Gdzie się podziały tamte tematy?
Ostatnimi laty coraz rzadziej po wyjściu z kina mam co gwizdać. Ośmielam się wręcz postawić tezę, iż muzyka filmowa na naszych uszach jest bezlitośnie odzierana z melodii.
- pisze Łukasz Jakubowski -
Przeczytaj lub wróć do rubryki Batutą po ekranie.
Oczywiście, istnieją wyjątki, jak twórczość Michaela Giacchino, który niedawno napisał piękne, rozbudowane linie melodyczne do „Johna Cartera”, „Super 8” czy dwóch „Star Treków”. A i w beztematycznych soundtrackach zdarzają się perełki cieszące słuch. Steven Price jest autorem ścieżki, która z założenia miała być ascetyczna. Mowa o „Grawitacji”. Kompozytorowi postawiono zadanie wykreowanie swoistego tła dźwiękowego – wszystko w służbie realizmowi opowieści. W kosmosie, jak wiadomo dominuje próżnia, dźwięku nie ma co przenosić. Tę lukę na ekranie wypełnić zatem mogły tylko dialogi i muzyka. Price za swoją nowatorską jak na Hollywoodzkie możliwości pracę dostał zasłużonego Oscara. Ale co z bardziej przyziemnymi produkcjami? Należy chyba pogodzić się z tym, że póki co żaden hollywoodzki bohater nie dostanie melodii na miarę tematu Indiana Jonesa czy Bullita. A superbohater?
http://www.youtube.com/watch?v=X4ydxgekFls
Stawiam kolejną tezę: hollywoodzkie kino stricte rozrywkowe traci charakter, a zwłaszcza jego bohaterowie. Za to zyskuje na liczbie niczego nie wnoszących sequeli i remake'ów. Przed laty ciężar rodzajowy mainstreamowego kina dźwigały postaci i historie. Obecnie blockbustery budowane są na ciągu sekwencji wypełnionych specjalnymi efektami. Kiedyś na scenę z dinozaurami trzeba było poczekać i to był efekt specjalny w pełnym tego słowa znaczeniu. Wracając do tezy, Superman Richarda Donnera to postać z charakterem, Superman z „Man of Steel” osobowości ma tyle, co odporności na kryptonit. Akcja promocyjna poprzedzająca premierę filmu Zacka Snydera akcentowała wyjątkowe pogłębienie charakteru komiksowej postaci. Okazało się, że owe pogłębienie sprowadza się do kilku scen, w których młody heros przykładowo na oczach szkolnych kolegów podnosi autobus, a ci patrzą i nie wierzą.
Komu więc Zimmer miał napisać temat? Manekinowi?
Jedyny superbohater z krwi i kości ostatnich lat, charyzmatyczny, niczym ekranowi poprzednicy gatunku, czyli „Iron Man”, otrzymał od Briana Tylera muzyczne wdzianko szyte na ciasną miarę prowincjonalnego, motocyklowego zbója. „Hulk” i „Spiderman” bronią się przede wszystkim ciekawą, błyskotliwą jak zawsze u Elfmana aranżacją. No i temat Batmana pióra Hansa Zimmera: czy ktoś potrafi go zanucić? Nie, ponieważ składa się z dwóch dźwięków (D-F). Wyjaśniano, że to „Batman: Początek” i jak tytuł wskazuje - Człowiek-Nietoperz - dopiero rozpoczyna swoją misję, więc na razie zasługuje najwyżej na dwie nuty. Wielka to strata dla muzyki filmowej. Taki superbohater, w tak wyjątkowo, jak na obecne standardy dobrej ekranizacji komiksu, został tak nijako scharakteryzowany przez kompozytora. A jeszcze dwadzieścia lat temu słabiutki „Sędzia Dredd” otrzymał od Alana Slivestriego jeden z najbardziej porywających tematów superbohaterskich w historii muzyki filmowej. Ten sam kompozytor w 2011 roku pracował przy „Captain America: Pierwsze starcie” – i na tym poprzestanę. Dobrze, że jest do czego wracać.