„Ballady hultajskie…”, czyli co prawdziwie porusza serce
„Ballady hultajskie/Dystrykt Warszawa” w reżyserii Zuzy Gaińskiej i Małgorzaty Lewińskiej to spektakl, który warto pokazywać jak najczęściej i dla jak najszerszej widowni, ze wszech miar inspirujący. Ma nie tylko walory artystyczne, lecz także arteterapeutyczne, edukacyjne, historyczne i przede wszystkim społeczne.
Przede wszystkim stanowi jednak doskonały przykład przemiany, jaka może zajść w młodych ludziach na skutek obcowania ze sztuką i organizowania tego typu przedsięwzięć w twórczym kolektywie, o czym wspomniała po pokazie przedpremierowym w Teatrze Ochoty Małgorzata Lewińska (premiera odbyła się dzień później, 23 czerwca, w warszawskim Teatrze Lalka). Bowiem aktorzy, którzy występują w „Balladach…”, to młodzież bezdomna, podopieczni Fundacji po DRUGIE, której szczytną misją jest znajdywanie domów, poprawianie standardu życia i nadawanie kierunku młodym ludziom, którzy z różnych powodów znaleźli się na ulicy. Wydawałoby się: jak można myśleć o występowaniu na scenie, kiedy tyle spraw życiowych jest nieuporządkowanych…?! Tymczasem działalność fundacji udowadnia, że jedno z drugim może iść w parze, że, owszem, najpierw trzeba potrzebującego przenocować, odziać i nakarmić, ale bez celu i poczucia sensu wynikającego z poczucia wspólnoty trudno tu mówić o czyimkolwiek „wyjściu na prostą”. Sztuka ponadto pomaga uporać się z trudnymi emocjami, wyrazić siebie, a nawet odkryć w sobie zdolności, o które wcześniej się siebie nie podejrzewało. Kultura ma zatem ważną funkcję społeczną i takie organizacje, jak Fundacja po DRUGIE pomagają nam nie stracić tego aspektu z pola widzenia.
„Ballady hultajskie…” są jednocześnie naprawdę dobrym spektaklem – świetnie wyreżyserowanym, z ciekawymi pomysłami scenicznymi, rzetelnie zrealizowanym, mimo że powstawał podczas pracy warsztatowej i raptem w kwartał, co w przypadku pracy z amatorami jest nie lada wyczynem (jak wspomniała w rozmowie z widzami Zuza Gaińska, największym wyzwaniem dla młodych było opanowanie wszystkich tekstów na pamięć i był to proces dość żmudny). Na uwagę zasługują też muzyka (cytująca m.in. klasyczne utwory Chopina!) i aranżacje muzyczne autorstwa Agnieszki Zielińskiej, którą wspierały swoimi głosami w sekcji muzycznej na scenie reżyserki, a na wiolonczeli i gitarze młodzież z MDK Łazienkowska.
Warstwa muzyczna i scenariusz odwołują się do różnych kontekstów kulturowych, co pozwala nam spojrzeć na naszą stolicę wieloaspektowo, zarówno przez pryzmat jej tragicznej historii, jak i współczesności. Świadczy to o ogromnej erudycji autorek scenariusza, które ten spektakl wyreżyserowały i ich wrażliwości, dzięki której ci, którzy jeszcze niedawno byli na ulicy, dziś mogą spojrzeć na miasto z poziomu serca, rozumiejąc nie tylko jego teraźniejszość, lecz także przeszłość. Godne podziwu jest to, jak wiele wątków i w jak klarowny sposób udało się zmieścić w jednym muzycznym przedstawieniu. Bardzo sprytnie też wykorzystano potencjał młodych aktorów, zręcznie maskując ich niedoskonałości wokalne, a wydobywając indywidualne talenty (np. jeden z występujących dał istny popis break dance, a dziewczyna przebrana za Cygankę wręcz olśniła widownię swoją interpretacją warszawskich piosenek i wierszy!). W całym spektaklu nie ma ani jednego momentu nudy, sceny następują po sobie płynnie, każda z postaci jest niezwykle wyrazista i potrzebna w budowaniu obrazu warszawiaków. Sceniczne impresje tworzące całość pozwalają odczarować nasze wyobrażenie o pewnym „marginesie społecznym” i zarazem zwracają uwagę na palące kwestie, które należy poruszać w kontekście rozmów o społeczeństwie obywatelskim i nierównościach społecznych. Kilka scen zresztą porusza do żywego, jak np. bombardowanie Warszawy w 1939 r. czy rozstrzelania symbolicznie zainscenizowane poprzez przekłuwanie baloników trzymanych przez matkę małego chłopca (bo w „Balladach…” bierze udział i nieletni „hultaj”, zaledwie kilkuletnie dziecko). Można by jeszcze długo rozprawiać o kreatywnym ruchu scenicznym czy udanych kostiumach, a także o wysokim poziomie wokalnym tandemu Gaińska-Lewińska wspierającego młodych, lecz w zasadzie wszystko to blaknie wobec faktu, że młodzież z tak trudnymi doświadczeniami z okresu dorastania wypada na scenie niesłychanie autentycznie. Ja prawie cały spektakl przepłakałam, a na koniec siedziałam dumna z artystów (notabene, również wyraźnie wzruszonych), którzy tych młodych wprowadzili do teatru, otaczając ich opieką i troską, ale i motywując – jak sami żartują – krzykiem nie ze złości, ale… z miłości. Takich artystycznych działań dziś szczególnie potrzebujemy, chapeau bas!