Czesław Grabowski: Pogoń za celem
– Ale dlaczego Pan tu został? Miał Pan dwie możliwości – przestraszyć się wyzwań i uciec lub zostać. Pan wybrał to drugie.
– A na Śląsku miałem wszystko – rodzinę, pracę, przyjaciół. Tu nie znałem nikogo.
– No to co się stało?
– Pojechałem do Białegostoku i gdy wróciłem na Śląsk, pytano mnie – a byli tam jacyś ludzie? Mówię: oczywiście, cała sala. Oni na to: niemożliwe! Tak byli zarozumiali.
– Więc od tego Pan uciekł.
– Tak. I jeszcze przekonał mnie Krzysztof Jakowicz.
– Jak?
– Powiedział: tu, w tym małym ośrodku, wszystko, co zrobisz, zostanie zauważone.
– Miał rację?
– Tak.
Do Zielonej Góry miałam pojechać ot tak, dla przyjemności. Wybór na to miejsce padł nieprzypadkowo. Filharmonia Zielonogórska to dynamicznie rozwijający się ośrodek. Artyści Filharmonii są aktywni, zakładają stowarzyszenia, zespoły kameralne – wszystko za zgodą lub po prostu z życzliwym wsparciem dyrektora instytucji.
Patrzę na stronie, że na znaczącą część koncertów bilety są wyprzedane. Pytam więc nieopatrznie przez stronę Facebookową Filharmonii, czy na koncert 29 kwietnia bilety jeszcze są. Dostaję odpowiedź: „Pani Kingo, proszę się nie martwić o bilety. Jeden czy dwa?” Chcąc nie chcąc, początek majówki zapowiedział się właśnie bardzo pracowicie. Jeszcze przed koncertem (relację przeczytasz tutaj) – spotkanie z Michałem Mogiłą – prezesem Stowarzyszenia „Artyści zdolni do wszystkiego”, organizatorem Lubuskiego Festiwalu Muzycznego. Potem – rozmowa z prof. Czesławem Grabowskim, dyrektorem Filharmonii Zielonogórskiej, dyrygentem, pianistą i kompozytorem.
Kinga A. Wojciechowska: Mamy w tym roku dwa jubileusze – 60-lecie Filharmonii Zielonogórskiej i pańskie 30-lecie jako dyrektora tej instytucji. Szybko minęło?
Czesław Grabowski: Bardzo szybko.
30 lat na jednym stanowisku – to fenomen!
To nie fenomen. To szok! Nigdy nie przypuszczałem, że przygoda będzie trwała tak długo. Przyjechałem ze Śląska, tam spędziłem swoje średnie lata. W 1986 roku były pierwsze konkursy [na stanowisko dyrektora] i przyjechałem tu. Byłem pewny, że ta przygoda potrwa rok, dwa. W Katowicach była praca, rodzina, przyjaciele. Pierwsze lata dojeżdżające. Ale Filharmonia była przed rozbudową. Wszedłem w cykl przygotowań do rozbudowań i potem chciałem ciągle coś tworzyć, stawiałem sobie kolejne cele. Te 30 lat to ciągła pogoń za celem.
Świetny tytuł mi Pan wymyślił.
Tak? A pierwszy raz o tym myślę w ten sposób. Teraz znów planujemy rozbudowę.
Ale architektura to nie żaden fresk, jak powiedział mi Waldemar Dąbrowski, dyrektor Opery Narodowej. O sprawy artystyczne też Pan dba?
Ciągle myślę o utworach, które chciałbym wykonywać z orkiestrą. Żeby były coraz trudniejsze i trudniejsze. Dobre planowanie to sposób na ciekawe życie. Owszem można żyć z dnia na dzień, ale… Mój kalendarz jest zaplanowany z wyprzedzeniem tak na półtora roku czy dwa.
Niektórzy też planują, ale nie są konsekwentni, albo zniechęcają się, bo coś nie idzie po ich myśli.
Plany trzeba ciągle korygować, bo życie biegnie swoim tokiem. Korygowanie zajmuje mi tyle samo czasu, co planowanie. Wszystkie plany robię bardzo tradycyjnie – ołówkiem. Coś wymazać, coś dopisać – nie jest problemem.
Dzięki temu te coraz trudniejsze programy jest gdzie grać. I z kim.
Nowa sala była wielkim skokiem. Teraz możemy grać prawie wszystko. Do tego przychodzą do mnie coraz lepsi muzycy, po dyplomach w zagranicznych uczelniach. I oni mają wobec mnie coraz większe wymagania.
Muzycy mają wymagania wobec dyrektora??
Tak, to oczywiste! Przyjmuję najlepszych muzyków. Teraz świat staje otworem przed młodymi artystami. Dawno temu to byłem zadowolony, że po prostu skończyłem studia, teraz możliwości kontaktu już w czasie studiów z orkiestrami i muzykami z całego świata są ogromne. Jeśli chodzi o pracę z artystami, najtrudniejszą sprawą jest wysoka świadomość artystyczna. Musimy na to pracować wspólnie.
Pana artyści rozwijają się czasem i bez Pana pomocy…
I bardzo dobrze. Weźmy Michała [Mogiłę]. W naszej Zielonej Górce stworzył z kolegami trio stroikowe, grają trudną muzykę, wzbogacają swój warsztat a przy okazji brzmienie orkiestry.
Dobrze, jeśli tacy artyści chcą zostawać w Zielonej Górze.
Jeśli któryś z muzyków mówi mi, że przyjęli go do innej orkiestry – no nie lubię tego, ale jestem zadowolony, że lata w Zielonej Górze nie były stracone. To moja odpowiedzialność, by ci ludzie się tu rozwijali. Oni tu nie tylko przychodzą do pracy. Oni mi ufają, że będą tu mieć warunki dla indywidualnego rozwoju.
A zaczęło się od orkiestry robotniczej.
Ten proces dotyczy wszystkich mniejszych ośrodków, gdzie orkiestry profesjonalne powstawały z orkiestr amatorskich. Teraz, obchodząc jubileusz, staram się wczuć w sytuację sprzed 60 lat. Nie było sali, nie było nut, tylko chęci i ambicje środowiska. Wszystkim, którzy rozpoczęli budowę filharmonii, należy się głęboki ukłon. Bo bez nich nie byłoby dzisiejszej Filharmonii Zielonogórskiej.
Cały wywiad przeczytasz w Presto #15