Chodzi o to, by stać się rynną dla muzyki [Rozmowa z Justyną Danczowską i Orianą Masternak o płycie Parallels]

19.12.2021
Rozmowa z Justyną Danczowską i Orianą Masternak o płycie Parallels

Album „Parallels”, nagrany w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach i wydany przez wytwórnię DUX, to najnowsze dzieło pianistki Justyny Danczowskiej i skrzypaczki Oriany Masternak. Na swojej pierwszej wspólnej płycie instrumentalistki zawarły sonaty skrzypcowe Józefa Elsnera, Wolfganga Amadeusza Mozarta i Maurice'a Ravela, a także taniec z baletu „Harnasie” Karola Szymanowskiego i cykl pięciu miniatur Aleksandra Tansmana. O paralelach w tym nieoczywistym repertuarze, o przepływie zwanym „flow” i o misji muzyka w świecie rozmawiała z Justyną Danczowską i Orianą Masternak Martyna Włodarczyk.

 

Martyna Włodarczyk: W filmiku promocyjnym płyty „Parallels” mówisz, Justyno, że w muzyce najbardziej chodzi o „flow”. Co dokładnie masz przez to na myśli?

 

Justyna Danczowska: Ojej. „Flow”, czyli przepływ, bardzo trudno ubrać w słowa. Wyobraź sobie jednak, że muzyka istnieje nawet zanim zaczynasz grać – a w momencie, gdy dotykasz swojego instrumentu, podłączasz się do tej wcześniej płynącej już muzyki.

 

Ten koncept kojarzy się z platońskim rozumieniem muzyki, popularnym w XIX w. Według tej filozofii muzyka istnieje w sferze abstrakcyjnych „idei”, a poszczególne dzieła czy słyszalne wykonania są jedynie manifestacjami idei w świecie materialnym.

 

J.D.: W moim rozumieniu wykonawstwa chodzi o to, by być narzędziem, przez które muzyka może przepływać. Żeby być dobrym narzędziem i nie blokować przepływu, trzeba nie tylko mieć odpowiednie umiejętności instrumentalne, lecz także stale otwierać sobie pewne klapki w głowie. Będziemy wtedy umieli pozwolić, by przepływ dział się naturalnie, bez naszego zbytniego starania. Staniemy się rynną dla muzyki.

 

Rynna dla muzyki – piękna metafora.

 

Oriana Masternak: Pójdę w tej metaforze o krok dalej i dodam, że mamy stać się rynną ze szlachetnego metalu – taką, która muzyce doda blasku i subtelnego rezonansu, a nie rynną zardzewiałą!

 

Na czym polega różnica?

 

O.M.: Każdą muzykę można zagrać na dwa sposoby: tak, że będzie brzmiała jak dobra muzyka lub tak, że zrobi wrażenie niedobrej. Podam przykład zza kulis nagrywania naszej płyty „Parallels”. Z pięcioma utworami na skrzypce i fortepian Tansmana zapoznałam się poprzez zapis muzyczny – kiedy zanalizowałam nuty tego utworu, napisałam do Justyny: „Musimy to zagrać!”.

 

J.D.: Ja natomiast, w tym samym czasie, posłuchałam któregoś z dostępnych nagrań tego samego dzieła Tansmana. Moja reakcja brzmiała: „O, nie! Okropne…!”.

 

O.M.: Na pierwszej próbie Justyna zapytała mnie dyskretnie, czy na pewno musimy to grać… Nasze wrażenia odnośnie do tego samego utworu były więc skrajnie różnie, tylko dlatego, że jedna z nas usłyszała go w niekorzystnym wykonaniu.

 

Można by powiedzieć, że w nagraniu, które słyszała Justyna, muzyka Tansmana przepływała przez zardzewiałą rynnę!

 

O.M.: Wykonawstwo to odpowiedzialność. Naszym zadaniem jest pokazać każdą muzykę w taki sposób, żeby słuchacz się nią zachwycił. Chcemy, by miał szansę docenienia każdego utworu, nawet jeśli nie będzie to jego numer jeden na playliście ukochanych dzieł. Nie wystarczy, by wykonawca zrealizował tekst muzyczny: musi go jeszcze podać w jak najbardziej wyrazisty, finezyjny, komunikatywny sposób.

 

Ciążąca na wykonawcy odpowiedzialność wydaje się odwrotnie proporcjonalna do popularności utworu: im mniej znana muzyka, tym większa odpowiedzialność, by zaprezentować ją w korzystny sposób. Uznany grecki teoretyk muzyki Vasili Byros opisuje w jednym ze swoich artykułów, że któregoś razu udał się na koncert, podczas którego grana była Msza h-moll Bacha. Wykonanie nie podobało mu się do tego stopnia, że rozważał opuszczenie koncertu. Postanowił jednak zostać, bo – jak sam tłumaczy – kiepskie w jego ocenie granie pozwoliło mu wznieść się uchem ponad szczegóły wykonania i słuchać samej genialności bachowskich struktur. To doświadczenie było jednak możliwe dzięki temu, że Byros doskonale znał Mszę h-moll. Z utworami, które słyszymy pierwszy raz w życiu, sytuacja jest zupełnie inna: nasza ocena dzieła zależy w ogromnej mierze od wykonania.

 

O.M.: Jedną z równoległości, które chciałyśmy zawrzeć na płycie „Parallels”, jest porównanie dzieł słuchanych częściej z tymi mniej znanymi. Warto zaznaczyć, że dzieła polskich kompozytorów nie zawsze są tymi mniej popularnymi. „Harnasie” Szymanowskiego to hit; natomiast sonata skrzypcowa op. posth. Ravela jest bardzo mało znana – została wykonana po raz pierwszy sto lat po jej powstaniu.

 

Repertuar zawarty na Waszej płycie to prawdziwa gratka dla miłośnika muzyki i jej historii! Dla mnie największym zaskoczeniem był Elsner, nauczyciel kompozycji Chopina, postać kluczowa dla warszawskiego oświecenia i wczesnego romantyzmu, którego sonatę F-dur na skrzypce i fortepian z 1805 r. słyszałam na płycie „Parallels” po raz pierwszy. Słuchałam tego utworu z ekscytacją, zwłaszcza w kontekście o wiele szerzej znanej sonaty G-dur Mozarta. Jak znana jest twórczość Elsnera w środowisku muzycznym?

 

J.D.: Trudno stwierdzić, żeby sonata Elsnera była znana generalnie – jest wykonywana raczej rzadko. Naszym zdaniem jednak zupełnie nie ustępuje sonacie Mozarta, z którą ją zestawiamy, i zasługuje na to, by być równie dobrze znana. My zachwyciłyśmy się detalami Elsnera i prostotą jego piękna. Są co prawda też głosy, że ten utwór to „pomyłka”, ale w sztuce nie istnieje obiektywna, uniwersalna ocena: subiektywne, różniące się od siebie opinie zawsze mają w sztuce miejsce. Z tego, co do mnie dotarło, większość osób polubiło tę sonatę. My też. Niech każdy wyrobi sobie swoje zdanie.

 

Jak było z Elsnerem? Trafiłyście na ten utwór przez nagranie czy przez zapis nutowy?

 

J.D.: Ja trafiłam przez Orianę…

 

O.M.: …a Oriana przez zapis nutowy! Bardzo lubię znajdować takie ciekawostki. Na początku trafiłam na trio Elsnera, a potem zaczęłam szukać innych przykładów repertuaru ze skrzypcami spod jego pióra. Okazało się, że jest opus sonat – wysłuchałam tej w F-dur i pomyślałam: o, to może być ładne, chciałabym się z Justyną tym pobawić.

 

Co było w tym utworze najatrakcyjniejsze?

 

O.M.: Moją uwagę najbardziej przykuło to, że do sonaty Elsnera wykonawca można dodać sporo od siebie. Jego zapis nutowy oferuje ogromny potencjał. Razem z Justyną lubimy przestrzenie, w których jest miejsce na nas.

 

Masz na myśli pewną duchową cząstkę, którą interpretator zostawia w dziele, gdy – jeśli powołać się na metaforę Justyny – zamienia się w rynnę, czy chodzi Ci raczej o konkretne dźwięki, które, choć nie są zapisane w nutach, wykonawca może dodać do utworu?

 

O.M.: Cząstka dodana od siebie polega na obu tych rzeczach! Wykonawstwo muzyki z minionych czasów łączy się z koniecznością poznania wskazówek, które zostawili nam kompozytorzy czy im współcześni. W przypadku muzyki wcześniejszej, jak ta Mozarta czy Elsnera, wiemy, że wiele efektów, których oni oczekiwali w wykonaniach swoich utworów, nie jest zapisane w tekście! Dodawanie ornamentów do tej muzyki jest więc pożądane.

 

Jaką funkcję spełniają ornamenty?

 

O.M.: Poprzez ozdobniki wykonawca może na różne sposoby interpretować zmiany harmoniczne w utworze, uwypuklając je lub łagodząc ich efekt.

 

J.D.: Oprócz tego, dodawanie ornamentów to również po prostu świetna zabawa. Na próbach ma to charakter improwizacji: jedna z nas zagra coś pod wpływem chwili, a druga na to adekwatnie odpowiada.

 

Różnica między realizowaniem tekstu a improwizowaniem czegoś, co nie widnieje na papierze, jest wbrew pozorom ogromna! Z perspektywy poznawczej i neurobiologicznej, dwie różne części mózgu uaktywniają się, kiedy odtwarzamy muzykę zapisaną w nutach i kiedy ją improwizujemy. Czy improwizacja jest czymś, nad czym pracujecie?

 

J.D.: U mnie było tak: Oriana zaczęła ornamentować na próbie, a ja nie miałam pojęcia, że coś takiego mnie czeka! Pomimo zaskoczenia pomyślałam: wow, ale super – ja też chcę! I to się zaczęło dziać.

 

Naturalnie?

 

J.D.: Oczywiście, jestem osłuchana, więc nie była to moja pierwsza styczność z takimi ornamentami, ale nie mogę powiedzieć, że uczyłam się tego dwa razy w tygodniu po półtorej godziny tak, jak się uczy angielskiego. Zupełnie nie! Stopniowo zaczęłam też zapisywać swoje pomysły, choć zazwyczaj jest tak, że reaguję na chwilę, na nastrój i oczywiście na to, co wymyśli Oriana.

 

O.M.: …albo Justyna – inspiracja działa w dwie strony!

 

J.D.: Owszem – tylko że ja bardziej reaguję na Orianę niż na siebie!

 

O.M.: Ornamentacja nie jest tylko kwestią kilku dodanych nutek. Chodzi również o rozplanowanie harmoniczne, rytmiczne i dynamiczne. Dlatego do płyty miałyśmy rzeczywiście mniej więcej ustalony koncept. Kiedy natomiast gramy koncerty na żywo, nasze wersje ornamentów są inne niż te wcześniej ustalone – i to jest najwspanialsze! Wywiązuje się wtedy między mną a Justyną na bieżąco rozmowa, która jest zawsze żywa. Gdyby nie to, wykonywanie tego samego utworu wiele razy byłoby nudne…

 

J.D.: A słuchacze by słyszeli, że my się nudzimy!

Rozmowa z Justyną Danczowską i Orianą Masternak o płycie Parallels

Rozmawiamy o przepływie muzyki przez wykonawcę, o jego odpowiedzialności wobec słuchacza, o obowiązku przedstawiania zwłaszcza mało znanych utworów z jak najpiękniejszej strony i w końcu o świadomej improwizacji… Wszystkie te tematy prowadzą mnie do ogólnego pytania o rolę muzyka klasycznego w świecie: jak zdefiniowałybyście swoją misję?

 

J.D.: Pochodzę z rodziny muzycznej, jestem córką skrzypaczki; muzyka zawsze była częścią mojego świata. Jako dziecko nie wiedziałam, że istnieją ludzie, którzy na niczym nie grają. Wydaje mi się jednak, że niezależnie od tego, co się robi, ogólna misja życiowa polega na tym, aby mieć radochę z tego, co się robi i dawać ją innym. Czy to będzie granie muzyki, czy coś zupełnie innego, to drugorzędna sprawa. Wczoraj poznałam fantastyczną dziewczynę, która zajmuje się zębami. Biła od niej taka energia, że od razu umówiłam się na kolejną wizytę!

 

Czy Mozart, czy zęby – misja jest jedna?

 

J.D.: Misją może być to, by inni dobrze czuli się przy tym, co my robimy. Niesienie pierwiastka dobra – jakkolwiek górnolotnie to brzmi. Jeżeli lubimy to, co robimy i czujemy się swobodnie, to odbiorca też to odczuwa i czuje się lepiej.

 

Czy chodzi więc o to, żeby muzyka sprawiała słuchaczowi przyjemność?

 

J.D.: Nie, nie zawsze chodzi o przyjemność. Muzyka ma przede wszystkim poruszać.

 

O.M.: Najgorsze, co może się wydarzyć, to nuda. Cała zaś reszta – pełna paleta emocji – jest pożądana.

 

J.D.: Chodzi o to, żeby na koncercie coś przeżyć. Jaskrawym przykładem jest sonata z marszem żałobnym Chopina. Utwór ten nie jest może radosny i przyjemny, bo każdy z nas stracił kogoś bliskiego. Mimo to słuchanie marsza jest doświadczeniem emocjonalnym, oczyszczającym, a nawet uzdrawiającym. Jest okazją do zmierzenia się ze swoimi emocjami, które, zamiast być przyjemne, czasami są trudne, bolesne, przykre… Oriana, jak twoja misja?

 

O.M.: W naszym zawodzie jest się tak blisko złączonym z muzyką, że łatwo jest o bycie muzykiem „z rozpędu”, bez zastanawiania się, czego my tak właściwie chcemy. Uważam jednak, że w pewnym momencie trzeba się zatrzymać i zapytać: co chcę powiedzieć poprzez muzykę? Gdzie czuję się najlepiej? Gdzie jestem w stanie najszczerzej się wypowiedzieć? Jeśli miałabym określić swoją misję jako instrumentalistki, to mogłoby być nią to, aby przekazać zapis kompozytora w taki sposób, by odbiorca stwierdził, że to wspaniała muzyka.

 

Jak znajdujesz ten sposób?

 

O.M.: Jestem osobą, która lubi wiedzieć. Czytam książki i traktaty, a im więcej wiem, tym bardziej wolna się czuję. Przekazuję to też moim studentom, którym proponuję kilkanaście opcji interpretacji jednego fragmentu utworu, a oni wtedy zaczynają się stawać prawdziwie wolni. Sposób przekazywania muzyki tak, by słuchacz się nią zachwycił, opieram zarówno na wiedzy, jak i na uczuciach i intuicji.

 

Podsumuję więc Wasze misje: dzielenie się pasją; dawanie odbiorcom silnych doświadczeń emocjonalnych, które mogą być nawet terapeutyczne; przedstawianie dzieł każdego kompozytora, również tego, który nie należy do kanonu sław, w jak najlepszym świetle i osiąganie wolności poprzez zdobywanie wiedzy. Jak długo jesteście w tych misjach razem, jako duo?

 

J.D.: Dwa lata. Zaczęłyśmy grać razem jesienią 2019 r., kiedy jechałyśmy na wspólne tournée w Chinach. Po drugim koncercie było jasne, że świetnie się rozumiemy na scenie. Oriana zapytała: „Nagrasz ze mną płytę?!”. A ja nie mogłam odpowiedzieć inaczej niż „tak”!

 

Słuchając płyty „Parallels”, podejrzewałam, że gracie razem co najmniej dekadę, a nagranie jest zwieńczeniem długiej współpracy – tymczasem okazuje się, że „Parallels” to dopiero początek! Dziękuję Wam za rozmowę i życzę wielu kolejnych, równie wspaniałych projektów.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.