Gdy brakuje matki w domu
„Bezmatek” w reżyserii Marcina Libera to adaptacja szczególna, poruszająca, głęboka. Opowieść o córce oswajającej traumę po stracie matki zostaje opowiedziana przejmująco, a przy tym niebanalnie, podobnie jak i ma to miejsce w literackim pierwowzorze Miry Marcinów.
Na książkę Marcinów spadł deszcz nominacji i nagród, co nie dziwi – jest dowcipna, inteligentna, lapidarna w formie, a przy tym poruszająca i świadcząca o ogromnej wrażliwości autorki. Marcinów operuje w swojej prozie poetyckimi, ale zarazem mocnymi i osadzonymi w polskiej rzeczywistości okresu transformacji obrazami. „Bezmatek” to przy tym termin zaczerpnięty z terminologii pszczelarskiej, który odnosi się do ula pozbawionego królowej-matki. Jak sama autorka przyznaje, po śmierci swojej matki czytała fora bartników i odnalazła na nich pomysł na tytuł swojej książki.
Książka i sztuka zasadniczo różnią się od siebie w swojej konstrukcji. Spektakl rozgrywa się w dwóch przestrzeniach – scenicznej oraz filmowej, dzięki nakręconemu przez reżysera teledyskowi, którego akcja dzieje się w opuszczonym domu i odnosi się do poruszanych w tekście wydarzeń; wyświetlany za plecami bohaterów klip stanowi zarazem element scenografii. Ponadto o ile w warstwie literackiej odczytujemy wyłącznie wspomnienia córki o matce, o tyle na scenie widzimy już dwie bohaterki, flashbacki z ich przeszłości, może nawet sny o wspólnym życiu po śmierci. Nie było to łatwe zadanie, mimo że (związane na co dzień z Teatrem Ludowym w Krakowie) aktorki grały już ze sobą wcześniej w „Solaris” w reżyserii Marcina Wierzchowskiego. Trudność stanowiło zbudowanie postaci matki, która w książce nie wypowiada ani słowa, zwłaszcza że okres przygotowań do spektaklu (pierwotnie wystawianego na 25. Konfrontacjach Teatralnych w Lublinie) był krótki. Jednak dzięki bardzo przekonującej grze aktorskiej i nieprawdopodobnemu autentyzmowi Mai Pankiewicz w roli córki, na której – jak podkreślała podczas spotkania z twórcami po spektaklu Katarzyna Tlałka – można było się dramaturgicznie „oprzeć”, wszystko udało się znakomicie.
Spektakl nie jest więc wiernym odtworzeniem książki, choć obszernie z niej czerpie i zachowuje jej klimat. Nastrój literackiego pierwowzoru oddaje też muzyka Adama Witkowskiego (notabene artysta współtworzy duet Nagrobki), który w swojej pracy inspirował się brzmieniem zespołów z lat 80. i 90., a sam potraktował temat bardzo osobiście. Na scenie pełni momentami funkcję trzeciego aktora, co z początku może zaskakiwać, ale później pomaga złapać dystans do przytłaczających emocji, których doświadcza córka po stracie matki. Pomaga w tym zresztą i spotkanie z twórcami po spektaklu… bo „Bezmatek” dotyka do głębi i każdego – koniec końców każdy doświadczył czy doświadczy kiedyś straty bliskiej osoby. Sceniczny „Bezmatek” podejmuje zatem znany wątek dziecka opłakującego stratę rodzica, lecz – podobnie jak i książka – w sposób zupełnie wyjątkowy i nowatorski. Relacja bohaterek jest tu skomplikowana i pełna trudnych emocji – córka matkuje w niej samotnej matce plastyczce z problemem alkoholowym. Mimo to nie tracimy z oczu piękna i ciepła tej więzi, nawet gdy pozostaje ona jedynie we wspomnieniach, nawet gdy to wspomnienia momentami tak bolesne.
(MB)