Janusz Prusinowski: Chodziłoby o zachowanie tożsamości
„Budujemy sztukę, rzeczy piękne, budujemy życie z materiału, z substancji, która jest w pobliżu. Te substancje akceptujemy, przekształcamy i myślę, że podobnie jest z tradycją i z muzyką. I ze światem, który z tego powstaje.”
Rozmawia Katarzyna Goszcz
Dłuższą część rozmowy znajdziesz w Presto #19
Czy Janusz Prusinowski ma więcej z Janka muzykanta, czy z Kusego Janka?
Czasem widzę, że trudno jest mi zachować równowagę pomiędzy Jankiem muzykantem a Kusym Jankiem. Obydwie te postacie są zresztą dosyć szalone. Bardzo lubię po prostu móc sobie pomuzykować. Wziąć instrument, jakikolwiek, i posłuchać, jakie z niego wychodzą dźwięki, albo jaka ze mnie wypływa muzyka. Właściwie Janko Muzykant może być niedaleki Kusego Janka, tego, który na opak i robi i widzi. I myśli trochę w innych kategoriach, niż by się wydawało za rozsądne i logiczne.
Co dla Ciebie oznacza muzykowanie, bo dla każdego oznacza to trochę coś innego. W kręgu muzyki tradycyjnej, muzykowanie to chyba słowo klucz.
Chyba to jest słowo klucz w ogóle do znajdywania przyjemności w muzyce, w dźwięku. Trochę mi to przypomina jedzenie. Można jeść szybko, przełknąć i zapomnieć i biec do swoich obowiązków, a można smakować. Karmić się tym na różnych poziomach. Z muzyką może być podobnie. Cieszę się dźwiękiem, cieszę się melodią, obserwuję jak ta melodia powstaje, jak się wygina. Jest trochę taką grafiką do słuchania. Słucham swojego instrumentu, innych muzyków grających. My ze sobą rozmawiamy. W muzyce czuje się obecność. Czy ktoś jest smutny, czy wylewa się z niego entuzjazm, czy mu się podoba to, co gram. Czy mu się nie podoba. To wszystko ze sobą gada i chyba kiedyś właściwie w każdej dziedzinie muzyki chodziło o muzykowanie. Pianista siadał i zaczynał muzykować. Trochę sobie przypomniał coś, trochę zagrał co najbardziej lubi, trochę poimprowizował wokół tego. Czas poszerzał tę sferę teraźniejszości. Tutaj i teraz dzieje się muzyka, dzieje się dźwięk, dzieje się opowieść. Tak sobie wyobrażam muzykowanie, tak tego muzykowania doświadczam i wydaje mi się, że tak to się działo na wsi. Ludzie się spotykali i muzykowali, jeśli mieli naturę muzykanta oczywiście.
Razem z żoną, a tak naprawdę z całą rodziną stworzyliście płytę i projekt z warsztatami dla dzieci Gdzie się podział Kusy Janek, Ty masz Twoje Trio i festiwal Wszystkie Mazurki Świata. Czy jest to wyraz Twojej tożsamości i kreatywności, czy próba przekazania tradycji i jej ochrony? Czy jest potrzeba ochrony dziedzictwa, ochrony muzykowania, a jeśli tak, to w jaki sposób to zrobić? Jeśli to kontakt z rzeczywistością i ma to wynikać z natury przenikającej do nas, to szczególnie w miastach, ta rzeczywistość jest daleka od natury i wydaje się daleka od muzykowania.
Można by tak myśleć, ale chyba szczególnie w miastach stajemy się głodni natury i naturalności. Głodni też bliskości, przyjaźni, wspólnoty. Mam nadzieję, że te podstawy ludzkiej natury nie zmieniły się od tysiącleci. Zastanawiam się jak rozumieć, jak formułować tę koncepcję ochrony, bo właściwie w naturze jeśli coś wymaga ochrony, to znaczy, że nie jest sobie w stanie samo poradzić, w takich czy innych zmieniających się warunkach. My w naszej kompanii, zajmujemy się tymi starymi formami, zarówno w muzyce jak i w społeczności. Od dawna szukamy innych ścieżek, niż taka skansenowa albo muzealna forma ochrony. Szukamy takich ścieżek, które by uruchamiały procesy na wsi, w mieście, dzięki którym to procesom ta muzyka wracałaby do swojej pierwotnej funkcji i stawałaby się na powrót potrzebna. Gdzie nie byłaby czymś wyrwanym z kontekstu, tak jak można myśleć, no bo do czego mogą służyć oberki w mieście, albo pieśni pogrzebowe w mieście, albo kolędy w mieście, czy w świecie w XXI wieku? Szukam sposobów, a czasami są to bardzo proste rzeczy, na to, żeby ludzie sami zaczęli odczuwać potrzebę na przykład spotkania, czy afirmacji swojej wspólnoty, czy tożsamości z pomocą muzyki, która do niej należy. Zwróć uwagę, że ogromna część różnych wspólnot, żeby celebrować tę wspólnotę bierze gitarę i gra rock and rolla śpiewając po angielsku, albo piosenki z lat 70. albo pieśni wojenne, patriotyczne. Ale żeby zagrać coś do tańca, to wcale tych narzędzi nie ma wiele.
Stowarzyszenie „Tratwa”, czy też „Akademia Kolberga” od długiego już czasu prowadzi działania na wsiach służące temu, żeby ludzie odzyskiwali podmiotowość. Odzyskują poczucie wartości, poczucie dumy z tego, co należy do ich dziedzictwa, umiejętność samoorganizacji na przykład przy organizowaniu potańcówki z kilkoma czy nawet kilkunastoma kapelami. I okazuje się, że ta ochrona to nie polega na tym, że mądry człowiek, naukowiec chroni zjawisko, które samo nie jest w stanie się obronić przez zmasowanym atakiem medialnym, tylko że pojawiają się narzędzia dzięki którym to ludzie, zarówno na wsi jak również w mieście sami uczymy ludzi nie tylko jak tańczyć, jak grać do tańca, jak się bawić, ale też jak zorganizować takie wydarzenia. W społeczności wiejskiej to też była podmiotowość, ludzie wspólnie coś robili jako wspólnota. Z takich małych wspólnot może powstać większy organizm, Polska, która tańczy, Polska, która śpiewa, Polska, która jest zróżnicowana, bogata, ciekawa i dająca miejsce na wszystko i wszystkich.