Coś się kończy, coś się zaczyna
Był taki szczęśliwy czas w moim życiu, gdy słońce świeciło jaśniej niż kiedykolwiek, a ja znajdywałam w sobie dobro, którym chciałam obdzielić dosłownie cały świat. Oczywiście skrzydła nie urosły od razu, raczej stopniowo. A to za sprawą pięknej relacji, która narodziła się spontanicznie i nieoczekiwanie pomiędzy mną a znajomym X, który od dłuższego czasu niczym dobry duch towarzyszył moim artystycznym projektom, sam zresztą również tworzył.
Po prostu przyszedł dzień, gdy los postawił nas naprzeciw siebie. Każde z nas było pełne zawodowej pasji, każde miało za sobą ciemność i miłosne rozczarowania. Zagadaliśmy się jednego wieczoru tak, że rozmawialiśmy ze sobą kolejne trzy dni z rzędu bez ani grama snu. I przez kolejne tygodnie tak to trwało, aż przyjaźń przerodziła się w namiętność i wzajemną inspirację.
Nadszedł pierwszy artystyczny sukces X, co dla mnie jasno wskazywało na to, jak wiele dobrych owoców nasza relacja (pośrednio) przynosi na różnych polach – byłam wtedy przy nim, równie zwycięska i radosna jego szczęściem. Jakoś w tamtym czasie otrzymałam od X podarunek…wyjątkowo pogodną piosenkę – „Raindrops keep falling on my head” B.J. Thomasa. A właściwie powinnam napisać, że zostałam nią „zarażona” i od tej pory słuchałam jej ciągle. Nawet po rozstaniu – przypominała mi wtedy wszystkie najszczęśliwsze chwile, gdy czułam się prawdziwie sobą, spełniona i pełna niemal cudotwórczej energii, jaką wyzwala jedynie silna potrzeba szczęścia ukochanej osoby. Bo rozstanie przyszło równie nieoczekiwanie jak i sama znajomość. Wszystkie lęki, które – jak to bywa w przypadku dwojga ludzi „po przejściach” – towarzyszyły jej rozpoczęciu okazały się nagle murem nie do przejścia. „Nie było miłości. To było tak na chwilę. Nie chciałem, by sprawy zaszły tak daleko. Muszę być sam, by tworzyć.” – gdy słyszysz tak kilka godzin po magicznym dniu i upojnej nocy, nie możesz uwierzyć. Tymczasem brutalne słowa szybko zmieniają się w rzeczywistość, a iluzja prędko odchodzi w niebyt.
Mimo wszystko niezwykła relacja – czy też raczej jej wspomnienie – po wielu miesiącach znów wydała dobre owoce. Powstał film nią inspirowany, który doczekał się zagranicznej premiery w najodleglejszym kraju ze wszystkich, w jakich dotychczas byłam. Gdyby kilka lat wcześniej ktoś powiedział mi, że wydarzy się tak wiele i osiągnę więcej niż bym oczekiwała, w życiu bym nie uwierzyła. Po wielkim i niespodziewanym sukcesie czekałam w hotelu na taksówkę na lotnisko, by powrócić do Polski. Jakież było moje zdziwienie, gdy w radioodbiorniku usłyszałam „Raindrops keep falling on my head”…Piosenkę nie tak już nową, nijak związaną z krajem, w którym aktualnie rezydowałam. Była jak wiadomość z przeszłości, wspomnienie jasnych, ciepłych dni, które zaprowadziły mnie aż tutaj – choć w sposób zupełnie inny niż z początku mogłabym sobie życzyć.
Nie czułam się już zraniona, zawiedziona, pełna zwątpienia. Zrozumiałam, że być może musiałam to wszystko przejść, by stać się zupełnie kimś innym i osiągnąć coś więcej niż „świecenie światłem odbitym” w relacji z kimś budzącym mój podziw, coś, co mogę odnaleźć tylko w sobie samej i sama osiągnąć, czerpiąc z życiowych doświadczeń. Chwilę później przyjechała taksówka, w której wciąż w myślach nuciłam „moją” piosenkę, której ostatnie słowa brzmiały: „Ponieważ jestem wolny, niczym się nie martwię.” („Because I’m free, Nothing’s worrying me.”). Mam nadzieję, że kiedyś nauczę się ją śpiewać i zaśpiewam ją komuś, kto będzie podzielał ze mną pogląd, że to, kim jesteśmy i nasze sukcesy w dużej mierze wynika ze stopnia zdolności do miłości, którą otrzymamy lub podczas życia potrafimy w sobie odnaleźć. Choć czasem sami już w to nie wierzymy.
YZ., Warszawa.
***
Jeśli chcesz się z nami podzielić swoją muzyczną opowieścią, napisz na adres: [email protected]