Trzeba wyjść od słowa [rozmowa z Andrzejem Lenartem]

19.12.2020
Trzeba wyjść od słowa [rozmowa z Andrzejem Lenartem]

Kilka dni temu pojawiła się kolejna (już piąta!) odsłona wydawnictwa Jolanty Pszczółkowskiej-Pawlik – „Moniuszko: pieśni. Volume 5”. Na albumie w dziełach polskiego kompozytora można usłyszeć trzech barytonów. Jeden z nich – Andrzej Lenart – opowiada o słowie, prawie i jego spojrzeniu na dzieła Moniuszki. Rozmawia Wojciech Gabriel Pietrow

Jak właściwie zeszły się ścieżki Pana i Pani Jolanty Pszczółkowskiej-Pawlik?

Pani profesor była akompaniatorem w klasie wokalnej, w której studiowałem. Skończyłem studia na licencjacie, ale współpraca z Panią Jolantą trwa. Przełomowym momentem był koncert w Filharmonii Białostockiej z pieśniami Moniuszki ponad dwa lata temu – powierzono mi wówczas zadanie wykonania dwóch pieśni i jednej ballady. Po koncercie odniosłem wrażenie, że oboje czujemy chemię do pieśni Moniuszki i wspólnego ich wykonywania. I tak już zostało: każdy kolejny koncert z dziełami tego kompozytora miałem okazję wykonywać razem z Panią Profesor.

A skąd się wzięła ta chemia do Moniuszki?

Początkowo mnie jako studentowi wydawało się, że te pieśni to coś archaicznego… niezbyt ciekawego. „Jeżeli już coś śpiewać z repertuaru pieśniarskiego, to raczej Schuberta czy Czajkowskiego” – myślałem. Moniuszkę zawsze traktowałem po macoszemu. Zresztą nie tylko ja. Większość moich kolegów i koleżanek myślała podobnie. Podczas egzaminów zwykle wykonywało się najpopularniejsze utwory, takie jak „Prząśniczka” czy „Kum i kuma”. Kiedy jednak Pani Profesor powierzyła mi wykonanie powszechnie nieznanych dotąd pieśni, wtedy po raz pierwszy poczułem, z jak wyjątkowymi perłami liryki wokalnej mam do czynienia. Śpiewając jedną z moich ulubionych pieśni – „Serenadę”, pomyślałem: „Gdyby zmienić słowa na niemieckie, to byłby to niewątpliwie jeden z największych hitów Schuberta”.

Co więc zrobić, żeby te pieśni były szerzej znane?

To spostrzeżenie dało mi wiele do myślenia. Dziwiłem się, że coś tak pięknego jest nadal tak niepopularne. Zrozumiałem, że warto robić wszystko, żeby tę muzykę spopularyzować i ocalić od zapomnienia. Warto wydobywać takie perełki z odmętów zakurzonych bibliotek muzycznych i docierać do szerszego grona odbiorców, bo oprócz niezaprzeczalnych walorów artystycznych, pieśni Stanisława Moniuszki to źródło naszego bogatego dziedzictwa narodowego. Znamienitą rolę w propagowaniu twórczości kompozytora odgrywa Pani Jolanta Pszczółkowska-Pawlik, świadczy o tym wydana właśnie piąta już płyta z serii pieśni Moniuszkowskich czy liczne koncerty kameralne poświęcone twórczości kompozytora. To niezwykła nobilitacja i wielki zaszczyt móc być częścią projektów, którym przyświeca tak wspaniała idea.

Czyli Moniuszkę Pan docenił, gdy go Pan zaśpiewał?

Tak, zważywszy na fakt, że praca nad utworami przed ich nagraniem była skoncentrowana na pieczołowitym odczytaniu nie tylko warstwy muzycznej, ale przede wszystkim tekstowej, dzięki temu miałem okazję zaobserwować kunszt i precyzję kompozytora w jego mistrzowskich muzycznych propozycjach ilustracji słowa.

Pani Jolanta zwraca właśnie uwagę na Pana dociekliwe podejście do tekstów. Skąd ono się bierze?

Często pod na pozór błahymi tekstami, jak w „Pieśni o królu Ćwieczku” czy pieśni „Matysek”, które wydają się jedynie lekkie i łatwe, można znaleźć drugie dno. Analizując je, można spostrzec, że autor nie wprost przemyca w nich głębokie refleksje używając plastycznych alegorii, związanych np. z przemijalnością bądź nierównościami społecznymi. Wydaje mi się, że takie podejście do warstwy tekstowej jest mi szczególnie bliskie, ponieważ jestem obecnie studentem ostatniego roku prawa na Uniwersytecie Warszawskim, to tam nauczono mnie, by każdy tekst dokładnie analizować w sposób logiczny i nie zawsze dosłowny. Implementując ten modus operandi na dziedzinę artystyczną, uważam, że moim zadaniem jest wyłożyć tekst muzyczny i literacki pieśni w jak najbardziej jasny sposób i tym samym być swoistym pośrednikiem między autorem słów oraz kompozytorem a publicznością.

Czyli bycie prawnikiem pomogło w wykonywaniu muzyki?

Myślę, że tak. Wielokrotnie pytano mnie, jak łączę te dwa zupełnie różne światy. Rozwój w obu dziedzinach jest dla mnie szczególnie ważny i coraz częściej zauważam wzajemnie pozytywne oddziaływanie na siebie tych dwóch pasji. Choć bywało trudno, bo z całą pewnością to niecodzienny rozkład dnia dla dwudziestolatka, kiedy zaczyna się dzień od zajęć z prawa karnego, następnie żwawym krokiem przemieszcza się na zajęcia ze śpiewu, żeby tuż po nich wrócić na kolokwium z prawa administracyjnego, kończąc dzień zajęciami z podstaw baletu. W każdym razie, jeśli wziąć pod uwagę kontekst wykonawczy, nie ulega wątpliwości, że wszystkie te doświadczenia nauczyły mnie dokładności i precyzji analizy tekstu, w prawie każda kropka czy przecinek ma znaczenie i może zmieniać kontekst całego przepisu. A w tekstach literackich, z którymi stykam się przy śpiewaniu, jest dokładnie tak samo.

Czy w takim razie w pieśniach Moniuszki teksty mają dla Pana większe znaczenie niż muzyka?

Uważam, że specyfika wykonawstwa pieśni wymaga, aby na tej szali słowo przeważało. Myśląc o muzyce, trzeba wyjść od słowa. Liczba sylab przypadająca na daną wysokość dźwięku nie pozwala na wykonanie pieśni tak samo jak arii, w której operujemy głosem przede wszystkim na poziomie długich samogłosek. Świetnym przykładem jest pieśń „Niepewność”, która składa się z siedmiu zwrotek, a jej melodyka jest raczej krótka i powtarzalna, zatem nielogiczne byłoby skupianie się w tym wypadku wyłącznie na muzyce kosztem obojętnego, pozbawionego wyrazu wyśpiewywania słów tak pięknego tekstu autorstwa samego Adama Mickiewicza.

Nie kontynuował Pan studiów wokalnych. Co było powodem tej decyzji?

Po maturze zacząłem równolegle studiować dwa kierunki. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co będzie dominowało w moim życiu. Pod koniec studiów licencjackich na UMFC zrozumiałem, że rzemiosło śpiewu operowego i liczne obowiązkowe zajęcia z tym związane, przekazywane w drodze uniwersyteckiego systemu bolońskiego, niezupełnie mnie satysfakcjonują. Wobec tego wybrałem inną ścieżkę, zamiast studiów magisterskich postanowiłem pielęgnować rozwój artystyczny poprzez udziały w kursach mistrzowskich, jak również poprzez prywatne konsultacje z pedagogami, których szczególnie cenię.

Jest to raczej niestereotypowe, że ktoś jednocześnie łączy dwie profesje – pracuje w kancelarii, jednocześnie nagrywając album. Zawsze jednak wyobrażamy sobie śpiewaków jako byty, które poza sztuką nie mają innego życia.

To prawda, choć zdarza mi się spotykać artystów zajmujących się zawodowo nie tylko muzyką. Moją motywacją był i jest przede wszystkim pragmatyzm w podejściu do przyszłości w zakresie, w jakim mam na to osobisty wpływ. Pod kątem ścieżki zawodowej zawód prawniczy jest nieco inny, bardziej przewidywalny, stabilny – tutaj można piąć się po „szczebelkach”, planować swoją drogę rozwoju i realizować ją, ciężko pracując. Świat artystyczny jest zgoła odmienny, rolą artysty jest udoskonalać swój warsztat, tak aby w momencie otrzymania szansy pokazania swoich umiejętności przekonać wszystkich, że warto na niego stawiać, niemniej trudno jest w tym wypadku jakkolwiek zaplanować przyszłość, nie wszystko zależy od nas samych. Dlatego szczególnie dziękuję Pani Jolancie Pszczółkowskiej-Pawlik za tę unikatową szansę pojawienia się na albumie i szanse wspólnych występów, bo kto wie, czy gdyby nie nasze wspólne występy w ostatnim czasie, to kontynuowałbym swoją przygodę ze śpiewem. Mam nadzieję, że kolejne szanse pojawią się w niedalekiej przyszłości.

Czyli temat pozostaje otwarty? Nie odrzuca Pan kariery śpiewaka?

Nie, na razie nie składam broni. Obecnie praca w kancelarii prawniczej pozwala mi zgromadzić środki niezbędne do inwestowania w dalszy rozwój artystyczny. Póki wystarczy mi sił i motywacji do spełnienia marzenia, którym jest zaśpiewanie którejś z ulubionych partii barytonowych w operze, z całą pewnością będę dążył do wyznaczonego celu.

Nie składa Pan broni i kilka dni temu ukazał się album „Moniuszko vol. 5”, na którym dużą część pieśni wykonuje Pan. Czego się spodziewać przed wysłuchaniem?

Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to… różnorodność. To słowo klucz, które definiuje tę płytę. Na albumie występuje trzech solistów – Tomasz Łykowski, Ihor Maryshkin i ja. Każdy z nas jest zupełnie innym wykonawcą, mamy inne charaktery, inną wrażliwość i inną barwę głosu. Utwory znajdujące się na płycie zostały starannie dobrane, zgodnie z naszymi predyspozycjami artystycznymi i osobistymi, przez co zaproponowane przez nas interpretacje są szczególnie autentyczne.

Zastanawiam się też, czy płyta (wraz z innymi z serii) nie jest swoistą encyklopedią pieśni Moniuszki.

Tak – oczywistą zaletą tego albumu jest też to, że pojawiają się na nim pieśni dotąd nierozpoznane i niewystępujące w powszechnym obiegu. Dzięki temu każda z płyt z całego cyklu w przypadku nienagrywanych dotąd pieśni stanowi swoisty pierwowzór, a w przypadku całej reszty pewnego rodzaju kompendium, nie tylko wybranych, lecz praktycznie wszystkich dzieł pieśniarskich Stanisława Moniuszki w wykonaniu różnych głosów.

Pani Jolanta zaznacza, że średnia wieku wykonawców (w tym Pana wiek) to 23 lata.

I to z całą pewnością na albumie słychać. Siłą tej płyty jest młodość, która stanowi tak naprawdę bazę w interpretacji każdego z wykonywanych przez nas utworów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę kryterium wiekowe, album ten wydaje się również bezprecedensowy.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.