Islandia, której nie znasz [recenzja filmu "Daleko od Reykjaviku"]
Filmy islandzkie są w Polsce regularnie wyświetlane szczególnie przez kameralne kina, zapewne z uwagi na stosunkowo duże zainteresowanie Polaków samą Islandią – w dawnych czasach znajdująca się na szlaku wikingów, zamieszkała przez urocze maskonury kraina wulkanów, lodowców i zorzy polarnej, otoczona wodami stanowiącymi dom dla humbaków, nieustannie rozpala naszą wyobraźnię.
Nic dziwnego więc, że poza turystami odwiedzają ją artyści poszukujący twórczej inspiracji np. kompozytorka Agata Zubel, a na rynku co jakiś czas pojawiają się poświęcone jej interesujące pozycje książkowe, jak np. „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka. Po filmach takich, jak nagradzane: „Nói Albinói” (reż. Dagur Kári, Dania/Islandia/Niemcy/Wielka Brytania 2003) czy „Biały, biały dzień” (reż. Hlynur Pálmason, Dania/Islandia/Szwecja 2019), kolejnym głośnym tytułem była doceniona w sekcji „Un Certain Regard” w Cannes opowieść „Barany. Islandzka opowieść” (reż. Grímur Hákonarson, Dania/Islandia/Norwegia/Polska 2015). Nowy film tego twórcy to „Daleko od Reykjaviku”, który we wrześniu wszedł na ekrany polskich kin.
W tym dramacie mamy okazję poznać wyspę z zupełnie nowej strony. Akcja „Daleko od Reykjaviku" koncentruje się na problemie bardzo lokalnym, a zarazem spotykanym w różnych systemach gospodarczych. Nie bez przyczyny główna bohaterka, Inga (przekonująca w tej roli Arndís Hrönn Egilsdóttir), jest porównywana z filmową Erin Brockovich – w opowieści Hákonarsona rzuca wyzwanie spółdzielczej mafii. Na ten odważny krok decyduje się po samobójstwie męża, gdy dowiaduje się, iż ten przed śmiercią donosił na sąsiadów skupujących produkty inne niż rekomendowane przez spółdzielnię, a to dlatego, że był szantażowany przez regionalnych hegemonów groźbą utraty ukochanego gospodarstwa.
Inga jest zdeterminowana, obiera niekonwencjonalne metody protestu, wiele ryzykuje bo pragnie uchronić innych przed życiem w ciągłym lęku. I choć ostatecznie w finale traci wszystko i musi wyjechać, to przecież doprowadza do gruntownych zmian w regionie. Oczywiście, chociaż przez cały film jej kibicujemy, momentami różne kwestie mogą budzić nasze wątpliwości. Model gospodarki wspierający lokalnych producentów mleka nie wydaje się z założenia zły, zwłaszcza biorąc pod uwagę twarde prawa kapitalistycznego rynku. Niemniej brak zdrowej konkurencji oraz ograniczenia nakładane na sprzedawców i wygórowane oczekiwania wobec nich, doprowadzają rolników na skraj bankructwa i blokują gospodarczy rozwój – w ten sposób to, co początkowo zakładano z intencją stworzenia systemu wzajemnego wsparcia, na przestrzeni lat wypaczyło się i stało narzędziem manipulacji w rękach wybranych przedstawicieli grupy. Inga chce życia w prawdzie, wolności i autentycznej demokracji, nie tylko z nazwy. Nie może przywrócić życia mężowi, ale w dalszym ciągu może zrobić coś dla potomnych i naprawić błędy przeszłości, dając za przykład losy swojej własnej rodziny.
Mimo, że jej walka z systemem rozgrywa się w niewielkiej społeczności i jest opowiedziana bardzo dosłownie, wręcz prostolinijnie, niezwykła sceneria nadaje tej historii nieco poetycki wymiar i odsłania inne oblicze słynącego z nieziemskich krajobrazów i zmiennych warunków pogodowych kraju. W ten sposób „Daleko od Reykjaviku” staje się uniwersalną opowieścią o subtelnych mechanizmach władzy i pozorach demokracji w małej społeczności broniącej swojej tożsamości oraz o przekształcającym ból buncie jednostki, który jest niczym mały kamień pociągający za sobą całą lawinę.
(MB)