24 powody (minimum), aby w maju odwiedzić Podlasie [czyli jak nie napisałam relacji z festiwalu]
KINGA A. WOJCIECHOWSKA: Układając sobie w głowie przed wyjazdem wstęp do tej relacji, zakładałam, że skupię się odkrywaniu walorów śpiewu cerkiewnego, opisywaniu zmagań konkursowych. Miałam nawet pierwsze zdanie – że oto raz w roku Hajnówka żyje festiwalem. I cały misterny pomysł rozbił się o rzeczywistość, która przerosła moje oczekiwania. Hajnówka nie żyje festiwalem. Żyje nim część lokalnej i przyjezdnej społeczności. Z pewnością żyją nim zaproszone zespoły wokalne i chóry – od dziecięcych po prawie profesjonalne, wygrywające w licznych konkursach. Pozostali mają inne, równie ciekawe zajęcia.
Zanim przejdę do sedna, dziękuję Barbarze Tekieli, która o podróżowaniu, o turystyce wie wszystko a która nie tylko namówiła mnie, aby – wreszcie! – odwiedzić Hajnówkę w czasie festiwalu ale wydatnie przyczyniła się do tego, aby moja wycieczka była udana. Dziękuję też paniom Walentynie Pietroczuk, Urszuli Janiel ze Starostwa Powiatowego i Magdalenie Chirko z Urzędu Miasta Hajnówka, które zadbały o to, żeby każda godzina spędzona w Hajnówce i okolicach była pełna atrakcji. Dziękuję za prawdziwą podlaską gościnę, opiekę i życzliwość, dziewczyny! Jesteście wspaniałe!
Ale wracam do tematu. Oprócz samego festiwalu znalazłam w Hajnówce kulturowo-społeczno-przyrodniczy kontekst, aby lepiej, głębiej przeżyć i zrozumieć to, co w ciągu tygodnia dzieje się w niewielkiej miejscowości na skraju Puszczy Białowieskiej. 37. Międzynarodowy Festiwal Hajnowskie Dni Muzyki Cerkiewnej, to pierwsze wydarzenie, podczas którego:
- poznałam wielogłosowe ukraińskie pieśni wielkanocne;
- oraz: ukraiński hiphop, ukraińskie „disco-polo”, ukraińskie przyśpiewki i śpiewany ukraiński toast;
- rozmawiałam z sąsiadem zza wschodniej granicy, każdy z nas w swoim języku i oboje się rozumieliśmy doskonale (w każdym razie on ciągle mówił: da, da);
- spróbowałam wódeczki z kwiatów (sic!) czarnego bzu; prawdziwy destylat, nie jakaś tam nalewka!
- zjadłam na jeden obiad danie złożone z: babki ziemniaczanej, kiszki mięsnej, gulaszu z żubra, pielmieni z kaszą gryczaną, blinów z siekanym mięsem i popiłam wszystko kwasem chlebowym oraz rzeczoną wódeczką. Uff…
- wzięłam udział w leśnym queście i znalazłam skarb za cerkiewką;
- wypiłam kilka łyków świętej wody i posmarowałam zwilżoną w niej chusteczką chore miejsce na ciele; chusteczkę zostawiłam na płocie, obok dziesiątek innych; podobno zostawiłam tam chorobę;
- spotkałam się z malarką, której historia zawodowych przemian była jednocześnie: taka sama jak moja, zupełnie różna niż moja…
- zobaczyłam żubra, łosia, jelenia, wilka, rysia, żubronia, zanim Słońce doszło do zenitu;
- znalazłam się w jedynym miejscu w Polsce, w którym żyją wszystkie dzięcioły Europy, ale zasięg ma tylko białoruska sieć komórkowa;
- zadając jedno banalne pytanie (Ale skąd pan wie, jak budować te domki?), poznałam całą okrutną, smutną historię ludzi Podlasia, Białorusi, Rosji i żołnierzy generała Suworowa;
- zrozumiałam, że siła religii prawosławnej bierze się z tego źródła: batiuszka ma rodzinę;
- no właśnie: batiuszka, nie pop!
- odwiedziłam muzeum białoruskiej wsi, dowiedziałam się, że kleik z owsa jest okropny, zobaczyłam jak wyglądała wirówka do leśnego miodu, jak zaprzęgano konia do wozu, dlaczego utkanie szala lub koca z podwójnym dwustronnym wzorem to mistrzostwo świata, a mało uzdolnione gospodynie jedynie haftowały kwiatki;
- dowiedziałam się, jak powstały Białowieża (siedziba cara) i Hajnówka (przemysł drzewny);
- zaśpiewałam „Konia” (rosyjska pieśń, na YT szukaj jej w wykonaniu zespołu Lube) z dwudziestką nieznajomych, w restauracji;
- sprawdziłam, że analogowy Facebook (w postaci lokalnego ryneczku z serem, miodem, białoruskimi konfietami i chałwą ze słonecznika) cały czas ma się dobrze;
- zjadłam Marcinka;
- przeszłam 6 (słownie: sześć!) kilometrów w godzinę, z kijkami do nordic walking w ramach ogólnopolskiego projektu realizowanego w stu miastach w Polsce, w tym w Hajnówce (zawsze we wtorek, zawsze o 17.00); (może żaden wyczyn, ale normalnie 6 km to ja robię w tydzień…);
- zazdrościłam taaaakich kwiecistych butów jednej ze słuchaczek na koncercie. No sami zobaczcie!
- nie dotarłam do chatki Baby Jagi i Parku Miniatur Podlasia i paru innych atrakcji, ale zamierzam to nadrobić następnym razem;
- dotarłam do twórców festiwalu Wertep. Jak sama nazwa wskazuje, to festiwal wędrowny. Teatry offowe z całego praktycznie świata przyjeżdżają do Hajnówki i okolic;
- odkryłam, że budynek dworca ma kształt lokomotywy. Niedługo będzie tu Hajnówka Centralna - Przesiadkowa Stacja Kultury. I moc atrakcji oczywiście;
- odkryłam, że cerkiew nie bez powodu jest taka bardziej sześcienna. Jakby to powiedzieli spece od klasyki: ma genialną akustykę. Słuchacz podczas koncertu (żadnych instrumentów, żadnych braw) całkowicie zanurza się w dźwięku, w brzmieniu ludzkiego głosu;
- usłyszałam kilka pięknych, mądrych zdań podczas inauguracji Festiwalu:
Śpiew jest wyrazem miłości ku temu, który jest Święty.
Trzeba mieć otwarte: umysł, serce i chęci, by poznawać i doświadczać.
Śpiew cerkiewny to cała nasza kultura. Dlaczego nas oczarowywał? Bo to głos Boga do nas, ludzi. On nigdy nie może zamilknąć. Każda nuta potwierdza Boże tchnienie. Każdy utwór jest symfonią Chrystusa zwyciężającego szatana i śmierć. Żeby to zrozumieć, trzeba dorosnąć.
Świat dzisiejszy nie stanowi zgodnego chóru. Jest podzielony, nawet ten, który nazywa się chrześcijański. Festiwal stwarza atmosferę przeżycia zadumy, wspólnoty. Uczucia, które będą nam towarzyszyły, będą źródłem odnowy i poprawy życia zbiorowego.
Muzyka to najwyższy poziom łączności z tym, co wykracza poza ludzki wymiar.
Śpiew cerkiewny jest integralną częścią Podlasia, jak zakola Narwi czy Puszcza Białowieska. U nas drzwi zawsze są dla wszystkich szeroko otwarte.
- a poza tym dotarłam do serca Piotra Czajkowskiego i to w dniu jego urodzin. Bo pieśni cerkiewne brzmią jak arie z Oniegina. Nie, to arie z Oniegina są echem pieśni cerkiewnych…
Bo tak dla przypomnienia: to był wyjazd na 37. MIĘDZYNARODOWY FESTIWAL HAJNOWSKIE DNI MUZYKI CERKIEWNEJ. Do Hajnówki. W dniach od 7 do 10 maja 2018 roku. Z kronikarskiego obowiązku dodam więc, że w tym roku w festiwalowym przeglądzie wzięło udział 28 chórów z ośmiu państw Europy i Azji, w tym całkiem spora reprezentacja chórów młodzieżowych i dziecięcych, co szczególnie cieszyło organizatorów. Festiwal muzycznie otworzył występ laureata Grand Prix ubiegłorocznej edycji Akademickiego Chóru Studentów Charkowskiej Państwowej Akademii Kultury pod dyrekcją Wiaczesława Bojko (na zdj. poniżej).
W 2018 roku Grand Prix otrzymał Chór Metropolitarnego Okręgu Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej w Republice Kazachstanu, Ałma-Ata (Kazachstan). Szczegółowe wyniki konkursu w poszczególnych kategoriach można poznać TUTAJ. A festiwal ma na celu utrzymanie tradycji śpiewów cerkiewnych. Nie ma więc miejsca na odstępstwa, luźne traktowanie obyczajów, choć podczas przeglądu pojawiają się nie tylko tradycyjne pieśni cerkiewne, ale i utwory (oczywiście o tematyce sakralnej) kompozytorów tej rangi co Rachmaninow czy Czajkowski. Całe wydarzenie jest "organizowane z błogosławieństwa Jego Eminencji Wielce Błogosławionego Sawy, Metropolity Warszawskiego i całej Polski", a dyrektorem jest duchowny, ks. mitrat Michał Niegierewicz.
PS. Właściwie tylko Festiwal jest powodem do odwiedzenia Hajnówki właśnie w maju. Pozostałe punkty zachęcają do odwiedzin właściwie o każdej porze roku...