Andrzej Korzyński: Nie jestem spragniony sukcesu

29.04.2022

Napisał muzykę do ponad 150 polskich filmów. Reżyserzy uwielbiali z nim współpracować, kochały go gwiazdy polskiej estrady muzycznej, jak np. Czesław Niemen czy Maryla Rodowicz. Opowiada o „Mowie ptaków” Xawerego Żuławskiego, której ścieżka dźwiękowa była nominowana do Orła, oraz o muzycznej perspektywie na filmowe życie.

Przypominamy wywiad przeprowadzony w 2020 roku.

 

rozmawia Maja Baczyńska

 

Organy i fortepian. Fortepian rozumiem, ale skąd te organy?

Organy były moim dodatkowym instrumentem, uczyłem się gry u profesora Feliksa Rączkowskiego. Ale poza tym, że nauczyłem się na lekcjach organów grać nogami, fortepian mnie zawsze bardziej pociągał i dlatego mam wyłącznie dyplom pianisty.

 

A czym jest fortepian dla kompozytora?

Jest bardzo istotny w warsztacie kompozytorskim, to mała orkiestra. Przede wszystkim obecnie nawet kompozytorskie programy komputerowe są przypisane do klawiatury keyboardowej. Kiedyś tego nie było, trzeba było pracować na sequencerze, a każdą linię melodyczną mieć w głowie i poprawiać wszystko bardzo wybiórczo. Klawiatura pomaga zwizualizować nasze pomysły muzyczne, widzi się dźwięk.

 

Jako absolwent PWSM, którą ukończył Pan w 1964 r., chyba nie miał Pan w perspektywie pisania muzyki filmowej, raczej koncertową?

Oczywiście. Na dyplom z kompozycji u profesora Kazimierza Sikorskiego napisałem operę pt. „Klucz” do libretta Edwarda Fiszera. Partytura zawierała fragmenty pisane „flamastrem”, kopista, rozpisując partyturę, przydzielał smyczkowcom poszczególne dźwięki w zakresie grubości „flamastra”, które później wszyscy grali jednocześnie, tyle że każdy inny dźwięk, co dawało niezwykły efekt. Wcześniej takie chwyty pojawiały się np. u Tadeusza Bairda czy u Krzysztofa Pendereckiego. Ponieważ ta opera zaskoczyła komisję, została skierowana do nagrania w radiu. To właśnie studia z kompozycji dały mi gruntowne przygotowanie i znajomość wielu technik kompozytorskich, nawet te współczesne znalazły zastosowanie w filmach Andrzeja Żuławskiego. On był bardzo wymagający i zawsze mi mówił: „Zrób taką muzykę, jakiej dotąd nie było”. I to od niego się wszystko zaczęło, w 1967 r. Andrzej Żuławski, z którym przyjaźniłem się od piątej klasy i który uważał, że jestem bardzo zdolny, zaproponował mi napisanie muzyki do swoich dwóch pierwszych filmów telewizyjnych opartych na literaturze światowej („Pavoncello” i „Pieśń triumfującej miłości”). Kiedy chciałem dokonać nagrań w Łodzi, zostałem zablokowany, więc po uzgodnieniu z Andrzejem nagrałem w Warszawie własną wersję, która od razu została przyjęta. A potem pojawili się już reżyser Jan Rybkowski i Andrzej Wajda, i wszystko się rozkręciło.

 

Nagrał Pan sam swoją muzykę. To fascynujące. Przecież to wcale nie jest ani łatwe, ani tanie.

Pracowałem wcześniej przez około dwa lata w radiowym studenckim magazynie muzycznym. To była dwudziestominutowa audycja emitowana raz w miesiącu, oparta na nagraniach klubów studenckich, takich jak Hybrydy czy Stodoła. Nawiasem mówiąc, to u nas swoje pierwsze piosenki nagrywał Wojtek Młynarski. Radio znałem więc od podszewki. Co więcej, w okresie mojej pierwszej współpracy z Żuławskim miałem swój zespół Ricercar 64 i przy tej okazji odkryłem Piotra Szczepanika. Napisałem dla niego „Żółte kalendarze”, których nagranie zrobiło furorę. Katolickie wydawnictwo Veriton, które odważyło się je wydać, sprzedało ich około pół miliona. Stąd nagrywanie własnej muzyki do filmu nie stanowiło dla mnie w tamtym czasie żadnego problemu.

 

A jak wspomina Pan pracę z synem Andrzeja Żuławskiego, Xawerym?

To w pewnym sensie przedłużenie Andrzeja Żuławskiego. W przypadku „Mowy ptaków” Xawery chciał oddać hołd swojemu ojcu. W związku z tym od początku wiedzieliśmy, że będziemy cytowali motywy muzyczne z filmów Andrzeja Żuławskiego. Zresztą scenariusz filmu był właśnie autorstwa Andrzeja i opowiadał o nim samym. Był to więc swoisty eksperyment rodzinny. Pojawia się w nim nawet piosenka „Dziewczyna zła”, którą w 1959 r. napisaliśmy z Andrzejem w Sopocie dla Czerwono-Czarnych. Tak się złożyło, że zespół przyjął tylko muzykę, tekst był infantylny: „Dziewczyna zła ukradła mi wolę i czas, noce i dni”...

 

Jak taki afront przeżył Andrzej Żuławski?

Obraził się na polski big beat na całe życie. Niemniej, pisząc scenariusz „Mowy ptaków”, przypomniał sobie o tej historii. Ja na szczęście pamiętałem melodię i z Xawerym nagraliśmy w studiu całą piosenkę od nowa.

 

Czy poza autocytatami w ścieżce dźwiękowej pozwolił Pan sobie na jakieś eksperymenty muzyczne? Czy to i dla Pana był film szczególny, jako że od lat był Pan związany z rodziną Żuławskich?

Podrzuciłem Xaweremu pomysł na zakończenie filmu. Scena na cmentarzu jest w moim odczuciu fenomenalna. Zrobiliśmy muzykę naśladującą piosenkę „Thriller” Michaela Jacksona. Żałuję trochę, że śpiewali ją aktorzy, a nie profesjonalni piosenkarze. W pozostałych kwestiach całkowicie zaufałem Xaweremu, korzystał z mojego archiwum muzycznego, napisałem też parę tematów fortepianowych opartych na „Dziewczynie złej”.

 

A jak Pan wspomina twórcze spotkania z innymi reżyserami?

Sytuacje były różne. Gdy kiedyś napisałem muzykę do filmu „Motyle” (1972 r.) w reżyserii Janusza Nasfetera, to na kolaudacji przyjęto tylko muzykę, a film poszedł do poprawki. W przypadku „W pustyni i w puszczy” reżyser Władysław Ślesicki miał wątpliwości, czy moja muzyka, operująca aparatem symfonicznym, jest adekwatna, ale szczęśliwie operator zdjęć mnie poparł. Zresztą to naturalne, że reżyserzy miewają wątpliwości, chcą dla filmu jak najlepiej. Najprościej było z Andrzejem Wajdą, bo dawał mi wolną rękę. Nawet w czołówce „Człowieka z marmuru” (1976 r.), gdy to Krystyna Janda wygraża polskiej telewizji, zaryzykował i kiedy przyniosłem mu utwór „Baby Bump”, powiedział: „Słuchaj, to jest świetne, napisz mi w tym stylu cały utwór”. Dobrze mi się pracowało też z Krzysztofem Gradowskim („Akademia Pana Kleksa”) i Sylwestrem Chęcińskim („Wielki Szu”).

Współpracował Pan też z gwiazdami sceny rozrywkowej. Czy chciałby Pan z którąś z nich spotkać się ponownie?

Wiele ich było, nie umiałbym wskazać jednej. Może tylko Małgorzata Ostrowska początkowo nie była przekonana do mojej „Meluzyny”. Była rockmanką, a miała zaśpiewać piosenkę dla dzieci. Ale koniec końców do dziś śpiewa ją na koncertach. Z kolei z Piotrem Fronczewskim bardzo się zaprzyjaźniłem. Perfekcyjnie odnalazł się w roli Franka Kimono. Najważniejsze jest, aby nie udawać lepszego, niż się jest. Jeśli się dogadamy, to możemy razem nawet konie kraść.

 

Sprawia Pan wrażenie niezwykle pogodnego człowieka. Jak Pan to robi? Czy nie miewał Pan kryzysów?

Zawsze miałem bardzo dużo zamówień, więc nie miałem chwili, żeby się zamartwiać. Raz w jednym miesiącu napisałem muzykę do dziesięciu filmów! Ale jeśli akurat nie zadzwonił telefon, to rzecz jasna pojawiały się czarne myśli. Tyle że za dużo martwić się nie można, bo to źle wpływa na zdrowie.

 

Ale czasy, w których Pan tworzył, nie były łatwe.

Jeśli artyści dzielili się przychodami z państwem, to nie mieli kłopotu, mogli kupować instrumenty muzyczne za granicą, wyjeżdżać itd. Ponieważ moja muzyka się podobała, współpracowałem także przy produkcjach zagranicznych. Pod koniec lat 60. XX w. natomiast dostałem honorarium za muzykę do filmu słynnego Twenty Century Fox, które producent wpłacił do zagranicznego banku, z którym akurat wytwórnia współpracowała. Ja nawet nie wiedziałem, że to przestępstwo i że z perspektywy władz można wpłacać pieniądze tylko do polskiego banku. Dostałem grzywnę 120 tysięcy złotych od państwa, ale na szczęście później to odkręciłem.

 

Nie czuje Pan goryczy, że otrzymał Pan w życiu tylko jedną nagrodę, choć jest tyle filmów z Pana muzyką?

Nie. Liczy się to, która muzyka zostanie zapamiętana, czego przykładem mogą być moje nigdy nienagrodzone piosenki z „Akademii Pana Kleksa”. Żyję swoim życiem i daję żyć innym. Ważne jest, aby moja muzyka się podobała i że w opinii reżyserów sprawdza się w filmie. Nagrody nic nie dają. Są dla ludzi spragnionych sukcesu, a ja taki nie jestem, za to lubię, gdy moja muzyka jest obecna w radiu, na estradach, w telewizji.

Andrzej Korzyński. Kompozytor, aranżer, pianista. Kierownik Radiowego Studia „Rytm” (1965–1973). Autor utworów instrumentalnych, muzyki baletowej, rozrywkowej, teatralnej, radiowej, telewizyjnej i filmowej. Laureat plebiscytów na radiową piosenkę roku (1965, 1966, 1974). Członek Polskiej Akademii Filmowej. W 1977 r. otrzymał nagrodę za muzykę do filmu „Czerwone ciernie” w reżyserii Juliana Dziedziny. Urodził się 2 marca 1940 r. w Warszawie. Zmarł 18 kwietnia 2022 r.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.