Anna Larsson: Dopiero to czyni operę naprawdę potężną
Annę Larsson, szwedzką śpiewaczkę operową, kontralt, można było niedawno usłyszeć w Filharmonii w Krakowie. Współpracowała z wieloma wybitnymi dyrygentami, występowała na najlepszych scenach operowych i koncertowych. Samo to wystarczy, by poprosić panią Annę Larsson o wywiad. Kiedy jednak dowiedziałem się, że wspólnie z mężem posiada w Szwecji – uwaga! – STODOŁĘ KONCERTOWĄ, wiedziałem, że muszę z nią porozmawiać. Odwiedzając Szwecję w ciągu ostatnich ponad 40 lat, widziałem takich stodół bez liku! Drewno pomalowane na tę tak specyficzną czerwień, to typowy widok dla krajobrazu szwedzkiej wsi.
Władysław Rokiciński: Dlaczego wszystko zaczęło się od Mahlera? Przypadek, czy świadomy wybór?
Anna Larsson: Usłyszałam V Symfonię Mahlera w Sztokholmie, kiedy miałam 14 lat i nagle zrozumiałam, jaki rodzaj muzyki chcę śpiewać. Gdy miałam 16 lat, usłyszałam także Birgit Finnilä w Kindertotenlieder, było to dla mnie potwierdzeniem, że muzyka Mahlera jest tą, którą pragnę śpiewać. W tamtych czasach YouTube oczywiście nie istniał, toteż dla mnie było bardzo ważne, że orkiestry w moim mieście grały dobrą muzykę. Chodziłam do szkoły z chórem, gdzie każdego dnia mieliśmy lekcje muzyki, gdzie śpiewaliśmy i uczyliśmy się czytać muzykę już w bardzo młodym wieku. Nie miałam tego w domu, toteż dla mnie było to rzeczywiście ważne.
Musimy być pewni, że szkoły dają dobrą edukację muzyczną wszystkim dzieciom, z każdym zapleczem. Społeczeństwo korzysta na tym na tak wiele sposobów.
Występowała Pani z zacnymi dyrygentami. Jakie znaczenie ma dla śpiewaka to, kto trzyma batutę?
Pracować z dobrym dyrygentem znaczy wszystko. Być wprowadzanym w muzykę przez kogoś bardziej doświadczonego niż ty, zdobyć szacunek tej osoby, to oznacza, że możesz zaufać swojej własnej muzykalności, możesz zacząć budować w sobie zaufanie, by pokazać światu wokół, kim jesteś. Artysta staje się interesującym wtedy, kiedy ma odwagę być sobą. Lecz jeśli dyrygent próbuje kontrolować ciebie i orkiestrę, łatwo utknąć w próbach „robienia dobrze”, a w muzyce nie ma czegoś takiego. Stajemy się wtedy napięci i nieciekawi.
Kto ma/miał Pani zdaniem największe wyczucie ludzkiego głosu?
Śpiewacy uwielbiają dyrygentów, którzy pracowali najpierw przez lata w teatrach operowych – może jako dyrygenci-rezydenci, albo jako korepetytorzy – zanim zaczęli prowadzić wielkie spektakle operowe, czy symfonie. Tak było z Karajanem, także z Adamem Fischerem i Antonio Pappano. Wielu młodym supergwiazdom, które od razu zaczynają od wielkich rzeczy, brakuje takiego doświadczenia, a śpiewacy często potrzebują czasu na oddech i zrozumienia tekstu przez dyrygenta.
Uwielbiałam pracować z Claudio Abbado nad symfoniami i pieśniami Mahlera, nad „Rapsodią na alt” Brahmsa. On mi tak wiele pokazywał i czuję, że to dzięki niemu nie boję się podejmowania ryzyka w muzyce („Anna, jeśli nie podejmujesz ryzyka, nie jesteś artystką”), że raczej spróbuję i zaśpiewam pianissimo, jeśli nawet będzie to trudne. Także Barenboim pokazał mi, jak komunikatywny może być wielki muzyk. Jego wkład dla społeczeństwa jest ogromny.
Pod koniec stycznia będzie Pani koncertować w Polsce, w Krakowie. Czy będzie to Pani pierwszy występ w naszym kraju?
Tak, to będzie mój pierwszy występ w Polsce. Mam w Szwecji polskich przyjaciół i zawsze zadziwiało mnie, jak dużo wspólnego z muzyką klasyczną i sztuką mieli ci moi przyjaciele, kiedy dorastali. Z ogromną ciekawością oczekują spotkania z taką publicznością.
Z jakim repertuarem przyjeżdża Pani do nas?
Ja i świetna szwedzka pianistka, Francisca Skoogh, wykonamy kilka naprawdę ciekawych pieśni Almy Mahler, następnie klasyczne i kongenialne pieśni z cyklu „Frauen-Liebe und Leben” Schumanna, tajemnicze i piękne „Maeterlinck Songs” Zemlinsky’ego i zakończymy program kilkoma zdumiewającymi pieśniami Straussa.
fot. www.annalarsson.nu
Pani głos to kontralt. To rzadki dar, nieprawdaż?
Tak, zawsze myślałam, że jestem jakaś dziwna, nie mając kobiecego, słodkiego sopranu. Ale kiedy spotkałam moją nauczycielkę śpiewu, Florence Duselius, to ona powiedziała mi, że mam rzadki dar, a potem uświadomiłam sobie, że Mahler i Brahms napisali dużo repertuaru dla mnie (!). Byłam taka szczęśliwa. Mój głos stawał się też z czasem coraz wyższy i teraz mogę śpiewać również repertuar dla głosu z wyższymi rejestrami, np. takie role, jak Kundry i Brangäne.
Śpiewała Pani w wielu sławnych teatrach operowych. A jednocześnie zbudowaliście Państwo, to znaczy Pani i Pani mąż stodołę koncertową w małej, szwedzkiej miejscowości, skąd Pani pochodzi. Skąd taki pomysł?
Chcieliśmy mieć naszą własną przestrzeń na koncerty i kameralne opery. Zamówiliśmy jak dotąd trzy opery u szwedzkich kompozytorów. To nasz „plac zabaw” i miejsce do eksperymentowania, gdzie próbujemy emocjonalnie angażować publiczność w spektakle operowe, bo ich tematy są naprawdę interesujące. Opera Alberta Schnelzera, ta na najbliższe lato, opowiada o bardzo sławnym napadzie na bank w roku 1973.
Czy projekt odniósł sukces? Jakiego rodzaju koncerty organizują Państwo w swojej Stodole? Jaka przychodzi tam widownia?
Każdego lata (w lipcu) mamy festiwal nazwany Songfest (po szwedzku: Święto pieśni). Wystawiamy operę, a także organizujemy koncerty dla młodych śpiewaków, koncerty muzyki kameralnej i bardzo popularny koncert piknikowy. Około połowa naszej publiczności przyjeżdża z innych części Szwecji, a połowa jest z naszego regionu.
W Polsce trwa dyskusja, w jaki sposób uczynić muzykę klasyczną, w tym operę, bardziej popularną i czy to ma sens. Czy w Szwecji jest podobnie?
Tak. Orkiestry są kosztowne. Opery nawet jeszcze bardziej. Oczywiście, ta część społeczeństwa, która nie jest zainteresowana, będzie protestować. Ale dobra muzyka klasyczna naprawdę ratuje życie, problem w tym, że ludzie tego nie rozumieją, dopóki sami tego nie doświadczą. Jak powiedział Barenboim: „Mamy ogromną odpowiedzialność wobec przyszłej publiczności, nie możemy zamknąć się w wieży. Trzeba się komunikować.”
Myślę, że projekty takie, jakie Bernstein robił w Nowym Jorku z „koncertami młodych ludzi” są świetne, ale projekty dla dzieci muszą być naprawdę dobrze zrobione, muszą być nawet lepsze niż dla dorosłych, ponieważ dzieci przejrzą wszystko na wylot. Także szkoły muszą lepiej się starać, by poważnie potraktować temat muzyki. Jak tylko uda się nam zdobyć zaangażowanie dzieci, będziemy mogli być spokojni o przyszłość muzyki klasycznej.
Opera to żywy gatunek muzyki, wciąż powstają nowe. Jaki tytuł spośród tych współcześnie powstałych ceni Pani szczególnie?
Kocham współczesną operę, to jest tak ważne, że my także pozostawimy na przyszłość po sobie jakiś repertuar i że staramy się skutecznie szukać dróg, by nowo skomponowane opery były dostępne również dla dzisiejszej publiczności. Lubię te najbardziej znane opery, jak „Written on Skin” Benjamina, oczywiście również „Doctor Atomic” i „Nixon in China” Adamsa. Ale dużo więcej dzieje się teraz na europejskiej scenie operowej, gdy mowa o współczesnych operach.
I na koniec coś o marzeniach. Gdyby dane było Pani zamówić nową operę, muzykę i libretto, które dzieło literackie chciałaby Pani uhonorować w ten sposób?
Powiedziałam kiedyś do mojego męża: „Żyjemy, jak we śnie”, ponieważ to jest właśnie to, co robimy. Ale są opery, które chciałabym zobaczyć, które jednak trzeba wystawić w znacznie większym miejscu, niż to nasze na 300 miejsc w Vattnäs. Niektóre książki dla dzieci Astrid Lindgren byłyby znakomitymi operami, czy oczywiście filmy, jak niektóre epickie produkcje o drugiej wojnie światowej. Ale wszystko sprowadza się do muzyki. Historia musi być opowiedziana PRZEZ muzykę, w przeciwnym wypadku nie potrzebujemy tworzyć opery. Czasami we współczesnej muzyce brakuje na scenie postaci, które tam są – W MUZYCE. Musimy umieć zobaczyć siebie na scenie poprzez nieświadome odczucia publiczności, bez przepuszczania tego przez intelekt. Dopiero to czyni operę naprawdę potężną.
Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i rozmowę.
Dziękuję za ciekawe pytania.
Wywiad w języku angielskim można przeczytać TUTAJ