Festiwal osobowości
VANESSA ROGOWSKA: Różnorodność biła z tegorocznego programu Warsaw Summer Jazz Days (WSJD). Pierwszy, najlepszy według mnie dzień festiwalu otworzył włoski pianista Giovanni Guidi ze swoim trio ( Thomas Morgan - bas, Joao Lobo – perkusja).Podopieczny wytwórni ECM wystąpił z solowym koncertem pierwszy raz w Polsce prezentując oszczędny, introwertyczny i ciemny styl. Poetycko, w kontraście do pianisty zabrzmiał na kontrabasie Thomas Morgan. Uznany, młody muzyk nowojorskiej sceny znany choćby ze współpracy z Tomaszem Stańko ( New York Quartet ) przejmował kontrolę nad mniej urozmaiconym stylem pianisty. Guidi jest interesującym instrumentalistą,co udowodnił grając u boku swojego mentora Enrico Ravy na łódzkim koncercie miesiąc wcześniej.
Ambrose Akinmusire powrócił na warszawski festiwal po trzech latach, tym razem w kwartecie bez saksofonisty Waltera Smitha III, który wybrał karierę solową. I dobrze, bo ten znakomity trębacz nie potrzebował solisty w swoim towarzystwie. Do sukcesu jaki odniósł przez ostatnie lata należy jego unikalna wrażliwość, dojrzałość, której całkowicie podporządkował znakomitą technikę wspartą melodyjną melancholią. Odrębna estetyka oscylująca pomiędzy zawiłymi kaskadami dźwięków a ciszą budowała koncert w repertuarze którego znalazły się utwory z ostatniego albumu oraz kilka premier. Przykładu kunsztu doświadczyliśmy sercem w minimalistycznym utworze „Regret ( No More)” na trąbkę i fortepian , który przewija się przez koncerty Ambrożego niczym manifest kompozytora, i który ponownie zabrzmiał w hali Soho zostawiając publiczność w ciszy. Artysta na pewno potwierdził pokładaną w nim nadzieję i klasę godną swoim największym poprzednikom. Zespół integrował niestrudzony, kreatywny perkusista Justin Brown coraz częściej rozchwytywany przez innych artystów jak Flying Lotus.
Zwieńczeniem wieczoru był kolejny bohater jazzowych notowań Vijay Iyer i jego trio. Pianista, naukowiec, innowator jazzu, kierujący go na nowe tory głównie za sprawą motorycznych, rozbudowanych form bliskim dźwiękom otaczającej nas rzeczywistości. Oddalony od tradycyjnej formy jazzowej, a bliższy wyższej matematyce. Wraz z towarzyszącymi mu na kontrabasie Stephanem Crumpem i perkusistą Marcusem Gilmorem stworzyli sprawnie działającą machinę, która flirtowała z czasem pokazując jak może brzmieć współczesna jazzowa interpretacja jazzowa. Niespodzianką dla publiczności było zaproszenie przez Vijeya na scenę trębacza Ambrose Akinmusire, który towarzyszył pianiście w muzycznych podróżach jeszcze przed światowym debiutem. Publiczności trafiła się kumulacja, której jednak nie doceniła.....
Drugi dzień otworzył na swoje własne żądanie kapryśny pianista Brad Mehldau. Mocno zakorzenione w jazzowym świecie nazwisko nie zawiodło szczególnie stałych miłośników, ale udowodniło utrwaloną formę wyrazu poza którą być może artysta nie czuje się bezpiecznie. Pedantyczna dokładność przytłaczała lirykę. Skrupulatność przewyższała istotę ballady, w której pod koniec koncertu artysta próbował zabłysnąć w starych standardach. Wycyzelowana, intelektualna forma nie tętniła energią jak u poprzednika.
Po wymagającym pianiście nastąpił czas zdecydowanej rozrywki. Najmłodszy z klanu Marsalisów Jason pojawił się na scenie tym razem jako wibrafonista ( gra także na perkusji ) podając radosny jazz, kojarzący się ze swingiem, tańcem i najlepszymi tradycjami jazzu środka.
James Carter Organ Trio to pogromcy dźwięku. Potężny saksofonista zamieniał kolejne instrumenty w swoich rękach na dziecięce zabawki o rażącej sile. Wspomagał go temperamentny organista Gerard Gibbs, którego serca tkwiło gdzieś na nabożeństwie w Harlemie. W głośnym koncercie dominował humor i elementy afrykańskiego folkloru.
Trzeci dzień należał do polskiego kompozytora i pianisty Krzysztofa Kobylińskiego, którego muzykę usłyszeliśmy w wykonaniu złożonego zespołu wykonawczego : Ethnojazz Orchestra, z gościnnym udziałem Stanisława Sojki, Orkiestry Kameralnej Aukso. Repertuar koncertu łączył różne nurty: echa romantycznej pianistyki, folklor żydowski, stylistykę filmową. Najcelniej zinterpretował muzykę Krzysztofa Kobylińskiego pianista Joey Colderazzo, pokazując, jak wysupłać dźwięki osobowością.
Przed koncertem głównym na scenie zawitały dwa polskie zespoły, laureaci Jazzowego Debiutu Fonograficznego 2015 Instytutu Muzyki i Tańca. Franciszek Raczkowski Trio i Patryk Kraśniewski Trio prezentowali się obiecująco pośród wielu debiutantów na polskiej scenie jazzowej. Oby był to da nich obiecujący początek kariery.
Na finał, czwartego dnia przypadło nam posłuchać fuzji jazzu z muzyką świata czy po prostu z folklorem. Inspiracji szuka się już w najdalszych regionach świata z różnym efektem końcowym. Przypadek spotkania norweskiego trębacza Nilsa Pettera Molvaera z jamajską sekcją rytmiczną Sly&Robbie należał do poprawnych, ale niezachwycających. Pokaz muzycznych przestrzeni budowanych w odmiennych kulturach, które przeniknęły się w hali Soho zdominowała skandynawska ( myśl : lodowata ) część zespołu. Mimo zagęszczenia sceny elektroniką w poszukiwaniu odmiennych brzmień koncert był obserwacją niż doświadczeniem.
Przypadek basisty Billa Laswella i marokańskiej orkiestry The Masters Musicians of Jajouka led by Bachir Attar fuzją nie był. Raczej prezentacją dwóch oderwanych od siebie światów, które z finezją starał się łączyć perkusista Hamid Drake. Przy obecnej możliwości bezpośredniego kontaktu z różnorodną muzyką folkową ta zapowiedź była bardziej huczna od wydarzenia. Basista dudnił ciężkimi, nudnymi dźwiękami zaś jego egzotyczni goście tkwili tylko w swoim świecie. Artystyczny potencjał rozminął się mimo skandującej publiczności...
Na szczęście późno po północy na scenie pojawili się zwycięzcy konkursu Open Jazz Kołakowski:Wykpisz: Korelus w wytrawnych interpretacjach „Sześciu małych utworów fortepianowych op.19”. Arnolda Schoenberga.
Vanessa Rogowska