Zuzanna Nalewajek: Nie marzę o największych scenach – marzę po prostu o teatrze!

03.05.2024
Zuzanna Nalewajek

O pierwszych krokach zawodowych, rywalizacji, początkach kariery artystycznej, udziale w konkursach, drodze do sukcesu – często wyboistej i stresującej, muzycznych marzeniach oraz nie muzycznych odskoczniach, o tym, jak ważna jest rola pedagoga w procesie kształtowania osobowości scenicznych i o tym, po co adeptom wydziałów wokalno – aktorskich potrzebne są kursy doskonalenia umiejętności oraz o miłości do „Kopciuszka” - poprzez meandry i zakamarki operowego świata prowadzi czytelników, w rozmowie z Joanną Illuque – utalentowana mezzosopranistka młodego pokolenia Zuzanna Nalewajek.

Jaką drogę wybrała Pani, idąc w kierunku Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie? Proszę wskazać etapy tej wędrówki.

 

To była dosyć tradycyjna droga. Przygodę z muzyką zaczęłam w wieku 7 lat. Wtedy poszłam do szkoły muzycznej I stopnia w Piszu, grałam na skrzypcach. Następnie miałam chwilę przerwy na zastanowienie się, czy na pewno to dobry pomysł, by wiązać swoją przyszłość z zawodem artystycznym… marzyłam też, by zostać weterynarzem. Tak więc w gimnazjum nie miałam styczności z muzyką, ale z czasem zaczęło mi jej brakować, zwłaszcza śpiewu, bo od najmłodszych lat uczestniczyłam w konkursach wokalnych dla dzieci. Postanowiłam, że jednak będę zdawać egzamin wstępny do szkoły II stopnia w Olsztynie. Tam uczyłam się przez 4 lata śpiewu w klasie Izabeli Stefańskiej. A potem przyszedł czas na egzaminy do Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. Licencjat robiłam w klasie profesor Ewy Iżykowskiej, dyplom magisterski u profesor Izabeli Kłosińskiej. W międzyczasie zdałam do Akademii Operowej.

 

Zupełnie porzuciła Pani skrzypce?

 

Tak, zupełnie zostawiłam grę na skrzypcach. Ten etap zamknęłam wraz z ukończeniem szkoły I stopnia. Jedynie w domu podczas rodzinnych uroczystości grałam kolędy czy jakieś krótkie utwory. Niemniej dzięki instrumentowi budziła się wrażliwość i świadomość muzyczna, co okazało się cenne. Uświadomiłam sobie znaczenie koloru, barwy dźwięku.

 

Kiedy i co sprawiło, że zwróciła Pani uwagę na operę? Czy to było operowe olśnienie? Pełen zachwytu impuls?

 

Szczerze mówiąc – nie, nie doznałam niczego takiego. Zdając na śpiew, wcale nie myślałam o operze. Chciałam iść w stronę jazzu albo rozrywki. Dopiero pierwsze lekcje w szkole muzycznej podsunęły mi myśl o śpiewie operowym i dopiero wtedy pojawiła się fascynacja tym zjawiskiem. Jakieś szczególne zaciekawienie prowadzące do tego, że czułam się inaczej. Pierwszy spektakl w teatrze operowym zobaczyłam, jeszcze będąc w szkole podstawowej. Pojechaliśmy z klasą na „Czarodziejski flet”. Pamiętam tę wyprawę trochę przez mgłę, ale jako dzieci byliśmy zachwyceni. Wtedy przez myśl mi jednak nie przeszło, że kiedyś będę występować na scenie… Jako 18-latka pojechałam na „Carmendo Białegostoku i jeszcze nieśmiało, po cichu zaczynałam marzyć o profesjonalnym śpiewie operowym. Wiedziałam, że to będzie bardzo trudne i wymagające zadanie.

 

Rozpoczynając studia na Uniwersytecie Muzycznym, miała Pani zapewne swoje oczekiwania. Czego się Pani spodziewała i jak wyglądała konfrontacja marzeń z rzeczywistością?

 

Najbardziej zależało mi na tym, żeby spotkać odpowiednie osoby, które będą wiedziały, jak mną pokierować, dadzą mi większą pewność siebie, podpowiedzą inną aktywność, także tą poza uczelnią, nauczą warsztatu oraz techniki. Obie panie profesor prowadzące – Ewa Iżykowska i Izabela Kłosińska – bardzo czuwały, żebym sobie nie zrobiła krzywdy, dbały o prawidłową emisję głosu, prowadziły tak, bym nie wpadła w pułapki. Bardzo też chciałam jeszcze w trakcie nauki spróbować występu na scenie, nawet w spektaklu studenckim. Poczuć, jak to jest. Połączyć śpiew z grą aktorską, ruchem scenicznym, dotknąć wszelkie elementy składowe produkcji teatralnej. Możliwie szeroko chciałam wykorzystać wszystko, co dawały studia od strony praktycznej.

 

Zawsze interesuje mnie ta szczególna relacja: uczeń – mistrz. Czy bezwzględnie podporządkowuje się Pani i słucha pedagoga, czy jednak przebija własna intuicja, dominuje przekonanie o własnych racjach i pojawia się dyskusja?

 

Sporo zależy od pedagoga. Przez ostatnie lata miałam styczność z bardzo wieloma nauczycielami i jednak następuje taka filtracja uwag i wskazówek. Staram się, by wszystko, co robię, było moje, żeby interpretacja całkowicie zgadzała się z moją wrażliwością, bo tylko wtedy jest to prawdziwe, ale, oczywiście, mam ogromne zaufanie do profesorów śpiewu. Muszę uczciwie przyznać, że oni z szacunkiem podchodzą do moich propozycji, sugerują, a nie zmuszają. Przekonują, uzasadniając swój wybór. Mam taką zasadę: podczas lekcji nie dyskutuję i nie upieram się. Dopiero gdy nabiorę dystansu i przeprowadzę własną analizę, dokonuję przełożenia na swój bardzo osobisty język. Ta metoda w moim przypadku sprawdza się całkiem dobrze.

 

Zdarzyła się Pani sytuacja, w której różni pedagodzy w swych wymaganiach względem tego samego repertuaru dawali całkowicie rozbieżne wskazówki i szli w przeciwnych kierunkach? Co wtedy?

 

Tak, zdarzają się takie sytuacje… Najbardziej dotyczy to interpretacji, ale też na przykład dynamiki poszczególnych fraz. Cóż, wtedy do akcji wkracza dyplomacja… Jeśli taka sytuacja dotyczy materiału przygotowywanego na koncert, z pomocą często przychodzi pianista akompaniator i korepetytor jednocześnie. Wtedy razem ustalamy finalnie prezentowaną wersję utworu.

 

Przeszła Pani wszystkie etapy kształcenia przygotowującego do zawodu muzyka, od szkoły I stopnia po Uniwersytet Muzyczny. Sądzi Pani, że program systemowo jest wystarczająco wszechstronny, działa sprawnie także od strony przygotowania mentalnego, emocjonalnego, marketingowego?

 

Jeśli chodzi o przygotowanie muzyczne, w moim przypadku wokalne – zdecydowanie tak! Mamy zajęcia ze śpiewu, tańca, ruchu scenicznego, gry aktorskiej, słowem – technicznie jesteśmy przygotowani. Brakuje natomiast zajęć, które ułatwiają start zawodowy pod kątem emocjonalnym. Występując przed publicznością, zmagamy się z tremą i tu każdy musi wypracować samodzielnie sposoby, by ją pokonać, tymczasem zajęcia z psychologiem bardzo by się przydały na etapie studiów. Nie mamy narzędzi do radzenia sobie w sytuacji stresu czy podczas rozmów i poszukiwania agentów, menadżerów, casting dyrektorów. Istnieją lekcje w bardzo ograniczonym zakresie i najczęściej jako zajęcia fakultatywne, na które zresztą ciężko się dostać, bo to jedynie godzina w tygodniu, a to powinien być przedmiot obowiązkowy i najlepiej prowadzony indywidualnie.

 

Wypracowała Pani swoją metodę walki ze stresem?

 

Z każdym występem nabieram doświadczenia, niemniej stres jest zawsze i często zależy od okoliczności występu. Dla mnie najtrudniejsze są premiery, bo dochodzi czynnik odbioru całości produkcji przez publiczność. Nie wiemy jeszcze, czy spektakl się spodoba, czy nie… jaka będzie reakcja, energia… Przed takim wyzwaniem dbam o siebie, chodzę na basen, masaże, spacery, dobrze się odżywiam, a przede wszystkim skupiam się na zadaniu, które mam wykonać. Nie pielęgnuję w sobie emocji stresogennych, raczej je oswajam i akceptuję ich obecność bez wpędzania się w nadmierne myślenie o tremie. To pomaga.

 

Startuje Pani w wielu konkursach. Jaki jest Pani podstawowy cel podczas stawania w szranki rywalizacji? Liczą się laury czy bycie dostrzeżoną? Konkurs to casting, szansa?

 

Konkursy są dla mnie bardzo stresujące, dlatego nie analizuję dokładnie składu jury, staram się „zapomnieć” o stawce i prestiżu tej rywalizacji. Laury są na dalszym planie, ważne, by jak najlepiej się pokazać, być zadowolonym z własnej prezentacji i pomimo ogromnej i – co tu dużo mówić – przytłaczającej presji wykonać przygotowane utwory możliwie najlepiej, najpełniej przekazać emocje, wywołać nastrój, przedstawić kreowaną postać.

 

W jaki sposób wybiera Pani konkursy, co decyduje, że znajdują się w kręgu Pani zainteresowań?

 

Nie mam specjalnego klucza tych wyborów. Czasem decyduje logistyka, bo łatwiej startować w Polsce, choć to bywa bardziej stresujące, bo na widowni zjawiają się znajomi, przyjaciele i rodzina… i choć wszyscy dopingują i starają się dodać otuchy, to jednak dochodzi ciężar dodatkowej odpowiedzialności… chciałoby się zwłaszcza wtedy wypaść szczególnie dobrze. Świadomość transmisji online dodatkowo podnosi poziom zdenerwowania. Nie mam kryterium doboru startów. Stawiam na spontaniczne decyzje.

Zuzanna Nalewajek

 

Trochę ciężko mi uwierzyć, że nie ma Pani wymarzonego konkursu… Dzisiaj te muzyczne olimpiady są trampoliną do kariery, więc chyba jednak kuszą…

 

Konkurs Królowej Elżbiety – bardzo prestiżowy… może kiedyś odważę się na start w tym jednym z największych i najtrudniejszych spośród wszystkich mi znanych…

 

Ma Pani za sobą udany start w Konkursie im. Stanisława Moniuszki w Warszawie. To był rok 2022. Otrzymała Pani Nagrodę Specjalną przewodniczącego jury Johna Allisona.

 

Konkursowi towarzyszyła bardzo wzniosła atmosfera. Mnóstwo kamer, dziennikarzy, zamieszania i świadomość, że tu wszyscy naprawdę rozumieją operę. Szczęśliwie dobrze znałam teatr, jego akustykę, bo będąc w Akademii Operowej, większość występów mieliśmy w Salach Redutowych Teatru Wielkiego. To było niezwykłe doświadczenie, nadzwyczajne emocje. Przygotowywałam się z pianistką, z którą stale i od dawna współpracuję – Natalią Pawlaszek, dobór repertuaru konsultowałam starannie z moim pedagogiem. Przy dużej liczbie uczestników wybór arii jest bardzo istotny. Utwór musi być zwięzły, dać szansę zaciekawienia odbiorcy, być dobrze osadzony we własnej wrażliwości i możliwościach. Ważna jest różnorodność, pokazanie szerokiej palety interpretacji, elastyczność zmiany nastroju, wszechstronność. Poza tym staram się wybierać utwory, które już wykonywałam przed dużą publicznością, które dobrze znam, są jakby we mnie zakodowane. Najwięcej doświadczenia zdobyłam podczas XII Konkursu Claudii Taev w Estonii w 2021 roku. To bardzo rozbudowane, 5-etapowe zmagania. Oprócz I miejsca otrzymałam nagrodę w postaci możliwości występu w przedstawieniu, mało tego – w wymarzonej przez siebie roli. Wybrałam partię tytułową Kopciuszka z opery Masseneta.

 

Na ile istotną rolę odgrywają kursy doszkalające, kierowane do adeptów wydziałów wokalno-aktorskich? Oczywiście oferują możliwość nabycia pewności w stawianiu pierwszych zawodowych kroków czy też obycia scenicznego, szlifują talenty… Pani ma doświadczenia związane z Akademią Operową w Warszawie oraz Operą Młodych we Wrocławiu.

 

Oba programy są niezwykle pomocne i wzajemnie się uzupełniają. Akademia Operowa to przede wszystkim warsztaty i kursy wokalne. Ogromna liczba lekcji z profesorami z zagranicy, najlepszymi pedagogami z Polski, artystami, którzy wiele lat śpiewali i wciąż błyszczą na scenie. Spotkałam się m.in. z Olgą Pasiecznik, Mariuszem Kwietniem, Tomaszem Koniecznym, Lechem Napierałą, Vesseliną Kasarovą, Izabelą Kłosińską, Eytanem Pessenem, Matthiasem Rexrothem, Edith Wiens i wieloma innymi. Podczas zajęć otrzymałam masę cennych rad dotyczących codziennej pracy nad głosem, warsztatu wokalnego itd. Przerobiłam ogrom repertuaru operowego. Z kolei Opera Młodych to doświadczenia od strony praktycznej, czyli praca z dyrygentem, reżyserem, poznanie tajników i mechanizmów funkcjonowania sceny czy szerzej – teatru. Po raz pierwszy mogłam w pełni profesjonalnie pracować nad każdym elementem i aspektem zawodu śpiewaka operowego. Podczas spektakli my – debiutanci byliśmy w obsadach z doświadczonymi artystami. Cudowny sposób na zgłębianie zakamarków i meandrów pracy muzyka, śpiewaka, aktora. Wystąpiłam tam w „Così fan tutte”, a potem w „Weselu Figara”.

 

Czy scena jest Pani żywiołem? Jak się Pani odnajduje w kostiumie, wśród rekwizytów, scenografii?

 

Tak, zdecydowanie! Uwielbiam wcielać się w różne postacie. Kostium czy charakteryzacja są bardzo pomocne. Początkowo miałam obawy, nie byłam pewna, czy się sprawdzę, ale z czasem nabrałam przekonania, że odnajdę się w teatrze muzycznym, w którym trzeba kontrolować i pilnować tak wielu składowych przedstawienia, mieć porozumienie z dyrygentem, panować nad głosem, grać, sprawnie się poruszać, nawiązywać interakcje z partnerami scenicznymi… sporo tu przeróżnych wyzwań.

 

W jaki sposób radzi sobie Pani z trudnym problemem rywalizacji pomiędzy młodymi artystami? Wszyscy jesteście na starcie, zabiegacie o kontrakty, marzycie o karierze… Przydaje się przebojowość, siła przebicia. Może w tym wyręczyć np. agent, który przejmie na siebie gros niewdzięcznej pracy – jest swoistym lodołamaczem. Kiedy rozmawiałyśmy kilka miesięcy temu, nie była Pani jeszcze związana z żadną agencją, ale od grudnia reprezentuje Panią Zelaya Artists.

 

Tak, bardzo się cieszę, bo dobry agent jest na wagę złota. Jest to jeszcze bardzo świeża współpraca, ale wiążę z nią ogromne nadzieje. Myślę, że w tych czasach to bardzo pomocne, gdy reprezentuje nas agent. Dzięki Marco Zelai mogłam wziąć udział w wymarzonej operze „Cendrillon” Masseneta na Tajwanie. Poznałam tam wspaniałych ludzi i zdobyłam nieocenione doświadczenie. Mam nadzieję, że współpraca z agencją da mi szanse śpiewania na zagranicznych scenach i co za tym idzie – poznania szerzej operowego świata.

Nie ukrywam, że rywalizacja ma wpływ na relacje towarzysko-zawodowe. Często zabiegamy o te same role, a prywatnie jesteśmy przyjaciółmi czy dobrymi znajomymi… Liczymy na wzajemne zrozumienie i życzliwość, ale to nie są wygodne sytuacje. Mam wielu przyjaciół spoza środowiska muzycznego, ewentualnie są instrumentalistami. Unikam konfliktu interesów, takie relacje są zdrowsze. Plotki odbierają energię. Staram się być w odpowiednim miejscu i czasie – potrzebny jest łut szczęścia nie tylko zawodowo, ale też w kontaktach międzyludzkich.

 

 

Gdy odwiedza Pani teatry operowe jako widz, myśli sobie Pani po cichu: „jakbym chciała tu wystąpić!”? Jeśli tak, który teatr jest tym wymarzonym, jakie dzieło, z kim w obsadzie, spektakl zrealizowany klasycznie czy ultranowocześnie?

 

Przyznam, że nie zastanawiałam się aż tak dogłębnie nad wymarzoną obsadą… Na pewno wielką inspiracją są śpiewacy, tacy jak Cheryl Studer, Christa Ludwig, Frederica von Stade, i często podczas produkcji słucham ich nagrań, aby przypomnieć sobie, czym jest piękny śpiew. Jest to już, niestety, niemożliwe, ale chciałabym właśnie wystąpić u boku jednej z tych śpiewaczek, najlepiej w spektaklu, który daje szansę na odnalezienie się w epoce, daje szansę, by poczuć się dobrze z muzyką napisaną w konkretnych realiach, w kostiumie, przy dobrze zaprojektowanej scenografii. Nie umiem stwierdzić, czy bliższa jest mi reżyseria klasyczna niż ultranowoczesna. To zależy od reżysera, koncepcji. Chętnie wystąpię we współcześnie napisanym dziele, które odda rzeczywistość naszych czasów – wtedy może być nowocześnie i awangardowo.

 

Jaka jest Zuzanna Nalewajek na co dzień? Znajduje Pani czas na hobby, beztroskie wakacje, ma Pani swoje odskocznie? Co Panią cieszy, smuci, inspiruje?

 

Uwielbiam podróże. Często spotykam się ze znajomymi i przyjaciółmi. Dużo czasu spędzam w gronie rodzinnym. Kocham zwierzęta i wcale nie porzuciłam myśli o pracy z nimi. Nie wykluczam kursu strzyżenia zwierzaków – kto wie? Wiele rzeczy i sytuacji przeżywam zbyt mocno, zbyt głęboko. Nadwrażliwość potrzebuje odreagowania. Patrzę na świat z pozytywnym nastawieniem. Czasem wyjeżdżam, by nabrać dystansu, zrelaksować głowę i ciało, zrzucić napięcie. Wtedy nie myślę o śpiewie, odrywam się i kieruję uwagę w całkowicie odmienną stronę. Niemniej jeżdżąc na przesłuchania czy konkursy, dużo zwiedzam.

 

Zakończyła Pani etap edukacji szkolnej w rozumieniu systemowym, choć artysta nigdy nie przestaje się uczyć. Dokąd Pani zamierza dojść? Gdzie się Pani widzi za kilka, kilkanaście lat? Zaczyna Pani karierę. Na Pani koncie pojawiły się role w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej: „Ślepy tor” Meyera – listopad 2023, „Madame Butterfly” – maj 2023 „Czarodziejski flet” – listopad 2023, „Così fan tutte” – marzec 2024. Role w Polskiej Operze Królewskiej: „Włoszka w Algierze” – styczeń 2024. W grudniu 2023 r. zaśpiewała Pani Kopciuszka na Tajwanie w National Taichung Theater, odbyły się występy w Kaunas State Musical Theater oraz Endla Teater. Napływają propozycje koncertów, udziału w festiwalach…

 

Najbardziej zależy mi na tym, aby rozwijać się, brać udział w produkcjach i koncertach, dzięki którym będę mogła poznać inspirujących artystów i zrozumieć bardziej, czym jest sztuka.

Po studiach chcę się zawodowo rozwijać, iść do przodu spokojnie, systematycznie, dobierając role do wieku, możliwości głosowych. Teraz myślę o Rossinim, Mozarcie. To się dzieje i bardzo mnie ten fakt cieszy. Czuję się usatysfakcjonowana, patrzę w przyszłość z dużą dozą optymizmu oraz z nadzieją, że znajdę pracę w niejednym teatrze. Nie marzę o największych scenach – marzę po prostu o teatrze!

 

Życząc Pani wielu najpiękniejszych ról, dziękuję za rozmowę.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.