Idą Święta!
„Kevin sam w domu” bez muzyki Johna Williamsa? To byłby inny film. Śmiem twierdzić, że jego świąteczna siła ma swoje źródło nie w ekranowej historii, ale właśnie w partyturze.
„Kevin sam w domu” (1990) był dla Williamsa projektem dosyć nietypowym. Wcześniej kompozytor bardzo rzadko pracował przy produkcjach skierowanych do młodych widzów, nie licząc „E.T” (1982), które w zasadzie należy do nurtu Kina Nowej Przygody. Początkowo twórcy planowali zatrudnić doświadczonego w tej materii Bruce’a Broughtona („Harry i Hendersonowie”, „Bernard i Bianka w krainie kangurów”, „O chłopcu, który umiał latać”), jednak konflikt terminów zadecydował inaczej. Podobno Williams szczerze ucieszył się z propozycji i pełen entuzjazmu zasiadł do fortepianu, by komponować. Inspirację czerpał przede wszystkim z baletu Czajkowskiego „Dziadek do orzechów”. Wsłuchując się w ścieżkę dźwiękową czy oglądając film, znajdziemy odniesienia do „Tańca wieszczki cukrowej”, a przede wszystkim do „Trepaka” – np. scena porannej bieganiny po domu czy gonitwy terminalem lotniczym. Co ciekawe, kompozytor wykorzystał również pierwsze 4 dźwięki średniowiecznej pieśni „Dies Irae”, scharakteryzował nimi przerażającego sypacza soli – Marleya. Oprócz muzyki ilustracyjnej Williams napisał dwie piękne kolędy: „Somewhere In My Memory”, która rychło stała się świątecznym standardem oraz bardzo nastrojowe „Carol of the Bells”. Za swój twórczy wkład w wizję reżysera Chrisa Columbusa został podwójnie nominowany do Oscara: za muzykę oraz za najlepszą piosenkę (zwyciężył wówczas „Tańczący z wilkami” Johna Barry’ego oraz piosenka „Sooner or Later” z filmu „Dick Tracy”). Kolędę „Somewhere In My Memory” na potrzeby hiszpańskojęzycznej wersji filmu zaśpiewała iberyjska śpiewaczka i aktorka Ana Belén.
A gdyby tak straszydła z zaświatów odpowiedzialne za organizację święta Halloween porwały Świętego Mikołaja i przejęły władzę nad Bożym Narodzeniem? Na to retoryczne pytanie wyczerpująco odpowiada musicalowa animacja „Nightmare Before Christmas” (1993) – wyprodukowana przez Tima Burtona i co najważniejsze stworzona metodą poklatkową, podobnie jak jego późniejsza „Gnijąca Panna Młoda” (2005) czy wcześniejsze nadwiślańskie „Przygody Misia Colargola” (1967-74).
Wypada w tym miejscu nadmienić, że główna kobieca postać filmu, Sally, mówi głosem mamy Kevina – aktorki Catherine O’Hary. Natomiast wspaniałą oprawę muzyczną wykreował stały współpracownik Burtona – Danny Elfman. Cóż to za uczta dla ucha! Zaskakuje błyskotliwymi aranżacjami, zmianami nastrojów, tematycznym bogactwem. By perfekcji stało się zadość, partie wokalne Jacka Skellingtona, głównego bohatera, wykonał sam kompozytor. Elfman zręcznie unika linii melodycznych (może uznał je za zbyt trudne?), stawiając na popisową melorecytację – i tutaj aktorski talent kompozytora wręcz eksploduje! Z każdego słowa wyciska maksimum treści, nieustannie zmienia barwę głosu, wzrusza, straszy, słowem gra na strunach głosowych, jak Paganini na skrzypcach. Rewelacyjny efekt końcowy wymagał sporych nakładów roboczogodzin – animacja powstawała blisko 3 lata. Długa i intensywna produkcja oprawy muzycznej doprowadziła do napięć pomiędzy kompozytorem, a reżyserem i w rezultacie do chwilowej przerwy w ich stałej współpracy. Nad kolejnym filmie Burtona „Ed Wood” (1994) pochylał się Howard Shore. Potem było już po staremu.
Wesołych Świąt!