Podróż w przeszłość - ABBA wraca z nowym albumem
W czasie godzinnej transmisji 2 września potwierdzono informacje: ABBA wraca z dziewiątym albumem, serią koncertów, a dwa najnowsze single są już w streamingu! Transmitowane na żywo wydarzenie przypomniało mi, za co kocham ten szwedzki zespół. Więcej wątpliwości i pytań nasuwa mi jednak to, co szwedzka supergrupa ma do zaoferowania – koncerty, single i album.
ABBA zapowiadała ten powrót od kilku lat, brakowało jednak działań. Stąd wiadomość o nowym albumie (już nie tak jak wcześniej – o 2 piosenkach) potraktowałem z rezerwą. W końcu staje się to jednak faktem. Pierwszym etapem powrotu szwedzkiej grupy było godzinne wydarzenie zapowiadające nadchodzące projekty i prezentujące dwa nowe single. Dla mnie – fana ABBY – powrót sam w sobie był niezwykłym wydarzeniem.
Po 40 latach znów razem
Londyn, Sztokholm i wiele innych miast połączyło się wirtualnie tego dnia, by w gronie największych fanów dowiedzieć się wszystkiego o tym, co nadchodzi. Godzinny program wypełniony był komentarzami krytyków muzycznych, wypowiedziami fanów, premierą dwóch singli i rozmową z Bennym i Björnem z legendarnej grupy. Emocje (w tym nawet płacz niektórych fanów) nie mogły być udawane. Po licznych zapowiedziach, blisko 40 lat od rozpadu zespołu, jego członkowie znów są razem i znów tworzą. Z drugiej strony nikt nie uderzał w patos. Każdy zaznaczał – to po prostu popowy zespół. Jego utwory są piękne i proste.
ABBA to jednak nie tylko muzyka. Przez cztery dekady ich piosenki urosły do miana kulturowego fenomenu. Wypowiedzi ludzi w różnym wieku z Australii, Brazylii czy Szwecji tylko to potwierdzały. Dziennikarze spojrzeli jednak na to, co stało się z tą muzyką po rozpadzie zespołu. Jak zaznaczył krytyk Jan Gradvall (swoją drogą zaskoczyło mnie, że nie poproszono o komentarz raczej Carla Magnusa Palma – wielkiego eksperta i biografa zespołu) – kolejne piosenki twórców „Waterloo” nie stały się od razu klubowymi klasykami, które każdy zna i lubi.
Twórcy wydarzenia wspominali więc wkład społeczności LGBT w rozwój popularności zespołu. Takie dzieła jak „Priscilla, królowa pustyni” czy zespoły imitujące ABBĘ popularne w gejowskiej kulturze na nowo przypomniały światu o zespole. Cieszył więc fakt, że zespół nie odciął się od tej części swojej historii, a wręcz ją celebrował. W Nowym Jorku wydarzenie prowadziła nawet Jackie Cox – znana amerykańska Drag Queen.
Po premierze singla “I Still Have Faith in You” i zapowiedzi serii koncertów przyszedł czas na rozmowę z członkami zespołu. Uczestniczyli w niej jednak tylko Benny i Björn. I chociaż może dziwić i nie dawać satysfakcji nieobecność Fridy i Agnethy, to dla mnie był to kolejny powód do radości. W końcu grupa rozpadła się, bo członkowie przestali czerpać przyjemność ze swojej pracy (szczególnie sporo mówiono o dużym lęku i stresie Agnethy). Dlatego miło było obserwować, jak tym razem podchodzą do współpracy na swoich warunkach.
Nowe single ABBY
Wielkie wydarzenie promujące nadchodzące koncerty i utwory było dla mnie ogromną radością. Nie można jednak pozostawić bez komentarza tego, co ABBA ma do zaoferowania. I choć nie wiem czy jest sens patrzeć analitycznie na projekt bardziej sentymentalny niż artystyczny, to grupa przecież zdecydowała się stworzyć coś nowego zamiast skleić kolejny album pt. „Największe hity”.
Pierwszy singiel „I Still Have Faith in You” to piosenka o powracających uczuciach, której treść z dużą dozą pewności można odnieść do członków zespołu, którzy od 2016 r. zaczynali ponownie współpracować. Wraca wiara, zaufanie i przyjaźń i bardzo piękna wątpliwość „Do I have it in me?” („Czy mam to w sobie?”), która pojawia się, gdy ponownie spotyka się dawnego przyjaciela i kochanka. Ani chwili nie da się zwątpić w prawdziwość tekstu – to przecież historia ostatnich lat życia członków ABBY. Wracają jednak nie tylko wspomnienia ale i muzyka, która właściwie nie przeszła znaczącej transformacji. Brzmieniowo i melodycznie utwór zbliżony jest do „Thank You For The Music” i innych piosenek z „The Album” – piątej płyty zespołu. I chociaż można odnaleźć w werblach i syntezatorach w kulminacji utworu triumfalny klimat muzyki filmowej Vangelisa, a w fortepianie i smyczkach rozwiązania romantyczne i sentymentalne, to najlepszym punktem odniesienia są inne dzieła ABBY.
Podobnie w przypadku drugiego singla – „Don't Shut Me Down”, który ponownie nawiązuje do niemalże musicalowych dzieł ABBY (z początku muzycznie i tekstowo przypomina „I Wonder”). Tym razem jednak ten klimat zostaje przełamany i pojawia się może nie taneczny, ale bardziej wyrazisty i podkreślony perkusją i elektroniką, rytm. Wciąż jednak można mówić, że dzieło pozostaje pod wyraźnym wpływem dzieł z „The Album” – choć tym razem, nie tak sentymentalnych.
Co ciekawe ABBA nie poszła ścieżką, jaką można by było się spodziewać. Ostatni album zespołu „The Visitors” sugerowałby raczej brzmienie znacznie bardziej synth popowe. Tymczasem ABBA, na przekór teorii ewolucji, powróciła do wcześniejszego brzmienia. Nie narzekam – bo „The Album”, to najczęściej przeze mnie słuchana płyta ABBY. Nie mogę jednak nie myśleć o tym, że rozwijając elektroniczne brzmienie sprzed 40 lat członkowie zespołu mogliby wyrazić muzycznie więcej i mieliby możliwość poeksplorować popularny dziś nurt synth popu jako „starzy wyjadacze”.
Utwory są świetnie zrealizowane i choć „I Still Have Faith in You” nie równa się z podobnym w założeniu „The Way Old Friends Do” sprzed lat, a „Don't Shut Me Down” pomimo świetnych elementów jest dla mnie zbyt mało określone, to są to piosenki naprawdę warte dodania do prywatnej ABBowej składanki.
Przychodzi nowe
Nadchodzący album „Voyage” wydaje się uderzać w znane i lubiane przez fanów nuty. Tytuł wraz z okładką przywodzi na myśl kosmiczną podróż, co oczywiście nijak się ma do muzyki zespołu. Wyzwala to więc duże pokłady kiczu, który ABBA często zapewniała m.in. szalonymi kostiumami czy teledyskami. Na razie niewiele o albumie wiadomo, więc czekamy na więcej.
To co najbardziej powstrzymuje moją ogromną ekscytację jest koncert, który grupa zapowiada. Krótko mówiąc – ma być to swoisty spektakl, w trakcie którego na scenie zobaczyć będzie można „ABBAtary” (ang. „ABBAtars”), czyli hologramy/awatary przedstawiające członków ABBY za młodu, stworzone metodą motion capture znaną z filmów fantasy.
Swojego czasu pojawiała się dyskusja czy etyczne jest umieszczanie w filmie wygenerowanych komputerowo aktorów, którzy zmarli przed ukończeniem zdjęć. W tym przypadku czuję się dziwnie, bo koncert będzie przedstawiał osoby żyjące, ale w kształcie sprzed 40 lat. I cieszę się, że członkowie nie muszą występować na scenie, ku uciesze tłumu, wbrew własnej woli. Ale osobiście czułbym się skonsternowany oglądając z widowni hologramy do złudzenia przypominające członków ABBY. Znacznie lepiej odebrałbym nagranie koncertu współczesnych, nie tak młodych członków zespołu. Na hologramowym koncercie czułbym się jak na kuglarskim spektaklu.
Być może jestem obskurantem, który nie czuje tego wszystkiego. Cały spektakl powstał przecież za zgodą członków ABBY i z ich zaangażowaniem. Koniec końców, to po prostu rozrywka. Mimo wszystko taki koncert, choć nie jest pierwszym takim pomysłem, sprawia, że zamiast cieszyć się, zaczynam filozoficzne rozważania. Bo przecież w najnowszym singlu możemy usłyszeć słowa „Nie jestem tą, którą znałeś. Jestem połączonym teraz i wtedy”. Właśnie dla tego nie chcę oglądać, dawnej, młodej ABBY. Słyszę w ich muzyce muzykę sprzed lat, ale wiem kim są teraz. Stworzyli nowe piosenki, nowy album… obejdę się bez koncertu pokazującego to, co było