Wiolonczela totalna [rozmowa z Maćkiem Kułakowskim]

10.08.2023
Maciek Kułakowski

Niedawno nakładem wydawnictwa DUX ukazała się płyta zawierająca wszystkie utwory na wiolonczelę solo Krzysztofa Pendereckiego oraz jego Duo ze skrzypcami i Serenatę na trzy wiolonczele. Jej głównym bohaterem jest Maciej Kułakowski, wiolonczelista koncertujący w wielu krajach, zwycięzca warszawskiego międzynarodowego konkursu im. Witolda Lutosławskiego. Solista, kameralista, wykładowca gdańskiej Akademii Muzycznej, kompozytor i entuzjasta gier komputerowych, człowiek szerokich horyzontów. Jego grę wyróżnia nie tylko brak barier technicznych, ale przede wszystkim piękny, śpiewny ton oraz głębokie zrozumienie frazy i formy utworów. Jego najnowsza płyta stała się pretekstem do długiej rozmowy, którą polecam nie tylko miłośnikom wiolonczeli, ale też tym, którzy kochają twórczość Pendereckiego i chcą poznać bliżej jej najbardziej intymne oblicze.

 

Anna Markiewicz: Skąd pomysł, by nagrać płytę z solowymi utworami Pendereckiego? Oczywiście znam też inne Twoje płyty – Beau Soir i tę pierwszą, nagraną, gdy byłeś nastolatkiem.

 

Maciej Kułakowski: Jeśli chodzi o tę pierwszą, to cieszę się, że ją nagrałem, ale już do niej nie wracam. Płyta z Pendereckim jest naturalną konsekwencją wielu okoliczności. Od wielu lat miałem styczność z jego twórczością, z nim samym zresztą także. Zagrałem pod batutą kompozytora na inauguracji budowy Europejskiego Centrum Muzyki w Lusławicach w 2011 roku. Wtedy niczego tam jeszcze nie było, sam namiot, prace budowlane rozpoczęły się zaledwie dwa miesiące wcześniej. Miałem wtedy 15 lat. Wykonaliśmy z Rafałem Kwiatkowskim i Edgarem Moreau Concerto Grosso na trzy wiolonczele. Miałem okazję grywać dla Krzysztofa Pendereckiego na kursach. Jego rodzina przyjeżdżała też latem na północ, nad morze (Maciej Kułakowski mieszka na co dzień w Gdańsku – przyp. red) i w lipcu wyprawiane były imieniny – zdarzało się, że tam grywałem. Generalnie wiele spośród jego utworów solowych miałem już od dawna w repertuarze, wykonywałem je na wielu konkursach, szczególnie Capriccio.

 

Mieliście bliską relację?

 

Niekoniecznie, ja byłem bardzo młody… raczej z panią Elżbietą, jak chyba większość. To ona była tym buforem w kontaktach, wszystko organizowała. A on był pochłonięty muzyką. Po śmierci kompozytora miałem okazję zagrać na Letnim Festiwalu EMANACJE, który oczywiście był w całości poświęcony jego twórczości. Tam zagrałem po raz pierwszy w całości Suitę. Zestawiłem ją z Suitą d-moll Jana Sebastiana Bacha, zabrzmiały więc dwa bardzo głębokie, poruszające utwory. Wiadomo, że Penderecki inspirował się bardzo twórczością Bacha, w samej Suicie jest wiele nawiązań do baroku, więc miało to wręcz symboliczny wymiar. Pomijając okazję, wrażenie potęgowała niezwykła akustyka kościoła św. Floriana – wszystko to razem sprawiło, że do dziś jest to dla mnie jeden z najbardziej pamiętnych koncertów. Pani Elżbieta była oczywiście obecna i wyraziła opinię, że gdyby mąż żył, to na pewno byłby zadowolony ze wszystkiego. Wtedy padła propozycja, chyba od dyrektora centrum w Lusławicach, Adama Balasa, żeby nagrać płytę z repertuarem solowym na wiolonczelę. Nie wszystkie te utwory grałem wcześniej, np. Violoncello totale nie. Na płycie są więc kompozycje, które gram od dawna, ale też takie, których nauczyłem się specjalnie dopiero teraz. Ciekawy projekt, bo one są naprawdę bardzo trudne, a tu pojawił się powód, żeby je wszystkie przygotować.

 

Dałbyś radę zagrać je na żywo wszystkie po kolei?

 

Na pewno dałbym, ale musiałbym solidnie poćwiczyć. A jeszcze z pamięci… głowa by się zmęczyła. Choć fizycznie też są wyczerpujące. Ale są przecież wiolonczeliści, którzy jednego wieczoru grają wszystkie suity Bacha, więc chyba jest to wykonalne. To też wyzwanie emocjonalne, język muzyczny Pendereckiego tworzą trytony, sekundy małe, przejścia między głosami – cały czas napięcie. To muzyka, która poszukuje drogi wyjścia, trochę labirynt. A już tak zwyczajnie – jest bardzo wymagająca, trudna technicznie. Wykorzystane są wszystkie rejestry instrumentu i jednocześnie wiele różnych technik.

 

Wspomniałeś, że grywałeś Pendereckiemu jego utwory. Lubił słuchać własnej twórczości?

 

Lubił, choć przyznam, że nigdy nie narzucał własnego zdania. To było zresztą bardzo spójne z jego charakterem. Pamiętam go jako dwie skrajności. Wyluzowany, z dużym dystansem, a z drugiej strony zupełnie pochłonięty swoją pracą. Wydaje mi się, że w głębi duszy był filozoficznie nastawiony do świata, to zresztą słychać w jego muzyce. Jest w niej dużo pytań, co wynika z harmoniki, ale też linii melodycznej, też jakby czegoś poszukującej. Zawsze, a chyba szczególnie kiedy mu się podobało, mówił – graj, jak chcesz. Może udzieliłby paru drobnych wskazówek, ale generalnie chciał, by wykonawca znalazł swoją własną drogę interpretacji. A może wynikało to z jego charakteru? Chociaż żona zawsze podkreślała, że on miał również swoją wizję utworów. Tylko trzeba pamiętać, że koncepcja zmieniała się na przestrzeni lat.

Maciej Kułakowski

 

I jego twórczość także. W utworach na płycie też można dostrzec tę ewolucję, prawda?

 

Oczywiście. Np. w późniejszych utworach często występuje forma sonatowa. W późniejszych dziełach zaczął się zwracać ku formie barokowej, klasycystycznej. Aczkolwiek ta muzyka dalej jest bardzo swobodna, rapsodyczna można wręcz powiedzieć. Często nie ma w ogóle kresek taktowych, choćby w Per Slava czy wielu częściach Suity. Nie ma metrum, to daje dużą swobodę. Tę muzykę charakteryzuje fantazja, wiolonczela jest traktowana w bardzo kolorystyczny sposób. Szczególnie słychać to w Capriccio, gdzie gra się dosłownie po wszystkim, po każdym elemencie instrumentu – chyba każdy dźwięk, który dało się wydobyć z wiolonczeli, jest wydobyty. W późniejszych utworach tych efektów kolorystycznych jest już trochę mniej, przeplatają się z wpływami tendencji romantycznych, ekspresji mniej eksperymentalnej.

 

Często zastanawiałam się, jak to właściwie było – czy Penderecki znał dużo wiolonczelistów i dlatego dla nich pisał? Czy z jakiegoś powodu darzył wiolonczelę szczególnym sentymentem, choć sam na niej nie grał – i stąd miał okazję poznać wielu świetnych wiolonczelistów, a z niektórymi się nawet przyjaźnił?

 

Szczerze mówiąc, nie mam tutaj jasnej odpowiedzi. Myślę, że na pewno uwielbiał to brzmienie. Może to nadinterpretacja z mojej strony, ale wydaje mi się, że może wiązało się to też z jego miłością do lasu, drzew? Bo przecież wiolonczela przywodzi na myśl skojarzenie z mrocznym, głębokim nastrojem lasu. Choć nie jest to tak prosta analogia jak np. w przypadku brzmienia instrumentów dętych drewnianych. Z drugiej strony, kompozytor miał oczywiście wielu bliskich znajomych i przyjaciół wśród wiolonczelistów, wśród nich był np. Arto Noras. Wiele jego utworów jest im dedykowanych – Capriccio napisał dla Borisa Pergamenschikowa, Per Slava było dla Mścisława Rostropowicza (to chyba mój ulubiony utwór). Tak że myślę, że wszystko było ważne. Swoją drogą, wydaje mi się, że jego pasja do drzew była może nawet większa niż do muzyki. Sam to tak chyba traktował. Że ten ogród, który stworzył, był ponad dzieło muzyczne, które po sobie pozostawił. Ludzie, którzy byli z nim bardzo blisko, wspominają, że to była jeszcze większa jego pasja niż muzyka.

 

Chciałam Cię teraz spytać o wykonawstwo muzyki Pendereckiego na świecie. Masz na pewno mnóstwo znajomych wiolonczelistów w wielu krajach. Czy oni również sięgają po jego utwory, mają je w swoim stałym repertuarze? Czy też, gdy konieczne było przygotowanie Violoncello totale na konkurs Czajkowskiego w 2011 roku, to owszem, nauczyli się, ale na co dzień omijają jego muzykę? Bardzo jestem ciekawa.

 

Dobre pytanie. Osobiście nawet mnie rzadko zdarzyło się grać kompozycje Pendereckiego za granicą, np. jego muzykę kameralną, której przecież napisał bardzo dużo. Oczywiście wykonywałem utwory solowe. A inni? Wiem, że od czasu do czasu są te utwory grywane, ale niezbyt często. Z drugiej strony był i jest bardzo szanowanym kompozytorem. Póki żył, bardzo dużo jeździł po świecie i choćby ci wspomniani wiolonczeliści wykonywali jego muzykę. Ale nie tylko oni. Kompozytor był bardzo silnie związany z Niemcami, przez to, że był powiązany ze Stockhausenem i szkołą darmstadzką – wtedy zaczynał swoje pierwsze eksperymenty sonorystyczne. Premiery jego dzieł odbywały się więc często w Niemczech, ale też w Paryżu. Tak więc na pewno jest znany, a czy grywany? Ja zawsze próbuję jego muzykę promować. Jest np. plan, żebym dokonał premiery niektórych z tych utworów w Anglii podczas cyklu koncertów w Wigmore Hall. To byłoby zestawienie dzieł solowych i kameralnych, jego Sekstet czy III Kwartet są genialne i świetnie się ich słucha na koncertach. W Niemczech na festiwalu w Kronberg chciałbym zaprezentować Duo concertante, to by była premiera, bo sam dokonałem aranżacji na wiolonczelę i skrzypce. To fenomenalny utwór, też chyba jeden z moich ulubionych z tej płyty, kolorowy, pełen niesamowitej energii i wirtuozerii. Chciałbym też wydać Duo w wydawnictwie Schotta.

 

Skoro jesteśmy przy aranżacjach, muszę o coś spytać – czy również zauważasz w twórczości Pendereckiego te słynne autoplagiaty? Co o nich sądzisz?

 

Zdecydowanie je dostrzegam. Tak robiło wielu, choćby Szostakowicz czy Schumann. To jest język, w którym twórca się komunikuje. Nawet ci najwięksi to robią, a może nawet szczególnie oni. To oznacza, że stworzyli swój niepowtarzalny, oryginalny język muzyczny. W przypadku Pendereckiego po paru nutach wiadomo, że to jest jego utwór – u większości kompozytorów nie jest to aż tak klarowne. A z drugiej strony, patrząc na ewolucję stylu, którą kompozytor przeszedł, on cały czas się rozwijał i ta muzyka też się zmieniała. Przejście z pierwszego etapu twórczości, tej sonorystycznej awangardy, do drugiego, bardziej romantycznego, to jest wielka ewolucja języka muzycznego. A mimo to wiele elementów jest zachowanych. I chyba jest to znakiem rozpoznawczym największych kompozytorów, w każdej epoce. Cały czas kreują coś nowego, ale w obrębie tego stałego języka.

Maciej Kułakowski

 

Niektórzy stawiają to jako zarzut, choć osobiście jestem zdania, że niektórych pomysłów chyba szkoda, by użyć ich tylko jeden raz. Np. w Violoncello totale rozpisany jest w trójgłosowej polifonii fragment z Concerto Grosso. Słychać nie tylko motyw przejmującej jednogłosowej melodii, ale też jest słyszalne całe tło harmoniczne, które tworzy klimat tamtego fragmentu. Kiedy pierwszy raz słuchałam Violoncello totale, nie znałam jeszcze Concerto Grosso. Teraz, powróciwszy do utworu kilkanaście lat później, aż podskoczyłam – znam to!

 

To właśnie przykład takiej udanej transformacji. W Concerto Grosso jest nie tylko troje solistów, ale też ogromna orkiestra z rozbudowaną grupą dętą, perkusyjną. A tu wszystko jest skondensowane w jednym instrumencie. Są też nawiązania do Capriccio – granie za podstawkiem, uderzanie w gryf lewą ręką, nietypowe flażolety, naprawdę cały przegląd technik wiolonczelowych. Połączonych jednocześnie z romantyczną wręcz melodyką. To jest charakterystyczne dla tego najpóźniejszego okresu jego twórczości.

 

Tu muszę zauważyć, że Twojej płyty, szczególnie w tych śpiewnych momentach, słucha się świetnie ze względu na barwę dźwięku, jaką operujesz, niezależnie od utworu. Żadne, nawet najgorsze głośniki nie są w stanie jej zubożyć. Na której wiolonczeli nagrywałeś, tak przy okazji? Na tej starej?

 

Jeszcze na tej starej. Nagrywałem w sali koncertowej w Lusławicach i, co ważne, akustyka tego miejsca od samego początku była moim sprzymierzeńcem. Podczas nagrań można ulec złudzeniu, że to nie jest takie ważne, przecież potem jest mastering, można wprowadzić różne korekty brzmienia – a to jest właśnie nieprawda. Najważniejsze jest to, jak nagranie brzmi w swojej surowej, nieobrobionej wersji. W tym przypadku byłem zachwycony od razu, miałem pewność, że abstrahując od mojego wykonania, to będzie brzmiało dobrze, instrument zgrał się idealnie z akustyką sali. Czasem zdarzają się niespodzianki. Przy poprzedniej płycie tak miałem, że w różne dni wiolonczela miała inną barwę, zapewne od wilgotności powietrza. I ewidentnie słychać, który utwór został nagrany innego dnia, nagle zmienia się dźwięk.

 

Aż muszę się dokładnie wsłuchać, nie zauważyłam tego.

 

Ja jestem perfekcjonistą… choć walczę z tym, zadaję sobie pytania o to, gdzie jest ta granica, której nie można przekroczyć.

 

W takim razie aż boję się spytać, ile trwały nagrania i montaże najnowszej płyty – w moim odczuciu właśnie perfekcyjnej.

 

Paradoksalnie tu postanowiłem postąpić nieco inaczej. Spojrzałem na nią w szerszej perspektywie. I, o dziwo, brzmi ona najbardziej satysfakcjonująco z moich dotychczasowych płyt. Nie wchodziłem obsesyjnie w detale, przez co brzmi ona bardziej naturalnie. Natomiast pani Małgorzata Polańska, która była reżyserem, bardzo pilnowała szczegółów podczas nagrania. Głównie dlatego, że ona także miała swoją wizję tych utworów i w ogóle muzyki Pendereckiego. Pozwoliłem jej na ingerencje, bo stwierdziłem, że ogóle teraz rzadko się spotyka, żeby reżyser dźwięku był aż tak zaangażowany. Mnie to ujęło.

 

To ciekawe, co mówisz, niektórzy mieliby z takim zaufaniem problem. W ogóle z oddaniem przywództwa.

 

Oczywiście to może być męczące. Dla mnie jako muzyka ta sesja była bardzo wyczerpująca, powtarzałem wiele rzeczy… Czasem byłem pewien, że to już ostatnie podejście i nagle słyszałem – to poproszę jeszcze dwa razy całościową wersję. A ja byłem już bardzo zmęczony. Ale to dobrze, zawsze nagranie brzmi inaczej niż to, co my sami słyszymy, grając. Tak samo jak na żywo podczas koncertów. Nasze ucho jest bardzo blisko instrumentu i słuchacz, nawet tylko trzy metry dalej, ma już inny odbiór dźwięku. Dlatego ufam reżyserom, bo oni słyszą z innej perspektywy. A że sami nie grają, mają bardziej obiektywny obraz całości. Jeśli np. uważają, że coś nie jest do końca przekonujące, to nagranie jest tym momentem, kiedy można eksperymentować, a później to wykorzystać lub nie. Moim zdaniem to była bardzo fajna współpraca. Nie bez powodu mówi się „reżyser nagrania”. On reżyseruje, może wpłynąć na całość, jak w teatrze lub filmie. A muzyk jest aktorem, dużo wnosi od siebie, ale też słucha wskazówek. Osobiście uważam, że zawsze kolaboracja jest lepsza od samodzielnego działania, bo wtedy rodzą się nowe pomysły. Oczywiście warunkiem jest to, że reżyser jest świetny i mamy do niego zaufanie – akurat w tym przypadku nie miałem żadnych wątpliwości.

 

Pozostaje więc czekać na kolejne – wspólnie nagrane – płyty. Będę wypatrywać. A póki co, życzę Ci powodzenia w doktoracie – pisanie o twórczości Pendereckiego to odpowiedzialność, ale też na pewno ciekawe wyzwanie. Dziękuję za Twoje osobiste wrażenia, jakimi się tu podzieliłeś. I, mam nadzieję, do zobaczenia na jakimś koncercie!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.