Dyskretny urok angielskich festiwali
Festiwale muzyczne odbywają się w różnych miejscach na świecie. Niektóre specjalizują się w określonym gatunku muzyki, inne słyną z występów znanych artystów, ale w angielskich letnich festiwalach operowych jest coś szczególnego, co sprawia, że są one unikatowe na światową skalę.
W Anglii tradycje letnich festiwali muzycznych sięgają początków XX w., choć i wcześniej zdarzały się wydarzenia promujące muzykę klasyczną. Tamtejsze letnie festiwale operowe nie są jedynie okazją do obejrzenia kolejnej produkcji operowej. W przeciwieństwie do większości imprez tego typu na świecie, w Anglii letnie festiwale operowe odbywają się we wsiach. Zazwyczaj gdzieś pośród pól i stawów stoi niewielki teatr operowy. Jest to widok dość surrealistyczny, gdyż często w pobliżu pasą się owce albo są pasieki, a nagle pośród angielskiego ogrodu wyrasta teatr operowy. Festiwale te to zarazem dość szczególne wydarzenie towarzyskie. Tutaj niepisaną zasadą są stroje wieczorowe: długie suknie, smokingi, muszki. Między aktami oper są dość długie, zazwyczaj półtoragodzinne przerwy, kiedy publiczność w pobliskich ogrodach podczas pikniku z obowiązkową szklaneczką szampana dyskutuje o przestawieniu, ale także rodzą się wtedy pomysły na nowe biznesy czy też alianse polityczne.
W tym roku bezsprzecznie wydarzeniem operowym lata była najnowsza produkcja „Der Rosenkavalier” Richarda Straussa zrealizowana przez Garsington Opera. Garsington jest położone pośród wzgórz Chiltern. Posiadłość należy do rodziny Getty, która na terenie Wormsley Estate wybudowała pawilon operowy. Co roku prezentowane są tutaj cztery produkcje operowe. „Kawaler Róży” to niezwykle ciekawa opera, która wydaje się łączyć sprzeczności. Strauss łączy tu romantyzm z neoklasycyzmem, groteskę z sentymentalizmem, komedię z nostalgią. Te przeciwieństwa można by mnożyć, najważniejsze jest jednak, że jest to dzieło wybitne. Dla Garsington przedstawienie wyreżyserował Bruno Ravella. Jego produkcja jest elegancka, zarazem bezpretensjonalnie zabawna, ale ma też nutę melancholii. Ravella przeniósł operę Straussa do drugiej połowy XX w. Jednak i w tym świecie bohaterowie przebierają się w historyczne kostiumy, odgrywają groteskowe role, gdyż tęsknią za minionym światem, albo może światem, który nigdy nie istniał, ale jest ich fantazją. Reżyser świetnie łączy komediowe elementy z głębszą refleksją o przemijaniu. Jego produkcja chwilami wywołuje śmiech przez łzy. Jordan de Souza poprowadził Philharmonia Orchestra uważnie, dając wybrzmieć wszystkim detalom wysublimowanej orkiestracji Straussa. Ukazał lżejszy, nieco mozartowski charakter tej opery. Pod jego batutą muzyka Straussa mieniła się od kolorów i rytmów. W roli Marszałkowej wystąpiła Miah Persson. To wykonanie było wybitne. Srebrzysty głos artystki urzekał lekkością i słodyczą. Jej legata i generalnie technika wokalna były perfekcyjne. W tytułowej roli wystąpiła polska śpiewaczka Hanna Hipp. Była ona sensacją wieczoru. Śpiewała pewnie i naturalnie. Jej głos był wyrazisty, a aktorstwo niezwykle subtelne. Tą rolą Hipp udowodniła, że należy do wokalnej czołówki swojego pokolenia. Świetnie spisała się też Madison Leonard w roli Sophie. Jej głos był elastyczny i delikatny. Coś porywającego miał w sobie Derrick Ballard, który wykonał partię Barona Ochs.
Wśród wzgórz Surrey znajduje się XVI-wieczny dwór West Horsley Place. W ogrodach wokół niego kilka lat temu powstał nowy teatr operowy, który corocznie gości Grange Park Opera. W tym roku jednym z wystawionych tam przedstawień był „Iwan Groźny” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa. Opera ta niezwykle rzadko pojawia się na deskach teatrów operowych, zatem nowa produkcja festiwalu Grange Park była wyjątkową okazją do usłyszenia na żywo tej epopei historycznej.
David Pountney stworzył spójny i dobrze przemyślany spektakl. Jego Iwan to Stalin. Historia powtarza się jako mieszanka tragedii i farsy. Iwan na starość chciałby odpocząć, być po prostu ojcem, ale nie jest w stanie wydostać się z błędnego koła przemocy. Pountney operuje symbolami i unika dosłowności. Jego przedstawienie jest interesujące, choć nie wciąga na poziomie emocjonalnym. Świetnie spisali się tutaj soliści: Clive Bayley, Evelina Dobraceva, David Shipley, Lyubov Sokolova, Carl Tanner, Adrian Thompson. Stworzyli oni wokalnie i aktorsko pełnokrwiste role. The Gascoigne Orchestra zagrała pod batutą Mikhaila Tatarnikova. Mimo że dyrygent ma dobry zmysł narracyjny i pod jego batutą „Iwan Groźny” był spoisty, to orkiestra nie podołała wyzwaniu. Muzyka Rimskiego-Korsakowa brzmiała zbyt lekko, chwilami wręcz miałko. Zabrakło tutaj siły i wyrazistości.
Warto wybrać się na przedstawienie podczas jednego z angielskich festiwali operowych nie tylko dla samej muzyki. To interesująca wycieczka w głąb angielskiej tradycji.
Dr Jacek Kornak