Życie to nie teatr [relacja z opery podwójnej Pajace / Gianni Schicchi]

22.04.2019
Gianni Schicchi | fot. M. Grotowski / Opera na Zamku

KINGA WOJCIECHOWSKA: Jacy oni niedopasowani – pomyślałam, patrząc na głównych bohaterów. Nedda zbyt obfita, Canio za niski, Silvio chudy jak patyk. A zaraz potem uświadomiłam sobie, że gdyby Michał Znaniecki chciał mieć w rolach głównych zjawiskową mimozę i osiłka, to miałby ich. Ale on potrzebował prawdziwych ludzi.

[czyli kilka zdań o premierze w Operze na Zamku w Szczecinie]

Działalność Leoncavalla i Pucciniego przypada na okres, w którym opera wychodziła nieco z ram wyłącznie widowiskowych. Nie chodzi tylko o komentowanie bieżących spraw społecznych ale o próbę przekazania prawdy sceny. Zanim jeszcze pojawiło się kino i można było wreszcie naszą codzienność uwiecznić w filmie fabularnym czy dokumentalnym na zupełnie innych zasadach.

W Pajacach wprost w prologu Tonio śpiewa, że to, co za chwilę zobaczymy, w warstwie emocjonalnej będzie prawdziwe.

O inną prawdę w operze trudno. Jak mówił mi dawno temu Marcin Bronikowski, baryton: „Przecież na co dzień ludzie do siebie nie śpiewają.”

Michał Znaniecki spróbował więc innej metody. Obsadził śpiewaków i tancerzy w rolach samych siebie – artystów teatru.

W Pajacach taka koncepcja wprowadza duże zamieszanie. Jednej głowy i jednej pary oczu mało, aby to wszystko ogarnąć. Chór na schodkach po bokach widowni, aktorzy wśród publiczności wchodzący w dialog z artystami na scenie, tancerze wszędzie, garderoba wyciągnięta z zaplecza na widok publiczny. Można zapytać, po co właściwie ten cały cyrk?

Pajace | fot. M. Grotowski / Opera na Zamku

Próbowałam odpowiedzieć i przyszła mi do głowy taka refleksja. Znaniecki dość symbolicznie, bo przecież i tak nie pokazał nam wszystkiego, zauważa, że teatr to nie tylko fasada sceny, kostiumów i scenografii. Że za tą sztuką stoi dużo, dużo więcej i może całe szczęście, że idąc na spektakl nie jesteśmy tego świadomi. Dzięki temu możemy skoncentrować się na sztuce, jej treści, przesłaniu. Z resztą nawet mając na wyciągnięcie ręki garderobiane tajemnice, w pewnym momencie ignorujemy je, przestajemy patrzeć, co dzieje się za kulisami przeniesionymi na scenę. Zwyczajnie nie ma to dla nas znaczenia, gdy na prawdziwej scenie rozgrywa się dramat.

A dramat rozgrywa się podwójny. Oto w finale Pajaców ginie trzech głównych bohaterów.

Zwykle na koniec kurtyna opada, my zostajemy jeszcze przez chwilę w emocjach: muzyka, reżyser, wszyscy artyści pozwalają nam przeżyć to, co się przed chwilą wydarzyło. Rozumiemy konwencję, wiemy, że śmierć jest udawana, ale pochylamy się nad losami bohaterów.

Tym razem reżyser brutalnie zabrał nam tę chwilę, przechodząc teatralnym interludium do drugiej jednoaktówki Gianni Schicchi.

Canio, Nedda, Silvio, a właściwie Alejandro, Asia i Christian nie wstali. Koledzy artyści z przerażeniem, rozpaczą i niedowierzaniem pochylali się nad ofiarami zdrady i kłótni małżeńskiej.

A my? Nie bardzo wiedzieliśmy, co się właściwie stało. I znów pojawiła się w głowie refleksja, że gdyby naprawdę wydarzyła się tragedia na scenie (w życiu!), nie wiedzielibyśmy za bardzo, co zrobić, jak się zachować. Przyszła mi też na myśl – paralela z pewnego hiszpańskiego filmu, w którym przypadkowo zebrani klienci kawiarni obserwują jak ktoś strzela do wychodzącego z niej człowieka. Przed chwilą jeszcze z nimi rozmawiał, teraz leży na ulicy, w kałuży krwi. Nikt nie wychodzi, nikt się nie kwapi, żeby mu pomóc, nikt nawet nie dzwoni po karetkę czy policję.

Bo tak szczerze – jak często mamy do czynienia z sytuacjami ekstremalnymi, które wymagają naszej reakcji?

No więc na śmierć trzech bohaterów Pajaców reagujemy nerwowym śmiechem, ufając, że to tylko koncepcja reżysera, dalsza część przedstawienia.

Ale choć oglądamy, tak naprawdę stajemy się jego częścią.

To znak rozpoznawczy Znanieckiego, który często angażuje się w ważne społecznie projekty artystyczne. Dla reżysera sztuka jest prawdziwym medium, językiem komunikacji. I nawet jeśli jest to farsa – jak Gianni Schicchi – nawet w niej znajdzie sposób, żeby nas ukłuć, żeby powiedzieć nam coś o nas samych.

Gianni Schicchi | fot. M. Grotowski / Opera na Zamku

Wizualna oprawa podwójnego spektaklu była dość pretensjonalna, momentami trochę męcząca, choć mam poczucie, że zabieg ten był celowy, żeby jeszcze bardziej podkreślić teatralność opery, jej sztuczność. Wielkie rekwizyty w części drugiej, wirujący pokój – w drugiej, bardzo symboliczne stroje, szczególnie eteryczne u tancerzy – to wszystko odbierało realizm przedstawieniu. Wokalnie obsada dobra, wyrównana, nikt nie wyróżniał się szczególnie. Świetnie poprowadzona orkiestra. Często słyszę utyskiwania na zespoły instrumentalne w polskich teatrach operowych. Szczecińska instytucja nie ma powodów do narzekań, oby tak dalej!

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.