Dzieci Baudouinów
Cezia, Zosia, Sławuś, Ewunia i Mańcia – rodzeństwo Bodenków. Przyszli na świat ponad sto lat temu w mieście Dorpat w Estonii (oprócz Mańci, która urodziła się w Krakowie). Ich tata, sławny profesor językoznawstwa, Jan Baudouin de Courtenay, pracował na uniwersytecie. Zainteresowany mową dziecka obserwował uważnie rozwój mowy własnych dzieci. Mama, Romualda (z domu Bagnicka), pisała dzienniki. „Uwagi o dzieciach i wspomnienia rodzinne” – jak je tytułowała – to dwadzieścia zeszytów (nie tylko) o tym, jak Cezia została specjalistką w dziedzinie etnografii i pierwszą w Polsce panią rektor, Zosia – malarką monumentalnych fresków i obrazów, Sławuś – dyplomatą na przykład w Pałacu Kryształowym, a Ewunia (a właściwie Ewelina) i Mańcia – historyczkami.
Te niezwykłe, spisywane niemal „na żywo” historie dzieci zawarte w dziennikach ich mamy rozpoczynają się już kilka tygodni po narodzeniu każdego dziecka, kiedy Romualda Baudouin de Courtenay wraca pamięcią do pierwszych chwil po porodzie. Fragmenty te są jednocześnie intymnym dokumentem macierzyństwa. Stanowią zalążek relacji matka-dziecko, która rozwija się przez całe życie autorki – przez wszystkie „stronice” jej dzienników. Biografia dziecka wpisana w „autobiografię” matki…
Cezia
14 września 1885 roku, miesiąc:2, tydzień: 7, dzień: 44.
Wczoraj w nocy Ceziunia skończyła sześć tygodni. Daj Boże, żebym jak najdłużej dziennik ten o niej prowadzić mogła i żeby potem ona jak najdłużej sama go kontynuowała. Daj Boże też, aby więcej dobrego jak złego było na tych stronicach. W tej chwili dzieciąteczko moje trapi jednak los w postaci czkawki, utrapienie wprawdzie niewielkie, ale uparte […]. Spacerowała dziś długo, siedząc na ręku u mamy, ciepło owinięta we flanelkę. Trzymała dobrze główkę, ale minkę miała wystraszoną.
17 września – dzień 47.
Po wyjeździe mamy dzieciątko zostało na mojej odpowiedzialności. Czuję, że to ciężko, zwłaszcza przy kąpieli i w nocy. Smutno mi było bardzo w nocy po wyjeździe mamy i straszno o maleństwo moje. Postawiłam zaraz jej łóżeczko koło swego łóżka, żeby słyszeć każde jej poruszenie i rzeczywiście budziłam się […], kilka razy zmieniałam jej pieluszki i brałam na ręce. Następnych nocy nie trzeba było brać, gdyż spała wyśmienicie, budząc się tylko, kiedy czuła potrzebę zmiany pieluch i piersi. Śpi dzieciątko, chwała Bogu, doskonale. W nocy budzi się co trzy, dwie godziny na chwilę, a dziś raz tylko o drugiej, a potem o piątej zaczęło się już śmiać i bawić.
Zosia
4 maja 1887 roku, poniedziałek
Kiedy zapisywałam stronicę poprzednią jedno tylko dzieciątko mieliśmy na swoją radość i uciechę. Obecnie, od czterech miesięcy i dwóch tygodni, mamy już i drugą pannę. Panna obecnie bardzo mądra, od tygodnia mniej więcej wie już, że się nazywa Zosia i że na wołanie wypada się oglądnąć i uśmiechnąć.
Przykro mi, że od początku nie pisałam o Zosieńce i że tyle czasu nie pisałam o Ceziuńce drogiej, ale Janek tak szczegółowo notuje wszystko, że mnie wypadałoby tylko powtarzać.
Sławuś
14 grudnia 1888 roku, środa
W sobotę Sławuś, przyszły Pan Świętosław, syn mój ukochany, chociaż niezbyt jeszcze interesujący, skończy sześć tygodni. Kiedy leżał z rana na moim łóżku w ciepłym swoim beciku, czuł się widocznie w dobrym humorze, bo kiedy Cezia podeszła i wzięła go za rączkę, on przytrzymał mocno rączkę siostrzyczki ku wielkiej jej uciesze, a potem wyraźnie pierwszy raz się uśmiechnął, kiedym cmokała do niego. Powtórzyło się to aż dwa razy, tak żem zawołała ojca popatrzyć na tę ważną zmianę. Zosiuchna też podeszła, chcąc koniecznie porwać „biciśka”, ale pozwoliłam jej całować tylko rączkę.
18 grudnia
Wczoraj Sławeczek skończył sześć tygodni i odznaczył ważny dzień ten swego życia kilkakrotnym, bardzo wyraźnym i miluchnym uśmiechem. Ubrałam go też w pierwszy kaftanik własnej roboty – biały, włóczkowy – z ubraniem wiśniowym. Bardzo mu w nim do twarzy. Mały tłuścioch, chwała Bogu, doskonale wygląda. Żołądeczek ma też dotychczas wyśmienity, chociaż brzuszek go często boli zapewne dlatego, że […] nie może dać sobie rady z tak wielką ilością mleka. Śpiąc, często otwiera powieki. Oczy ma stalowe, szafirowe, nosek niezbyt mały, ale w ogóle rysiki dość regularne. Włosków ma już coraz mniej, ale za to twarzyczka coraz więcej podrapana, chociaż raz miał już obcinane paznokcie. W kąpieli rzuca się i wyciąga rozkosznie i nigdy prawie nie płacze, nie tak jak jego siostrzyczka, panna Zofia. Obie małe od paru dni ciągle się biorą za ręce i tańcują niby mazura, […] Cezia śpiewa: ‘Ślapicki naś cielny, cielny”, całkiem dobrze przytrzymując się melodyi, a Zosia ciągnie zupełnie inaczej: ‘Pipićki dzienny, dzienny’.
Ewunia
12 sierpnia 1892 roku
W nocy z 12 na 13 czerwca urodziła się nam trzecia córeczka, a czwarte dziecko – Ewunia. Ją właśnie widziałam najlepiej w pierwszych chwilach po przyjściu na świat, bo akuszerka przyjmowała ją według najnowszych prawideł sztuki i bardzo długo nie oddzielała jej ostatecznie ode mnie, tłumacząc mnie i mamie, że pępowina pulsuje tak silnie, że niepodobna wziąć się do nożyczek. Zobaczyłam od razu pomimo zewnętrznej białej warstwy, że dziecina zdrowa, silna, okrągła. Zapłakała mocnym głosem. Od tego czasu, dzięki Bogu, doskonale się chowa, sypia dobrze, jada z bardzo wielkim apetytem, od miesiąca już musi pijać dużo krowiego mleka, ponieważ zapalenie prawej piersi pozbawiło ją ¾ właściwego pokarmu. Pełniutka jest, nadzwyczaj żywa i przytomna. Na drugi dzień unosiła główkę z poduszeczki. We trzy tygodnie pierwszy raz już śmiała się do mnie świadomie na cmokanie i od tego czasu zawsze już się tak śmieje. Od trzech tygodni życia poznaje mnie, spojrzawszy na twarz, robiła minkę płaczliwą i zabierała się zaraz do ssania. Teraz bawi się od dni dwudziestu kluczami, wachlarzami etc. […]
Dziś, korzystając z pięknego dnia, wyniosłam ją, płaczącą z głodu (choć jeszcze nie bardzo) do ogródka, o co już dawno upominały się inne dzieci. Zaczęła się rozglądać, leżąc w beciku, na wszystkie strony, najczęściej zadzierając główkę w górę, podnosząc oczki na niebieskie, czyste, bez chmurek niebo […], na zielone, lekko kołyszące się gałęzie. Przestała płakać. Zapomniała o głodzie. Patrzyła i patrzyła, ale wcale nie była senną jak inne małe dzieci, kiedy je zaczynają wynosić. Po półgodzinnym spacerze zaczęła trochę kaprysić, poszła do pokoju i zasnęła. W tej chwili śpi także.
28 stycznia 1893 rok, czwartek
Trzy panny moje śpią cichutko w sypialni, a panicz w swoim pokoiku. Ewunia od czasu do czasu, jak zwykle wieczorem, nim mocno uśnie, budziła się i popłakiwała.
Biedna dziecina daleko wcześniej od rodzeństwa o połowę czasu chyba, musiała rozstać się z piersią, w której w końcu nic już prawie nie było, i przejść wyłącznie na pokarm krowi. Służy jej od tak dawna, dzięki Bogu i za to. A jednak dziecina i do tych kropel, które miała u matki, była przyzwyczajona, choć dostawała je dwa razy na dobę. Teraz, choć to już najmniej dni dziesięć, jak się nie karmi, przytula się jednak tak często do mnie, chwyta suknię w buzię i rusza, rusza wargami. Kochanie najmilsze moje. Płacze też i nie ssie spokojnie z buteleczki, jeżeli ja siedzę naprzeciwko, zwłaszcza jeżeli nie jest bardzo zgłodniała, wypuszcza z ust i napiera się, aby do niej przyjść. Po swojej ospie i gorączce kataralnej przybladła była, wyszczuplała i znacznie straciła apetyt. Od dni trzech jednak znowu nabiera widocznie rumieńców jaskrawych, buzia znowu jak księżyc w pełni i humor też […] najmilszej jest doskonały. Apetyt znowu służy dobrze i wyobraźnia zaczyna w tym wypadku grać większą rolę, bo wykrzykuje z radości, kiedy z nią na ręku podchodzimy do szafy bufetowej i ona ma nadzieję dostać szczyptę cukru, kawalątko bułki etc. Jutro trzeba jej zgotować kaszki. Ząbki górne jeszcze się nie pokazują. Śmieje się natychmiast i wykrzykuje, jak tylko usłyszy, że gram kozaka, którego gram jej zawsze do tańca. Poznaje go i wyróżnia oczywiście.
Maria
13 maja 1897 roku, czwartek
Za dwie godziny skończy się tydzień, jak istnieje na świecie czerwono-żółte stworzonko, które ma się nazywać Marią Baudouin de Courtenay. Daj Boże, żeby szczęśliwie się uchowała wraz z rodzeństwem. Urodziła się 6 maja. W ciągu tych siedmiu dni zachowywała się doskonale, spała wiele, jadła dużo, a mało krzyczała. Urodziła się tłuściutka i duża. Z wyjątkiem zbyt małego i zadartego nosa-rysy. Głowa i całość powierzchowności prezentuje się bardzo regularnie.
W tej chwili śpi w swoim wózeczku obok mego łóżka. Wychyliwszy się, widzę jej czółeczko i część głowiny okrytej ciemnemi, mięciuchnemi włoskami. Różowa kołderka otula ją całą. Wzrok jej mniej jest „błędny” niż innych dzieci w tym wieku. Oczka ciemnostalowe , policzki pełne i okrągłe, twarzyczka gładka.
{przygotowała Magdalena Burek}