Festiwal pełen pasji [CORNO – Brass Music Festival]
Czasem kilku pasjonatów wystarczy, by stworzyć coś pięknego i naprawdę wartościowego. Doskonałym przykładem jest zielonogórski CORNO – Brass Music Festival, który właśnie odbył się po raz piąty.
Jak wskazuje sama nazwa festiwalu, jest on świętem instrumentów dętych blaszanych. Organizatorów jest troje: dwóch waltornistów (Łukasz Łacny i Maciej Baranowski) i… przyjaźniąca się z nimi fagocistka Alicja Kieruzalska. Wydarzenie to łączy ze sobą kursy mistrzowskie z bardzo różnorodnymi koncertami i to właśnie ten swoisty eklektyzm repertuaru jest jedną z największych zalet festiwalu.
Jednym z jego celów jest pokazanie pełnej gamy możliwości instrumentów, którego jest tak naprawdę świętem. Pierwszego dnia odbył się koncert kameralny, w którym zagrano m.in. najnowszy, specjalnie na tę okazję napisany utwór Pawła Pudły, „Hornet Attack”. Zagrał go waltorniowy kwartet Hornet Quartet, w którym gra Łukasz Łacny, jeden z pomysłodawców festiwalu CORNO.
Drugiego dnia odbył się koncert uczestników warsztatów instrumentalnych, którzy pod dyrekcją swoich nauczycieli (wśród nich czołowy waltornista Hollywood James Thatcher, pierwszy trębacz Royal Shakespeare Company Andrew Stone-Fewings oraz tubista i kompozytor Roland Szentpali) zagrali selekcję tematów i piosenek filmowych. Specjalnie dla CORNO – Brass Music Festival James Thatcher, prywatnie przyjaciel kompozytora, zdobył zgodę samego Johna Williamsa na zagranie specjalnej aranżacji swojej olimpijskiej fanfary. Sam koncert był bardzo dobry, mimo oczywistych błędów, których uczestnicy warsztatów nie mogli się ustrzec przy często trudnych utworach. Dzięki dobremu kontaktowi dyrygentów z publicznością występ był bardzo ciekawy, a niektóre utwory, jak składająca się z tematów m.in. z „Conana barbarzyńcy” Basila Poledourisa, „Trzynastego wojownika” Jerry'ego Goldsmitha, „Braveheart” Jamesa Hornera oraz „Gladiatora” Hansa Zimmera i Lisy Gerrard, czy suita z „Far and Away. Za horyzontem” Johna Williamsa i temat z „Parku jurajskiego”, należały do atrakcji wieczoru, który odbył się w Planetarium Wenus.
Zróżnicowanie prezentowanego repertuaru szczególnie pokazały ostatnie dwa dni festiwalu. W piątek w kościele św. Zbawiciela odbył się koncert klasyczny, który rozpoczęli kursanci od zagrania „Nimroda” z „Enigma Variations” Edwarda Elgara, a pozostała część koncertu należała do orkiestry Filharmonii Zielonogórskiej i solistów pod dyrekcją Radka Baboraka, którzy wykonali koncert podwójny Antonia Rosettiego na waltornię i puzon (Michał Szczerba – waltornia, Edgar Manyak – puzon), koncert na trąbkę Jana Sebastiana Bacha/Antonia Vivaldiego (André Schoch – trąbka) i wreszcie koncert Es-dur na dwie waltornie Józefa Haydna/Antonia Rosettiego (Radek Baborak, Raimund Zell – waltornie). Kontrastem dla znakomitego koncertu klasycznego był repertuar tak samo świetny, jak kompletnie odmienny: w piwnicy artystycznej Kawon wystąpiła latynoska grupa Los Pitutos, do której należą śpiewak operowy Álvaro Zembrano (instrumenty klawiszowe, wokal, gitara, akordeon), pierwszy waltornista Filharmonii Monachijskiej Matias Piñeira (waltornia, flugelhorn, wokal), Tomás Peralta (kontrabas, gitara basowa, wokal), Pablo Camus (wokal, gitara), wszyscy z Chile, oraz kolumbijski perkusista Cristian Betancourt.
Podobny kontrast wystąpił następnego dnia: kursanci festiwalu CORNO wystąpili w amfiteatrze przed siedzibą Filharmonii Zielonogórskiej z nieco innym niż w Planetarium repertuarem muzyki filmowej (tym razem grano m.in. słynny temat Supermana Johna Williamsa czy „Rydwany ognia” Vangelisa w wersji na dęte blaszane), a wielkim finałem był znakomity bigbandowy koncert gwiazd festiwalu pod dyrekcją świetnego trębacza Adama Rapy. Zaczęło się od Beethovena, a skończyło na Astorze Piazzoli i Chicku Corei.
Połączenie koncertów i kursów mistrzowskich może prowadzić do wyjątkowej, rodzinnej prawie atmosfery. I tak jest w rzeczywistości. Wszyscy uczestnicy festiwalu oraz organizatorzy są dostępni i pomocni. Muzycy cieszą się, że mogą być na festiwalu i z muzyki, którą grają. Dla kursantów granie takich twórców, jak Basil Poledouris, Jerry Goldsmith czy John Williams jest wspaniałym wyzwaniem.
Wszystko to jest możliwe nawet przy minimalnym wręcz wsparciu instytucjonalnym i finansowym. Trzeba przyznać, że w ogóle tego nie widać, choć na pewno większa pomoc by nie zaszkodziła. Przede wszystkim jednak CORNO Brass Music Festival jest festiwalem tworzonym dla pasjonatów przez pasjonatów. I nie wydaje się, by miało to się kiedykolwiek zmienić.
Paweł Stroiński