Eugeniusz Morawski – pieśni
Eugeniusz Morawski pisał pieśni przez całe swoje życie. Do niedawna mało kto o nich wiedział, a jeszcze mniej osób je znało. Dzięki wydawnictwu RecArt, Tadeuszowi Domanowskiemu i Agnieszce Rehlis, słuchacze po raz pierwszy mają możliwość zapoznania się z tym repertuarem.
Dokładnie dwa lata temu na rynku ukazała się płyta z poematami symfonicznymi Morawskiego. Pierwsza monograficzna płyta poświęcona temu kompozytorowi spotkała się z zainteresowaniem i życzliwym przyjęciem, dlatego też pojawienie się kolejnego wydawnictwa było tylko kwestią czasu.
Album zawiera 12 pieśni na głos i fortepian, w sumie 37 minut muzyki. Niewiele, ale większość pieśni Morawskiego bezpowrotnie zaginęła podczas wojny, dlatego musimy zadowolić się tym, co pozostało. A pozostały zarówno pieśni bardzo wczesne, pisane już po wybuchu II Wojny Światowej, jak też dzieła nie oznaczone żadną datą. Kilka z nich zasługuje na szczególną uwagę.
Album otwiera „Open the door to me” – najdłuższa z zachowanych pieśni, utrzymana w typowym dla tego kompozytora nastroju niesamowitości i grozy. Przykuwa uwagę i nie pozwala oderwać się od siebie dopóki nie wybrzmi ostatnia nuta… „A ci co giną w boju” i „Nie! Nie jesteśmy niemą lutnią!” (oba utwory do słów Konopnickiej) przywołują bojowy nastrój i nieco romantyczny patos. Nie powinno to dziwić, biorąc pod uwagę, że oba utwory pochodzą z 1911 roku, kiedy Morawski jeszcze rozwijał się jako kompozytor.
„Chanson” czaruje koronkową, rozmigotaną barwą, podobnie jak „Bu dist wie eine Blume”. Obie pieśni to doskonałe przykłady na to, że Morawski odnajdował się również w muzyce nieco lżejszej w brzmieniu, w której odbijają się echem brzmienia impresjonizmu.
„Die Mitternacht” to upiorny, powolny taniec śmierci, w którym długo wybrzmiewające wokalizy wespół z uporczywie powtarzanym motywem w rejestrze basowym sprawiają, że człowiekowi cierpnie skóra na plecach. Zamykające album „Für die Zeit” i „Grand sommeil noir” również utrzymane są w podobnym nastroju, jednak ta druga pieśń w zakończeniu powoli przechodzi do trybu durowego, wpuszczając w świat kompozytora odrobinę światła i nadziei.
Wykonania są wzorcowe – Tadeusz Domanowski po raz kolejny udowadnia, że jest artystą dojrzałym i wrażliwym na niuanse wykonywanych partytur. Głos Agnieszki Rehlis wydaje się zaś szczególnie pasować do mrocznego uniwersum polskiego kompozytora.
Płyty słucha się z dużym żalem, jednak nie wynika on z tego, że album jest zły. Wręcz przeciwnie – żal wynika z tego, że nigdy nie usłyszymy utworów, które spłonęły w mieszkaniu kompozytora w 1944 roku. Całe szczęście pozostało jeszcze 5 innych pieśni – 3 religijne, i 2 w wersji na głos i orkiestrę („Open the door to me” i „Grand sommeil noir”), więc przygody słuchaczy z pieśniami Morawskiego w żadnym razie nie można uznać za zamkniętą. Bardzo gorąco polecam!
Oskar Łapeta