„Diuna” zaspokoiła pragnienia?

12.11.2021

Nowa „Diuna” to film marzeń dla wielu fanów książkowego oryginału. Wprawdzie odziera nieco historię z aury tajemnicy, którą jest spowita saga Franka Herberta – tak rozbudowana, że napięcie narasta stopniowo. Niemniej film Denisa Villeneuve'a („Blade Runner 2049”, 2017) to kawał dobrego kina science fiction, którego podstawą są nie tylko perfekcyjne efekty specjalne, ale przede wszystkim wciągająca historia.

Co ważne, świat planety Arrakis (tytułowej Diuny) zostaje nam przedstawiony z dbałością o szczegóły, dajemy się mu pochłonąć, rozumiemy go, szybko się go uczymy, traktujemy jako alternatywę dla rzeczywistości nam znanej, a już samo to wskazuje, jak wierny książce i zafascynowany prozą Herberta pozostawał reżyser. Tu właściwie nie ma luk logicznych, nikt nie obraża widza ani nadmierną łopatologią, ani przesadnymi skrótami (a przecież nie mogło to być łatwe w przypadku tak złożonej fabuły!). Należy też pochwalić reżysera castingu – Timothée Chalamet jako Paul Atryda to strzał w dziesiątkę, podobnie Zendaya jako lokalna mieszkanka, Fremenka o imieniu Chani, znany m.in. z Netflixowego „Frontiera” Jason Momoa w roli wojownika Duncana Idaho, Javier Bardem w roli przywódcy Fremenów, Stilgara, czy bardzo przekonujący jako rodzice Paula, książę Leto Atryda (Oscar Isaac) i jego obdarzona specjalnymi zdolnościami konkubina Lady Jessica (Rebecca Ferguson).

 

Kosmos vs kultura arabska i tradycje szkockie

 

Przepięknie jest tu pokazana pustynna przestrzeń Diuny, z poetyckim krajobrazem z widokiem na inne ciała niebieskie w tle. Dialogi nareszcie nie są drętwe, jak to obecnie bywa w wielu filmach akcji, lecz dramaturgicznie wspierające wizualną narrację, nadając jej rys emocjonalny i uzupełniając ją o istotne informacje. Dobry montaż Joe Walkera, świetne zdjęcia autorstwa Greiga Frasera i bardzo pasująca do konwencji muzyka Hansa Zimmera, odwołująca się – na wzór obrazu – zarówno do estetyki kultury arabskiej (Fremeni), jak i do tradycji szkockich (ród Atrydów, którego ceremoniom towarzyszą melodie grane na dudach). W końcu główny bohater, młody chłopak Paul, ma się okazać Mesjaszem, „Mahdim” (albo „Lisanem al-Gaibem” czy „Kwisatz Haderach”) Diuny. Jednocześnie opieka nad nim jego matki nasuwa skojarzenia z chrześcijańską symboliką maryjną, ale to już, rzecz jasna, bardziej zasługa autora całej historii Franka Herberta niż twórców filmu. Chociaż trzeba przyznać, że Villeneuve świetnie wyeksponował momenty współcierpienia Lady Jessiki z jej synem Paulem, w chwili gdy był poddawany różnym (a z perspektywy duchowej nieuchronnym) próbom.

 

Siła rodu Atrydów

 

Dużo jest zresztą w „Diunie” niuansów, które zasługują na docenienie i film ten można by oglądać wiele razy. Ta historia właściwie opowiada się sama – obserwujemy korzenie zdrady, która się dokonuje na rodzie Atrydów, na który Imperator zastawił pułapkę, przekazując im jako lenno planetę Arrakis, dotychczas pozostającą pod surowym nadzorem rodu Harkonnenów. W rzeczy samej Imperator zamierza w ten sposób obrócić wysokie rody przeciwko sobie, aby pozbyć się tych, których uważa za swoich potencjalnych rywali – Atrydów. Albowiem to właśnie ród Atrydów ma w sobie siłę, piękno, inteligencję i szlachetność, które potrafią zjednywać sobie ludzi i przez to stać się zagrażającą imperium potęgą. Co więcej, pragną sojuszu z dzikim ludem Fremenów, uciskanych od lat przez Harkonnenów, i mają spore szanse na to, że plan ten się powiedzie, skoro przez wielu z nich Paul jest uznawany za Tego Jedynego, o którym mówią pradawne proroctwa…

Ponieważ fabuła jest wielowątkowa, jej złożoność wymaga tu kilka słów wyjaśnień. Matka Paula, Lady Jessica, była szkolona przez Bene Gesserit, dzięki czemu posiada moce magiczne oparte na sile intuicji, telepatii, jasnowidzenia. W chwili gdy wbrew zakonowi urodziła syna, pojawiła się możliwość, że w męskim potomku uruchomią się moce dotąd nieznane temu światu. Jessica od małego uczy Paula odnajdywać w sobie moc i nad nią panować, czym ściągnie na siebie zainteresowanie Bene Gesserit. Te ostatnie zaszczepią nadzieję w mieszkańcach Arrakis, że oto pojawił się ten, którego tak długo wyczekiwali, czym zapewnią matce i synowi przychylność mieszkańców (a to im w kluczowym momencie opowieści uratuje życie, o ile tylko odnajdą się w lokalnych zwyczajach i wzbudzą zaufanie przywódcy). Tymczasem o bezpieczeństwo na Diunie niełatwo, gdyż pustynia, obok potwornych czerwi, zwanych przez lokalsów Szej-Huludami lub Stworzycielami, skrywa drogocenny surowiec, przyprawę umożliwiającą międzygwiezdne podróże, potrzebną wszystkim w galaktyce do ekspansji i podboju kosmosu… Diuna jest więc przedmiotem walki o władzę niemal wszystkich.

Nie tylko efekty, lecz także samotność Jedynego

 

Cóż, opowiedzieć tak wiele w dwie i pół godziny to wyzwanie, ale twórcom kinowej „Diuny” zdecydowanie się to udało i teraz naprawdę z niecierpliwością można oczekiwać za dwa lata drugiej części… Docelowo Denis Villeneuve zapowiedział nakręcenie trylogii, choć cały powieściowy cykl „Kroniki Diuny” jest dużo dłuższy. Został przerwany przez śmierć autora w 1986 r., ale dzięki pozostawionym notatkom prace nad cyklem kontynuował jego syn Brian wraz z amerykańskim pisarzem science fiction Kevinem J. Andersonem (w ten sposób powstały też spin-offy serii).

Pozostaje mieć nadzieję, że Villeneuve utrzyma wysoki poziom artystyczny także kolejnych części, co bywa największym wyzwaniem dla tego typu, jednak komercyjnych i nastawionych głównie na szybką i efektowną realizację produkcji. Adaptacja książki rządzi się swoimi prawami, nie wszystko zadziała na ekranie tak samo, jak na kartach powieści, na co zwracają uwagę zarówno krytycy, jak i znający się na kinie fani. Nie może jednak umknąć to, co najistotniejsze – Paul Atryda w „Diunie” odkrywa w sobie potencjał, który stanowi ogromne wyzwanie i który może pomóc mu kontynuować dzieło ojca oraz przynieść wybawienie gnębionym przez kolonizatorów i żyjącym w nieprzyjaznym klimacie pustyni Fremenom (abstrahując od faktu, że potrafią oni nadać jej święte znaczenie, nauczyć się jej praw, a nawet w pewnym stopniu oswoić). W finale filmu Paul mówi do Stilgara, że Leto Atryda nie przybył na Diunę po przyprawę czy dla splendoru, ale z uwagi na siłę jej ludu. Ma jednak świadomość, co zostało w części pierwszej zasygnalizowane poprzez sny i wizje Paula, że owa siła ludu, w chwili gdy ma swojego przywódcę, choćby najlepszego, może stać się piekielnie niebezpieczna… Dlatego Paul Atryda, gdy tak wędruje przez bezmiar pustyni, mając nad sobą bezkres nieba i ciężar świadomości tego, co nieuniknione, jest tak naprawdę bardzo samotnym przyszłym Mesjaszem Diuny.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.