołany wiersz Petrarki „Przyszedłem tylko po to, by innych obudzić” da tę odpowiedź i chyba tu należy szukać zamysłu autorów: przebudzenia, wstrząśnięcia, sprowokowania do pytań, których nikt samemu sobie często nie zadaje, które stawiają pod znakiem zapytania cały nasz światopogląd, wszystkie nasze wartości i całe życie, zmuszając do analizy samych siebie, swej przyszłości. Ciemna strona księżyca nie jest płytą łatwą bo niełatwego problemu dotyka. Na pewno należy poświęcić jej trochę czasu, kilkakrotnie przesłuchać i dopiero wtedy zrozumie się ją i polubi, a gdy do tego się dojdzie, ukaże ona jaśniejsza stronę, „jaśniejszą stronę ciemnej strony księżyca”. Jest nią chwila refleksji, czas ofiarowany sobie, czas na spotkanie z samym sobą i uświadomienie, że w życiu najważniejsze jest samo życie, a reszta zależy już tylko od naszego wyboru pomiędzy tonięciem w bezmiarze pracy i wyścigiem do kolejnych zaszczytów, a beztroskim bujaniem w obłokach. Tej płyty nie można nie mieć.
Czas
https://www.youtube.com/watch?v=JwYX52BP2Sk
Posiadam wszystkie kolejne wydania tego albumu i chociaż są zremasterowane, to największą radość słuchania sprawia mi, gdy dźwięki płyną w wydaniu analogowym: czarny winylowy krążek ten z 1973 roku wiruje na gramofonie a lampowy wzmacniacz dba o to, by każdy dźwięk był pełny, soczysty i ciepły wierny zapisowi. Ot, cała magia…
Po płytę tę sięgam często, bo przypomina mi o jednym z najpiękniejszych prezentów urodzinowych, jakie otrzymałem w młodości i by trochę pofolgować sobie, gdy moje życie „przekracza barierę dźwięku”.
Z życzeniami miłego słuchania
Andrzej Kawecki
Dyrektor biura promocji Miasta Zakopanego, posiadacz ogromnej kolekcji płyt z muzyką klasyczną, rockową i jazzową, czytelnik magazynu Presto