Jakub Józef Orliński: Nie jesteśmy tacy poważni
Ze światowej sławy kontratenorem Jakubem Józefem Orlińskim rozmawia Lukrecja Jaszewska
Lukrecja Jaszewska: Spotykamy się między Pana podróżami?
Jakub Józef Orliński: Tak, dokładnie dopiero co skończyłem produkcję Rodelindy w Lille we Francji, a już jutro będę na próbie z moim pianistą Michałem Bielem w Barcelonie.
Czyli życie na walizkach, w podróży w przypadku młodego muzyka to coś normalnego?
W moim przypadku tak. Nie wiem, czy tak samo mają inni artyści, ale jako kontratenor niestety nie mam możliwości bycia zatrudnionym w teatrze na więcej niż jedną produkcję w sezonie. W większości teatrów w przeciągu sezonu produkcji jest całkiem sporo, ale tych z wykorzystaniem mojego typu głosu jest jedna, może dwie. Nie ma sensu zatrudniać na stałe kontratenora. Dlatego jestem tzw. freelancerem, czyli jeżdżę od projektu do projektu.
Bycie w podróży jest interesujące, bo spotyka się na swojej drodze wielu ciekawych ludzi, w Pana przypadku również muzyków. To sprzyja zapewne nowym projektom, otwierają się nowe możliwości i rodzą się pomysły?
Tak, zdecydowanie. Dlatego zacząłem robić to, co robię, czyli pracować jako śpiewak operowy. Tak naprawdę zacząłem podróżować jako tancerz, bo jestem break-dancerem i pierwsze moje podróże po Europie były ściśle związane z tańcem. Brałem udział w konkursach, zawodach tanecznych, a potem dopiero zacząłem startować w konkursach wokalnych. Przyznam, że bardzo mi odpowiada taki sposób poznawania świata, wnikania w różne kultury.
Taniec z jednej strony różni się od muzyki, a z drugiej strony nie jest od niej aż tak odległy?
W swoim życiu znajduję bardzo dużo rzeczy, które staram się łączyć ze sobą. Uczę się jednej dziedziny sztuki, którą staram się wykorzystać w syntezie z drugą. Taki eklektyzm bardzo dobrze działa na moje zdrowie psychiczne i fizyczne. Świat muzyki klasycznej potrafi być czasami bardzo intensywny i wyczerpujący, i żeby złapać równowagę lubię pójść sobie na salę i potańczyć. W każdym miejscu w którym pracuję znajduję zazwyczaj ludzi z lokalnej sceny tanecznej i bardzo szybko nawiązuję z nimi kontakt. Trenuję z nimi, a to pomaga mi złapać oddech od klasycznego świata, mogę wejść w taką moją przestrzeń. To jest taki swego rodzaju sposób medytacji.
A co było pierwsze taniec czy muzyka?
Zacząłem uczyć się śpiewu solowego dokładnie wtedy gdy zacząłem tańczyć. Żeby być tancerzem, tak na poważnie, to prawdopodobnie musiałbym zacząć tańczyć w wieku 4 czy 5 lat, a ja zacząłem gdy miałem 19, dlatego niestety było już dla mnie trochę za późno.
Nie znam drugiej osoby, która łączy tak różne światy, muzykę klasyczną i break dance.
Lubię wysiłek fizyczny. Lubię podejmować się zadań, których wykonanie może wydawać się niemożliwe. W ten sposób sprawdzam swojej bariery. Dobra kondycja fizyczna bardzo pomaga w śpiewaniu. Kiedy dostaję nowy utwór to muszę go wpracować w swój aparat głosowy i cały organizm aby wyrobić pamięć mięśniową. To wymaga czasu. Podobnie dzieje się w przypadku tańca.
Od zawsze był Pan taki pracowity?
Nie wiem czy od urodzenia, ale zawsze byłem kreatywny. Nie nudziłem się sam ze sobą. Gdy o tym teraz myślę, to zawsze było mnie wszędzie pełno - deskorolka, wspinanie po drzewach, trampoliny, snowboard. Moja kreatywność mnie wyzwala i dzięki temu mam trochę szerszy punkt widzenia na życie, a także na operę .
Ile dni w ciągu roku spędza Pan w Polsce?
Uuuu.... zawsze jestem w okresie Świąt Bożego Narodzenia. A poza tym to trudno o jakiś stały harmonogram. Jak mi się uda, to zawsze z chęcią wpadam chociaż na dwa dni. Nie mogę narzekać.
A jak się Pan czuje, gdy słyszy na swój temat tyle pochlebnych opinii? Fantastyczny głos, wspaniały śpiewak, prawdziwy geniusz, etc.?
Oczywiście jest mi bardzo miło. Ale zawsze znajdzie się też ktoś kto wyrazi jakąś bardzo zgryźliwą uwagę na mój temat. Jakoś mnie to nie dotyka. Wierzę w to co robię i codziennie staram się być lepszy nie tylko jako muzyk ale też jako osoba. Jeżeli komuś się nie podoba to co robię, to oczywiście ma do tego prawo, ale ja nie zamierzam się przejmować komentarzami (często anonimowych) ludzi. Jestem młody i też chcę, aby moimi odbiorcami byli ludzie młodzi. Dlatego też staram się łączyć taniec i śpiew, aby dotrzeć właśnie do tej młodej generacji - nie tylko muzyków ale i normalnych ludzi. Na swoim social media pokazuję siebie takim jaki jestem naprawdę. Jak spędzam swój czas. Ludzie nie mają pojęcia jak dużo w moim życiu jest różnego rodzaju pracy. Nie tylko śpiewaniea na scenie.
Nic nie dzieje się samo?
Oczywiście, mnóstwo czasu spędzam na wyszukiwaniu różnego rodzaju utworów. Ciągle myślę jak zaskoczyć swoją publiczność. W moim nowym albumie „Anima Sacra” razem z moim przyjacielem Yannisem Francois znaleźliśmy dużo nowości, które na pewno zaintrygują publiczność. Obecnie jestem na takim etapie, że zależy mi na dotarciu również do takich osób, dla których muzyka klasyczna nie istnieje. I myślę, że pokazując siebie od kulis jestem w stanie przynajmniej zainteresować kogoś tym co robię, a to już dużo. Dodatkowo jeśli uda mi się na tyle zachęcić kogoś aby przyszedł na koncert, to naprawę czuję się szczęśliwy. Jestem młodym muzykiem z pomysłem na siebie, podążam z duchem czasu i chcę zmienić myślenie o muzykach klasycznych. Nie jesteśmy tacy poważni, jak to przyjęło się uważać.
Uważa się Pan za szczęściarza? Pana kariera pięknie się rozwinęła? Wystąpił Pan na scenie Metropolitan Opera w Nowym Jorku, o tym marzą najwięksi?
Myślę, że jest w tym trochę szczęścia, ale nie ukrywam, że to jest i był ogrom pracy. Będąc w Juilliard School wstawałem o 6.00 rano, o 8.00 już byłem w szkole i spędzałem tam czas do północy. Wiedziałem czego mi brakuje i dlatego całkowicie poświęciłem się zdobywaniu wiedzy. Edukacja w Stanach Zjednoczonych jest bardzo droga. Dzięki stypendiom i konkursom które wygrałem mogłem zapłacić za moją naukę w Juilliard i jakoś się tam na miejscu utrzymać. Mój pierwszy rok był bardzo ciężki, ale na szczęście na drugim roku było już dużo lepiej. Życie w USA było bardzo dynamiczne i intensywne, ale był to dla mnie wyjątkowy czas. Poznałem wielu ciekawych ludzi i mieszkałem w mieście do którego nigdy nawet nie marzyłem żeby trafić.
A jak Pan trafił na swojego pianistę?
Ja i Michał uczestniczyliśmy w programie dla młodych talentów - Akademia Operowa pod kierunkiem pani Beaty Klatki w Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie. Bardzo dużo zawdzięczam Pani Beacie, bo to ona przyjęła mnie do swojego programu wiedząc, że znalezienie nauczyciela dla kontratenora nie będzie takie łatwe. Po jakimś czasie zatrudniła Eytana Pessena i Matthiasa Rexrotha, świetnych pedagogów, którzy wypchnęli mnie, jak i też innych uczestników akademii, na świat. To oni zaproponowali mi, abym udał się na przesłuchanie do Curtis Institute of Music w Filadelfii. Podjąłem to wyzwanie, byłem w finałach przesłuchań, ale nie dostałem się. Zaproponowano mi abym udał się do The Juilliard School, do którego w tym samym czasie zdawał Michał Biel. Tak więc los nas tak jakoś połączył. Studiowaliśmy razem w The Juilliard School, przez pierwszy rok również mieszkaliśmy razem w akademiku. Bardzo dużo razem pracowaliśmy. Myślę że dzięki przyjaźni doskonale rozumiemy się na polu prywatnym jaki i muzycznym.
A jak to się stało, że odkrył Pan u siebie głos kontratenora?
Przygodę ze śpiewem rozpocząłem jako 9 letnie dziecko w amatorskim Chórze Chłopięco-Męskim Gregorianum. Miałem wówczas zerowe pojęcie o muzyce. Mimo tego, że nie znałem historii muzyki, nie umiałem grać na żadnym instrumencie i nie miałem pojęcia o harmonii, to chór, a zwłaszcza prowadzący, Berenika Jozajtis i Leszek Kubiak zaszczepili we mnie pasję do wspólnego muzykowania. Podczas lat spędzonych w chórze moim idolem był zespół The King’s Singers. Imponowali mi, chciałem zostać jednym z nich, dlatego poszedłem na studia muzyczne. Po drodze jednak plany się trochę zmieniły, bo bardzo upodobałem sobie jednak śpiewanie różnego rodzaju muzyki jako śpiewak solowy.
I solista może porwać za sobą publiczność?
Tak, na pewno. Wymaga to oczywiście dużego nakładu pracy, ale jest to jak najbardziej możliwe. Moje początki na Uniwersytecie im Fryderyka Chopina w Warszawie były bardzo trudne. Miałem bardzo dużo braków, dlatego właściwie zamieszkałem na uczelni. Nie dostałem się na studia stacjonarne więc musiałem płacić za pierwsze 3 lata studiów. Miałem o tyle szczęścia, że na mojej drodze pojawili się anonimowi sponsorzy, anioły, których do dziś dnia nie znam i dzięki którym udało mi się jakoś spłacić studia. Nie mam pojęcia kto mi pomógł finansowo, ale bez tej pomocy nie udałoby mi się skończyć licencjatu na UMFC. Na szczęście udało mi się dostać na studia magisterskie w trybie stacjonarnym i wszystko zaczęło jakoś iść do przodu. Muszę przyznać, że słuchając swojego śpiewu z pierwszego, drugiego roku studiów to w sumie się nie dziwię, że nie zostałem przyjęty. Byłem wówczas na niskim poziomie wokalnym. Dzięki pracy z Panią Ewą Komorowską przed studiami, a potem z Panią profesor Anną Radziejewską już na studiach, udało mi się ukończyć 5 lat edukacji na warszawskiej uczelni. Przyznam, że gdyby nie wielkie serce Pani Anny to nie wiem jak dziś wyglądałby projekt zwany Jakubem Józefem Orlińskim, bo mam wrażenie że prawie nikt wówczas nie wierzył że to się może udać.
Pana historia pokazuje, że warto podążać za marzeniami, intuicją, że trzeba być mocno zdeterminowanym i nie poddawać się.
Myślę, że jestem tak ukierunkowany. Wkładam dużo pracy w to co sobie wymyślę. Nie ważne co bym robił zawsze chciałem to robić jak najlepiej, czy to była deskorolka, snowbard, rzeźbienie, rysowanie czy tworzenie hip-hopowych beatów. Niestety nie da się robić wszystkiego, a ja w końcu znalazłem tą dziedzinę która przynosi mi najwięcej satysfakcji i spełnienia.
Oprócz występów scenicznych są też płyty. Jak do tego doszło, bo płyta Anima Sacra jest czymś naprawdę wyjątkowym?
Dzięki podróżom nawiązałem kontakt z Alain Lanceron prezydentem Warner Classic & Erato, który zaproponował mi nagranie płyty solowej. Podzieliłem się z nim moimi pomysłami i udało się. W muzyce klasycznej zazwyczaj jak ktoś wchodzi na rynek płytowy to zaczyna projektem bardzo znanych kompozycji tzw. Handel hity albo The best of Vivaldi – czyli nie do końca to co ja wyobrażałem sobie jako mój solowy debiut. Chciałem zrobić coś mojego, świeżego. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze inspirowała mnie architektura, szczególnie katedry i kościoły, a także muzyka sakralna, która ma dla mnie wymiar duchowy. Pomyślałem sobie, że powinienem podążyć właśnie w tym kierunku i spróbować zrobić projekt z muzyką sakralną.
Czyli zaufał Pan swojej intuicji?
Tak, ale splot wszystkich okoliczności też miał wpływ na tę decyzję. Na swej drodze spotkałem świetnego śpiewaka Yannisa Francois, który pasjonuje się muzyką dawną, kastratami i wynajdowaniem utworów które nie były wykonywane od setek lat. Zatrudniłem go do projektu „Anima Sacra”. Trwało to długo bo materiał nutowy zbieraliśmy przez ponad rok. Yannis znalazł ponad 40 manuskryptów. Po bliższym zbadaniu utworów finalnie wybraliśmy do naszego albumu 8 światowych premier i 3 utwory, które były już nagrane, ale dość mało znane. Właśnie te 11 kompozycji zdecydowaliśmy się wypuścić na świat pod nazwą „Anima Sacra”.
W planach są jakieś nowe projekty?
Tak, mamy całą listę utworów na kolejne nagrania. Nie mogę nic zdradzić, bo nadal toczą się rozmowy. W każdym razie tyle się dzieje, że roznosi mnie pozytywna energia.
Kalendarz zapełniony na najbliższe lata?
W świecie muzyki klasycznej wszystko dzieje się trochę z wyprzedzeniem. Jestem umówiony już na projekty, które są zaplanowane na dwa lata do przodu.
Czyli nie miejsca na spontaniczność?
Zawsze jest miejsce na spontaniczność, nawet przy mocno wypełnionym kalendarzu.
A co Pan czuje powracając z tych licznych podróży do Warszawy?
Uwielbiam tu wracać. Mam tu całą rodzinę. Na razie nie mam nigdzie stałego miejsca, nie mam swojego mieszkania. Mam czerwoną walizkę, z którą przemieszczam się to tu, to tam i jest mi z tym bardzo dobrze.
Czy dużo słucha Pan muzyki?
Tak, bardzo dużo. Nie mam ulubionego gatunku muzyki. Słucham bardzo różnych wykonawców. Bardzo lubię grupę hip-hopową The Hilltop Hoods z Australii. Ich album The Hard Road, jest niezwykły, zwłaszcza w wersji z orkiestrą symfoniczną. Coś niesamowitego. Na moim odtwarzaczu znajdzie się prawie wszystko.
A cisza jak działa?
O tak, lubię ciszę, ale uwielbiam też dźwięki natury, gór, lasów, rzek. Są to tony bardzo uspokajające. Jak muszę naładować swoje baterie, to moim ulubionym miejscem odpoczynku zawsze jest natura.
A gdy wychodzi Pan na scenę to jakie emocje Panu towarzyszą?
Zależy na jaką scenę wychodzę i z jakim materiałem. Kiedyś otrzymałem radę od polskiego artysty Jerzego Artysza, który powiedział „Słuchaj, możesz nie śpiewać dobrze, ale jak wychodzisz na scenę to staraj się mieć z tego jak najwięcej radości i staraj się pójść za tym co czujesz. Te wszystkie godziny które ćwiczysz, spędzasz w sali starając się udoskonalić swoją technikę - zapomnij o tym. Praca została wykonana, więc mięśnie będą pamiętać co robić. Staraj się przekazać wartość, która jest dla Ciebie ważna i uwierz w siebie.” Myślę o tym prawie za każdym razem przed wyjściem na scenę. Chcę mieć jak najwięcej satysfakcji, radości z tego co robię. Chcę przekazywać publiczności jakieś wartości, sprawić że coś poczują. Nie ważne jest co dokładnie, bo każdy może mieć inne odczucia, ale największym sukcesem jest dla mnie poruszenie czyjegoś serca i umysłu za pomocą moich interpretacji.
***