Tradycję tworzy rodzina

24.12.2021
świąteczne tradycje, rodzina przy stole

Najbardziej kochałam ubierać z tatą choinkę. Czekałam na ten moment, gdy przywiezie ją do domu wysoką, rozłożystą, jak z ilustracji w książce z bajkami na święta. Jako mała dziewczynka podglądałam przez okno, jak opiera ją o ścianę domu. Tę dużą, a obok niej drugą, dodatkową, małą – specjalnie do pracowni malarskiej mojej mamy.

I mimo upływu lat rytuał ubierania choinki pozostawał niezmienny. Tata ją oprawiał, wstawiał do domowego salonu, zawieszał lampki, a na jej szczycie czubek lub gwiazdę (albo jedno i drugie, bo tu wszystko było możliwe!) oraz najbardziej okazałe bombki, które miały się znaleźć w wyższych partiach drzewka, do których ja – nawet jako dorosła osoba na drabinie – nie mogłabym dosięgnąć. Następnie przychodziła kolej na mnie; wieszałam mniejsze ozdoby oraz zarzucałam na choinkę łańcuchy. Tata zawsze mi starannie objaśniał, jakie drzewko tym razem przywiózł – czy jodłę, czy świerk, gdzie i od kogo je kupił. Dopytywałam, czy było bardzo drogie i czy ciężkie, ale tata nigdy nie chciał mi na te pytania dokładnie odpowiedzieć i kwitował je byle żartem. Martwił się natomiast, jeśli choinka nie sięgała samego sufitu albo jeśli przechylała się na bok – wówczas należało ją przywiązać do framugi okna sznurkiem.

ubieranie choinki

Biblia na choince

Ubierając drzewko, czułam się jakbym malowała obraz. Istotne tu było, aby nie pominąć ani ozdób zakupionych całkiem niedawno, ani tych starszych, do których z różnych względów miało się sentyment – a to coś kupiliśmy rodzinnie podczas wakacji w Zakopanem, a to dostaliśmy coś z fabryki bombek od przyjaciela taty, a to kupiliśmy bombkę ze specjalnym napisem obwieszczającym kolejne milenium. Wiązało się to z tyloma dobrymi wspomnieniami, że miałam zwyczaj co roku kupować choćby symboliczną, nową ozdobę tylko po to, aby sprawić rodzinie niespodziankę. Jednak prawdziwie zakochani byliśmy w bombkach przedstawiających postacie z bajek i legend – wilka w kubraczku Czerwonego Kapturka, Królewnę Śnieżkę, Lajkonika… Wszystko tam było. Nawet gdy już nam się obtłukły (co działo się prawie zawsze przy zdejmowaniu bombek po świętach, mimo naszych szczerych starań i ostrożności), to nigdy ich nie wyrzucaliśmy, a rok później wieszaliśmy także te obtłuczone. Była też jedna inna od wszystkich, przedstawiająca roześmiane słońce z rumianymi policzkami i naraz półksiężyc… W tę zawsze wpatrywałam się najdłużej, rozpalała moją wyobraźnię obietnicą kosmosu. Na samym środku naszej bajkowej choinki znajdowała się zaś otwarta Biblia – oczywiście również bombka. Wisiała w honorowej, zielonej wnęce wśród igieł i łańcuchów, przyciągała wzrok każdego, kto tylko stanął na wprost drzewka. Bo stać można było przed nim godzinami. Stać i stać i napawać się jego przepychem, mnogością skojarzeń, pięknem. Upajać się zapachem i na chwilę zapomnieć, że to (niestety) jeszcze jedno ścięte drzewo na świecie. I święcić to, że tradycja trwa od wieków. I że my, jako rodzina, co roku mamy siłę się w to „bawić”, mimo wszystkich trudów codziennego życia.

 

Można by się zastanawiać, czy ulegliśmy pokusie materialistycznego, komercyjnego podejścia do świąt Bożego Narodzenia. Cóż… Pakując prezenty w błyszczące papiery, obsypując je piórkami, zawiązując na nich bujne kokardy, doklejając zawieszki z wizerunkiem św. Mikołaja, rzeczywiście słuchałam popowych piosenek z filmów, których akcja działa się w święta, jakbym była w supermarkecie (!) – te z „To właśnie miłość” wprost uwielbiałam, a także wszystkie tematy z muzyki filmowej z komedii, wszystko, co miało w sobie pozytywną energię. Jednak już na samej Wigilii dominowały płyty o charakterze sakralnym; jako że po studiach pracowałam w wytwórniach płytowych, miałam do dyspozycji przepiękne opracowania kolędowe na chór i orkiestrę, w wykonaniu najróżniejszych zespołów. Rozbrzmiewały tak długo, aż wreszcie cała rodzina wyciągała teksty kolęd i pastorałek oraz przeróżne instrumenty, aby zagrać na żywo w naprędce stworzonym zespole (a że większość rodziny była muzyczna lub przynajmniej z muzyczną pasją, to naturalną koleją rzeczy muzykowaliśmy kilkupokoleniowo). Jednak nim zanurzymy się w wigilijnej atmosferze, muszę jeszcze powiedzieć kilka słów o świątecznych przygotowaniach.

pieczenie i dekorowanie świątecznych pierniczków

Pierniczki dla dzieci i babci

Niestety od iluś lat nie robiło się już u nas ani pierogów, ani bigosu czy innych tradycyjnych potraw (o karpiu nawet nie ma co wspominać). Gdy byłam mała, zapewne tak było. Z czasem nikt nie chciał wpadać w świąteczną nerwówkę i raczej wszyscy skupiali się na celebracji. Jedzenie zamawialiśmy u zaufanej osoby, zaś słodycze spływały do nas z najrozmaitszych cukierni. W każdym razie ja na pewno chciałam ten jeden raz w roku oczarować moich siostrzeńców cudownością świątecznych wyrobów cukierniczych (a przy okazji, rzecz jasna, sama poczuć się znów jak dziecko!). Jednak nie oznaczało to, że nikt u nas do kuchni nie zaglądał. I ja, i moja siostra miałyśmy w pamięci wspólne pieczenie pierniczków z naszą ukochaną babcią, która aż do swojej śmierci mieszkała z nami i rodzicami w domu z rozległym ogrodem. Nigdy nie zapomnę tych zapachów wypełniających wszystkie pokoje, śmiechów przy dekorowaniu ciastek, a przede wszystkim wspólnego siedzenia do nocy i pilnowania piekarnika. Przez szereg lat starałyśmy się z siostrą tę tradycję kontynuować – właśnie dla następnych pokoleń. Nie oznaczało to, że robimy od razu pięć blach pierniczków, raczej symbolicznych piętnaście i jakieś ze dwa nasze „popisowe” ciasta w wersji ze skórką pomarańczową, czekoladą czy cynamonem liczył się gest upamiętniający to, czego nauczyła nas babcia, która dbając o tradycję, wyrażała miłość do swoich przodków i swoich wnuków.

opłatek

Te łańcuszki świątecznych życzeń…

Oczywiście, najważniejszym elementem naszych rodzinnych Wigilii był opłatek. Nauczona – znów przez babcię – że świeca Caritasu to prawdziwy symbol miłosierdzia i troski o innych w święta Bożego Narodzenia, zdobycie jej traktowałam niemal ambicjonalnie. Nie było to wcale takie łatwe – szybko „wychodziła” z kościołów. W takich sytuacjach ze wzmożoną energią starałam się wspierać inicjatywy w rodzaju Szlachetnej Paczki, choć i dziś zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby po prostu przygarnąć na jeden wieczór pod dach kogoś głodnego, zamiast ze spokojnym sumieniem robić przelew z konta. Gdyby rzeczywistość była zawsze godna zaufania, z pewnością to pierwsze, chociaż nie mam nic do publicznych zbiórek, nawet jeśli uczestniczy się w nich tylko raz do roku – lepiej tak niż wcale.

 

Muszę przyznać, że w rodzinnym spędzaniu świąt istotne dla mnie były szczegóły. Sianko, biały obrus, zimowe naklejki żelowe na szybach, sztuczny śnieg na choince, gałązki jemioły tu i tam, świąteczne pocztówki na kominku. O tak, te ostatnie szczególnie lubiłam. Czekałam na sygnał od mamy, że już wszystkim odpisała i że można zrobić małą wystawę z kartek w domowym salonie służącym w święta za wigilijną jadalnię. Z dojrzałą wdzięcznością czytałam ich treść, z iście dziecięcym zachwytem przyglądałam się widniejącym z przodu ilustracjom. Równie skrupulatnie wysyłaliśmy życzenia pocztą lub mailem do naszych bliskich, krewnych i znajomych, czasem z odległych części Polski czy świata. Niekiedy pisało się je na szybko, byle zdążyć, innym razem bardzo pracowicie, wkładając w to całe serce. Cóż, niektórzy nie lubią dostawać życzeń, w kółko czytać tego samego zamiast zwyczajnie pogadać, i nie tylko w święta. Pamiętam jednak mojego tatę, który potrafił po wigilijnej kolacji i późno w nocy odczytywać na głos i z uśmiechem SMS-y z życzeniami, które dostawał od przyjaciół. Nie była ważna ich treść, ale to, od kogo przyszły, że ktoś pamiętał i życzył mocy błogosławieństw całej rodzinie. I ja wysyłałam takie SMS-y, a czasem i wykonywałam telefony czy „videocalle”, zaplanowane tak, aby nikomu nie przeszkadzały w świątecznych przygotowaniach, ale też aby znalazły swoje miejsce na tyle niedaleko głównej celebracji, żebyśmy czuli się ze sobą jak najbliżej tu i teraz bez względu na dzielące nas odległości.

prezenty pod choinką

Moc pamięci, trwania, nadziei

Celowo pomijam tu kwestie wiary. Nie dlatego, że nie była ważna, bo przecież była i jest w tym wszystkim najważniejsza, jeśli ktoś naprawdę poważnie podchodzi do świąt. Modlitwa, kluczowy fragment Ewangelii, świece w kościołach… O tak, duchowe przeżycie jest znacznie ważniejsze niż lampki na choinkach. Jednak patrząc z filozoficznej perspektywy, najistotniejsze akurat w moim domu było to, że łączy nas tradycja wyrażania miłości do siebie nawzajem w dbałości o wspólne święta. To dlatego było tak ważne, aby mieć w tym czasie dłuższy urlop, pobyć razem (a i ze sobą samym) nie tylko w Wigilię, lecz także w dwa dni świąt po niej. Ostatecznie zakopywaliśmy się w prezentach nie dlatego, że czegoś nam było brak, ale dlatego, że chcieliśmy wyrazić naszą radość z bycia razem w tej podróży w świat cudów, nadziei i dzieciństwa. Po prostu lubiliśmy dawać sobie prezenty, sprawiać sobie przyjemność, czyjaś intencja była tu ważniejsza niż praktyczne podejście do tematu – dlatego laurki od moich siostrzeńców zachowałam na pamiątkę, a taniutki drobiazg pod choinką musiał się znaleźć i dla psa, i dla kota (!).

 

Wierzyliśmy, że jest z nami dobry Bóg, właśnie w tych więziach, w tym (s)pokoju, który na nas nagle spływał, w miejsce niedawnych stresów, zmartwień, niekiedy familijnych zatargów. I choć tradycja – zwłaszcza dla naszych następców – musi przetrwać, to muszę przyznać, że po nieoczekiwanej śmierci mojego ojca w szpitalu covidowym tuż po świętach Wielkiej Nocy (których już nie było nam dane spędzić razem), nie mam serca przygotowywać Wigilii 2021. Bez niego nie mam chęci ubierać choinki, choć zawsze to uwielbiałam, czekałam na to cały rok, mimo upływu lat, podobnie jak i on niemal rokrocznie wbijał się w strój świętego Mikołaja, pomimo że dzieci i wnuki były coraz starsze (a nawet wtedy, gdy mój siostrzeniec barykadował się w dziecięcym pokoju, bo bał się przebranego dziadka!). Tak, bez mojego ojca nie mam ochoty cieszyć się świętami, mimo że on by chciał, abym je nadal z rodziną celebrowała. Dla mnie byłoby to jednak uznanie, że bez niego mogą być tak samo wspaniałe, a to przecież nieprawda. To on robił wszystko, abyśmy się mogły nimi nacieszyć. Czy to oznacza, że straciłam wiarę? Nie, jestem przekonana, że Boże Narodzenie drogą serca przyjdzie do mnie i moich bliskich samo, i to bez wielkiej choinki w tle stołu wigilijnego czy tej mniejszej, w malarskiej pracowni mojej mamy. Na tym polega jego moc.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.