Dobrze się stało, że się spotkaliśmy
Czy sztuka może być kulturą masową, co jeszcze oprócz grania musi umieć muzyk i w jaki sposób może się angażować w politykę? Na te i inne tematy, w związku z rozpoczynającym się za kilka dni Euro Chamber Music Festiwal w Trójmieście, z Pawłem Zalejskim, pierwszym skrzypkiem fenomenalnego polskiego zespołu Apollon Musagete Quartett, który wystąpi podczas koncertu finałowego Festiwalu – rozmawia Anna Markiewicz
Anna Markiewicz: Na początku muszę spytać, czy to Wasze pierwsze granie w Trójmieście? Czy też miejscowa publiczność już Was zna, nie tylko z płyt, ale i z koncertów?
Paweł Zalejski: To rzeczywiście pierwszy raz, kiedy Apollon Musagete Quartett występuje w Trójmieście, cieszymy się bardzo, ze to właśnie dzięki zaproszeniu Euro Chamber Music Festival występujemy w Gdańsku.
Na stronie facebookowej festiwalu jest cytat z Dudamela – „to nie tak, że ludzie nie lubią muzyki klasycznej. Oni nie mają szansy zrozumienia i doświadczenia jej”. Czy zdarza się Wam słyszeć od organizatorów koncertów, że jakiś program jest za trudny dla niewykształconego melomana?
Jesteśmy znani z promowania ciekawych i „ambitnych” programów. Często organizatorzy maja te obawy, ale wyrobiliśmy sobie chyba markę zespołu, któremu można zaufać w tej kwestii. Naszym gwarantem jest, oprócz wykonawstwa, również dobór i kompozycja całego programu. Często zdarza się, ze melomani przychodzą do nas po koncertach i dziękują, że w programie były świetne, a nieznane, bądź nowe utwory, których nikt inny nie wykonuje.
Nie uważam, żeby muzyka klasyczna generalnie była za trudna nawet dla zupełnie niewykształconego obiorcy-słuchacza. Była ona – i jest – zjawiskiem i doznaniem absolutnie wyjątkowym, ale takim, które jest dostępne i zrozumiale dla każdego, ponieważ mówi językiem dźwięków – uniwersalnych barw i ludzkich emocji. Dla wielu jest, na początku, po prostu odkryciem siebie, jako słuchacza. Dalsze studiowanie jej tajemnic natomiast – zaproszeniem do świata idei i wartości, które czynią ją pokrewną z najbliższą jej muzą, filozofią.
Czy Wy sami angażujecie się w jakieś działania popularyzujące muzykę klasyczną wśród ludzi, dla których jej słuchanie nie jest rzeczą oczywistą, a na pewno nie niezbędną? Czy zgodzicie się, że to wykonawstwo na najwyższym poziomie jest gwarancją na przełamanie oporu sceptyków? A może coś innego?
Na pewno podstawą jest pełne przekonanie do tego, co się wykonuje, żeby było to prawdziwe, żywe i naturalne. I jak najwyższy poziom interpretacji zgodny z zamierzeniem idei kompozytora. Popularyzacja muzyki klasycznej to niełatwe zadanie – pełne pułapek i niebezpieczeństw. Na pewno trzeba wychowywać i kształcić słuchaczy, uczyć obcowania ze sztuką, również na co dzień. Nie ma natomiast sensu zmuszać wszystkich do słuchania muzyki klasycznej w każdej postaci, w każdej chwili i w każdej sytuacji. Sztuka i muzyka nie są kulturą masową – i nie muszą być, nawet nie powinny. Popularyzując muzykę klasyczną w sensie ścisłym za wszelka cenę można zatracić jej pierwotny i niepowtarzalny ulotny charakter sztuki wyższej.
Czy po sukcesie trasy i płyty z Tori Amos myślicie czasem o powrocie do tego typu projektów, czy też nacieszyliście się lżejszą muzą wystarczająco?
To była dla nas fantastyczna przygoda – „rockandrollowa”, z performance’ami z szalejącą, rockową publicznością i tour-busem jak z MTV – nie wykluczamy, że jeśli znowu pojawi się projekt, który będzie tak interesujący jak ten z Tori Amos, który nas zafascynuje, to może znów ruszymy w trasę.
Kto decyduje o nowym repertuarze? Jest to dyktowane przez organizatorów koncertów, którzy zamawiają określone dzieła, czy też macie jakiś własny plan, nawet na kilka, a może i więcej lat do przodu, czego chcecie się nauczyć, co nagrać?
W większości wypadków decydujemy razem my sami, tzn. wybieramy z repertuaru kwartetowego to, co nas interesuje. Zdarzają się oczywiście również sytuacje, gdy jesteśmy inspirowani przez innych artystów, bądź przez organizatorów. A jest z czego wybierać! Trudno znaleźć gatunek, gdzie byłoby tak dużo dzieł genialnych, jak wśród kwartetów smyczkowych. Trzeba wspomnieć, że dla każdego kompozytora napisanie kwartetu smyczkowego to wyjątkowa okazja do wypowiedzi, nierzadko osobistej, bądź ukrytego manifestu: z jednej strony świadome ograniczenie do czterech wykonawców(głosów) i sprowadzenie sztuki kompozycji do czystego meritum, z drugiej - wybór medium kwartetu smyczkowego, który, poprzez zgranie czterech instrumentów smyczkowych w stopniu niespotykanym w innych formacjach, daje możliwość wypowiedzi najintymniejszej.
Czy macie jakiegoś sekretnego, albo całkiem jawnego doradcę, „supervisora”? Kogoś, kto posłucha, coś podpowie? Może żony? Wszystkie świetnie znają się na muzyce. Albo dawni mistrzowie z Alban Berg Quartet?
Na pewno dużo nauczyliśmy się od naszych nauczycieli w czasach studiów w Warszawie, wiele o graniu w kwartecie nauczyliśmy się od członków kwartetu Albana Berga jak też innych profesorów na całym świecie. Przyszedł jednak czas, kiedy trzeba było zdecydować się stanąć na własnych nogach. Myślę, że na tym etapie, na którym jesteśmy musieliśmy postarać się, żebyśmy przede wszystkim sami dla siebie byli najlepszymi doradcami. Jest to wymagające zadanie, ale staramy się być na wszystko w życiu otwarci i ciągle się uczyć. W praktyce, podczas prób, w trasie koncertowej, na scenie, jesteśmy zdani przecież ostatecznie tylko na siebie.
Niektórzy do dziś wspominają z sentymentem Wasze lekcje mistrzowskie, jakie prowadziliście w Warszawie w szkole na Miodowej. Jak to wygląda dziś? Macie plany na kurs mistrzowski prowadzony w Polsce? Za granicą są regularnie, prawda? A może macie już na stałe zajęcia w ramach katedry kameralistyki na jakiejś uczelni?
Uczymy chętnie. Na pewno możemy wiele pomóc i przekazać naszym „młodszym kolegom”, jak również wskazać, gdzie można przy pomocy „sposobów” szybko dojść do zamierzonego celu. Dzięki uczeniu sami poznajemy problemy wykonawstwa muzyki kameralnej z innej perspektywy. Ucząc – uczymy się sami. Jest też oczywiście również kwestia poczucia wdzięczności i odpowiedzialności – wiele zawdzięczamy pomocy innych, więc czujemy naturalna potrzebę, by się „odwdzięczyć”. W Polsce uczymy kameralistyki szczególnie chętnie, gdyż mamy wrażenie, że zwłaszcza w Polsce potrzebne są podobne inicjatywy. Nie chodzi tylko o kształcenie muzyków kwartetowych stricte, ale przede wszystkim uczenie szeroko rozumianej gry z innymi w zespole, „team-work” – docelowo również gry w większych zespołach jak w orkiestrze, która jest niejako rozszerzeniem grupy kameralnej.
Czy zastanawiacie się czasem, jaka przyszłość by Was czekała, gdybyście nie wyjechali za granicę, nie spotkali się we właściwym czasie i miejscu? Myślicie, że też założylibyście kwartet/kwartety? Czy też, jak większość, próbowalibyście sił w orkiestrach?
Trudno powiedzieć, „co by było gdyby” – gdybyśmy się nie spotkali. Na pewno dobrze się stało, że się spotkaliśmy razem, w Wiedniu.
Czy jesteście usatysfakcjonowani ilością koncertów, a może macie poczucie, że znaleźlibyście czas i siły na więcej? Czy ustaliliście sobie priorytety, np. nie więcej niż określona ilość grań w miesiącu, żeby zachować świeżość interpretacji i czas na inne rzeczy, poza muzyką?
Oczywiście, każdy kwartet smyczkowy potrzebuje niezbędnie koncertów z publicznością, aby istnieć i się rozwijać, ta forma wykonawstwa jest bardzo związana z kontaktem z odbiorcą. Można powiedzieć, że utwory, muzyka, którą wykonujemy jest dopiero wtedy kompletna i pełna, gdy wykonujemy ja „dla”, a właściwie „z” publicznością. Odbiorca jest warunkiem jej zaistnienia. Jednakże duża ilość koncertów sama w sobie nie jest decydująca. Oczywiście granie wielu koncertów we wspaniałych, legendarnych salach koncertowych ze świetną akustyką, na całym świecie, jest bardzo przyjemne. Ale na pewno równie ważny jest balans pomiędzy ilością (nowego) programu, który trzeba przygotować, możliwościami jego przygotowania i „ogrania”, jak też samymi koncertami i nagraniami, które decydują o istnieniu kwartetu na scenie międzynarodowej. Jak również podejście: dla nas każdy koncert jest bardzo ważny i chyba to generalnie jest najistotniejsze.
Zdarza Wam się wspólnie spędzać czas także prywatnie? Czy też, poza próbami i koncertami. każdy chadza własnymi drogami?
Mieszkamy w różnych miastach (Wiedeń, Drezno, Norymberga, Getynga), gdy spotykamy się razem, przeznaczamy czas głównie na muzykę. Poza muzyką spędzamy też dużo czasu razem, np. podróżując.
Czy są jakieś miejsca, utwory, publiczność, do których wracacie ze szczególnym sentymentem?
Na pewno przyjemnie jest wracać w interesujące miejsca, powroty pokazują nam także, jak bardzo utkwiliśmy w pamięci słuchaczy i są one specjalnym wydarzeniem także dla nich. Publiczność, która interesuje się kwartetami smyczkowymi generalnie jest bardzo wyjątkowa. To w większości absolutni pasjonaci muzyki, nierzadko sami grający w kwartecie amatorskim i znający bardzo dobrze literaturę kwartetową.
Czy macie ten komfort, że możecie się w zespole zajmować tylko graniem, czy też cały czas musicie odnawiać i pielęgnować kontakty? Jakiś czas temu zmieniliście agencję - czy to jej zasługa, że w tym roku kilka razy występujecie w Polsce? To niesamowite, jakbyście chcieli nadrobić te wszystkie chude lata - czy policzyliście, ile koncertów w Polsce mieliście do tej pory?
Mam wrażenie, ze często artyści przeceniają role agencji widząc je jako „złoty środek” i automatyczne spełnienie wszelkich marzeń. Niestety, zwłaszcza w wypadku młodych artystów, tak nie jest. Szczególnie w muzyce klasycznej. Nikt nie będzie się starał o nasze interesy, ani promował naszych pomysłów z większym przekonaniem, niż my sami. To artysta występuje na koncertach i ma bezpośredni kontakt z publicznością i organizatorami. Oprócz gry na instrumencie niezbędny jest więc duży nakład własnej pracy w tej materii. Agencja może oczywiście pomoc i ułatwić wiele spraw, również usprawnić komunikację i kontakty, ale inicjatywa i jakość pomysłów artystycznych zależą w największej mierze od członków zespołu.
Zwykle nie pytam artystów o plany, ale Was muszę - kiedy następna płyta? Bardzo kocham Wasze nagranie Szymanowskiego z debiutanckiej płyty i kwartet Pendereckiego z płyty z muzyką polską - jeszcze mi się nie znudziły – ale czasem zachłannie myślę, że powinniście nagrać... wszystko! Rzeczywiście jesteśmy zespołem, który płyty wydaje… z dużym namysłem. Jeśli wydajemy płytę, to chcemy, żeby była naprawdę dobra, co przekłada się na jej percepcję na rynku, jak w przypadku płyty Multitude, za którą otrzymaliśmy Paszport Polityki. Mamy w planach kilka nowych interesujących programów na CD, jak również nowe już nagrane materiały, które chcielibyśmy wydać.
W najnowszym numerze Presto piszemy o muzyce i polityce. Czy, żyjąc na co dzień w Niemczech czujecie, że muzyka, sytuacja życiowa artystów, stan kultury - są tam ważnym tematem dla polityków, są obecne w debacie publicznej? Czy też wszystko toczy się swoim rytmem, jest dobrze i nie ma o czym mówić? A może – nie jest dobrze i przydałoby się coś zmienić?
To oczywiście bardzo szerokie i złożone zagadnienie. Wydaje mi się, że w Niemczech jest świadomość, że kultura, sztuka i muzyka są bardzo ważnym elementem życia obywateli, zwłaszcza klasy średniej, jak i podstaw, na której społeczności budują swoja tożsamość i siłę, również ekonomiczną. Polityka, moim zdaniem, słusznie w działaniach odzwierciedla priorytetowość tych założeń.
Czy kiedykolwiek byliście nakłaniani, albo sami czujecie potrzebę, aby angażować się w jakieś inicjatywy społeczne, polityczne, pracę stowarzyszeń itp.? Macie wrażenie, że muzyk, artysta, może mieć w dzisiejszych czasach autorytet? Dawniej był Paderewski, dziś Bono z U2, Zimerman próbują walczyć o sprawy, które uznają za istotne. A Wy? A może jesteście zdecydowanie przeciwni, muzyk ma mówić muzyką i starczy?
Daleko nam do ogólnie rozumianej polityki, ze względu na jej charakter nie jest to chyba najlepsze zadanie dla muzyka. Najlepszą polityką, jaką jako muzycy możemy uprawiać, jest prezentowanie samym sobą we wszystkich sytuacjach tych wartości, które chcielibyśmy promować. Występując w znanych salach na całym świecie, jako polski kwartet, reprezentujemy Polskę i polską kulturę. Wartość ma również muzyczne wspieranie idei, które uważamy za ważne. Z działań praktycznych - organizowaliśmy kursy dla zespołów, gdzie zabiegaliśmy o pełne sfinansowanie ich uczestnictwa, gdyż chcieliśmy umożliwić udział tym, których z powodów socjalnych nie byłoby na to stać. Mamy także związek z organizacją „Live Music Now” Y. Menuhina.
Jak odbieracie Polskę i Polaków, polską publiczność, na tle innych krajów? Mamy jakieś cechy szczególne, coś was szczególnie porusza, kiedy tu wracacie?
Polska publiczność jest na pewno wyjątkowa. Wydaje mi się, że zwłaszcza w Polsce ludzie bardzo chcą słuchać muzyki klasycznej i żywiołowo na nią reagują. Spotykamy się tu zawsze z dużym szacunkiem w stosunku do nas, jako artystów. Każda publiczność, w zależności od kraju, miasta, sali itp. jest inna i ma swoje „przyzwyczajenia”. Koncerty w Polsce są oczywiście szczególne, bo są powrotami „do domu”, tutaj tkwią nasze korzenie, stad się wywodzimy i tutaj wracamy.
Czy na co dzień zastanawiacie się nad tym, że jesteście dziś jednym z najlepszych, jeśli nie w ogóle najlepszym kwartetem świata? Czujecie jakąś odpowiedzialność z tym związaną? Czy po prostu gracie, jak umiecie, bez zbędnego stresu, że oto wyznaczacie światowe standardy, a zupełnie przypadkiem wychodzi na to, że są to wykonania wzorcowe? Tzn. byłyby, gdyby dało się odwzorować to, co robicie, ale drugiej „takiej ekipy” nie ma…
Raczej nie bardzo się nad tym zastanawiamy… Na scenie podczas koncertu bardziej czujemy odpowiedzialność za wykonywanie dzieła dla publiczności „tu i teraz”. Nie jest naszym zamiarem wyznaczanie standardów, a po prostu realizacja naszych (na pewno bardzo idealistycznych) założeń : ustawiamy poprzeczkę naszych „wzorców” wysoko.
O czym marzycie? Czego można Wam życzyć na koniec? (rozmowy – bo kariery to, oby przez najbliższe kilkadziesiąt lat, jeszcze nie!)
Można nam życzyć, abyśmy jak najczęściej mieli możliwość grać dla polskiej publiczności, również w Trójmieście.
Euro Chamber Music Festival już od niedzieli w Gdańsku. W imieniu organizatorów serdecznie zapraszamy.
Festiwal pod patronatem Presto.